Jest kochana, urocza kobieta. Praktycznie umiera, a nikogo to nie obchodzi, bo nie jest uroczym dzieckiem.
Ma 52 lata, jest pielęgniarką, wciąż aktywną zawodowo, kocha oglądać pieseczki w internecie, robić swetry, szaliki i czapki na drutach. Zawsze była kobietą uśmiechniętą, mimo bólu w którym żyje od przynajmniej ostatnich 10 lat. Całe życie pracuje, poświęca wszystko, żeby zapewnić swojej jedynej córce wykształcenie. Córka ma 22 lata, studiuje w Anglii, utrzymuje się pracą dorywczą, dzięki poświeceniu rodziców dziś mówi w 9 językach.
Tą córką jestem ja i proszę, wręcz błagam, Was o pomoc.
W październiku 2017 roku okazało się, że od 10 lat choruje na stwardnienie rozsiane. Dla niej założyłam zrzutkę, ale niestety, jest ciężko, bo nikogo nie obchodzi starsza, ale nie wystarczająco stara, kobieta. Próbowałam różnych popularnych w Polsce ludzi prosić o pomoc w postaci udostępnienia, z prawie 20 do których napisałam odpisała, porozmawiała ze mną i udostępniła zrzutkę zaledwie 1. Ja wiem, że moja mama nie jest uroczym dzieckiem i dlatego ją ignorują, bo nie jest wystarczająco urocza, żeby nabić niektórym fejm. Sama nie wiem, na co liczyłam, na odruchy ludzkie? Nie ważne. Na ten moment jestem naprawdę zdesperowana, nie mam już siły odbijać się od ścian próbując ratować zdrowie i życie mojej matki. Nie mam psychicznie i fizycznie już siły kolejny raz tego opisywać, więc pozwolę sobie przekleić to, co napisałam na zrzutce i mam szczerą nadzieję, że przekona Was to do pomocy.
„Moja mama.
Kobieta silna, cudowna, zawzięta.
Niszczona przez potworną chorobę - Stwardnienie Rozsiane.
Cześć.
Mam na imię Basia. Zbieram pieniądze dla Małgosi.
Żeby zrozumieć, dlaczego to robię, musisz poznać moją rodzinę. Małgosia to moja mama, główna bohaterka. Ma 52 lata, z zawodu jest pielęgniarką, a na codzień jest cudowną, kochającą, uwielbiającą oglądać memy i pieseczki w internecie, robiącą najcieplejsze swetry na świecie mamą. W tym zestawie jesteśmy jeszcze ja i mój tata, Witek, lat 78 (jak to sam nazywa "szef kuchni w stanie spoczynku" z zawodu). Jestem jedynaczką, ukochaną córką obojga rodziców. Mam 22 lata, na co dzień studiuję i dorabiam w Anglii. Kiedy się urodziłam, moi rodzice postanowili wykształcić mnie i dzięki nim, ich poświeceniu (nigdy nie byli na wakacjach, nie mieli samochodu, zrezygnowali ze wszystkich tak oczywistych rzeczy), jestem kim jestem i będę im wdzięczna za to do końca życia.
Od kiedy pamiętam, moja mama narzekała na ból - a to ją bolał kręgosłup, a to kolano, a to coś innego i tak w kółko przez lata. Przez ostatnie 10 lat mama odbijała się od neurologa do neurologa, od reumatologa do reumatologa i słyszała - "Przecież Pani nic nie jest, wymyśla Pani!", "No co ja mam z Panią zrobić, Pani Małgosiu?" i tak za każdym razem. Potwornym było patrzeć jak nikt jej nie wierzy, żaden lekarz nie chce jej pomóc.
Od dawna wiedziałam, jak bardzo jest źle, ale po zaliczeniu kilkudziesięciu kolejnych wycieczek krajoznawczych w poszukiwaniu neurologa, reumatologa, kogokolwiek, kto mojej mamie uwierzy, widziałam, że ona się poddała. Była w stanie tak złym, że nie była w stanie przejść sama 100 metrów, ciągnęła za sobą nogę, było widać, że cierpi. Widziałam to szczególnie, kiedy mnie odwiedziła wraz z tatą w lipcu. Na codzień mieszkam na pierwszym piętrze kamienicy, w której nie ma windy - wejście dla niej tam było jak przebiegnięcie maratonu.
W końcu, w sierpniu 2017 udało mi się zabrać ją do kolejnego neurologa, tym razem zaledwie 500 metrów od domu. Siedziałam w poczekalni z duszą na ramieniu, czekając co "nowa" lekarka powie. Nie wiem, ile czasu minęło, ale wydawało mi się, że minęła wieczność, kiedy mama w końcu wyszła z tego gabinetu. Płacząc, opowiedziała mi, że badała ją jak tylko mogła na miejscu - nawet w kierunku udaru, ale na ten moment nic nie znalazła, więc zdecydowała skierować ją na diagnostykę do szpitala, w którym sama pracuje. Mama była tam dwa tygodnie i wyszła z diagnozą - przepuklina, przyznam szczerze, że już nie pamiętam jaka. Cieszyliśmy się, że wiemy co jej jest, myśleliśmy, że w końcu będzie lepiej. Ja wróciłam do Anglii, zaczęłam kolejny rok studiów, aż któregoś czwartku w październiku spadł na nas grom z jasnego nieba.
Do mamy zadzwoniła jej lekarka, akurat kiedy rozmawiałam z nią na Skype. Po minie mamy widziałam, że coś jest bardzo nie tak. Kiedy się rozłączyła, okazało się, że wyniki punkcji lędźwiowej wykazały, że to jednak stwardnienie rozsiane. Zrozumiale, wszyscy byliśmy przerażeni, jedyne z czym kojarzyło mi się wtedy Stwardnienie Rozsiane to ból, ciało odmawiające współpracy, brak możliwości zrobienia czegokolwiek samemu i w końcu bolesna śmierć. Nie widziało mi się, żeby moja mama wylądowała 2 metry pod ziemią tak szybko. Widziałam, że ją to złamało, więc zrobiłam to, co każde dziecko kochające swojego rodzica by zrobiło - kupiłam bilet, wzięłam urlop z uczelni i w najbliższą niedzielę poleciałam do Polski, żeby wesprzeć moją mamę. Niewiele mogłam dla niej zrobić fizycznie, ale po prostu chciałam być przy niej. Moja mama wylądowała w międzyczasie na państwowej rehabilitacji i była załamana, praktycznie bez przerwy płakała. Ja musiałam po tygodniu wracać na studia i nie widziałam wtedy wyjścia z sytuacji, myślałam, że to koniec, zostanę sierotą do końca roku.
Na szczęście, rehabilitacja pomogła i mama czuje się lepiej. Zapytasz więc, po co ta zrzutka, przecież już jest dobrze? Otóż nie - rehabilitacja to dopiero wierzchołek góry lodowej. Lekarka, która zdiagnozowała moją mamę skierowała ją pod opiekę swojego kolegi, jednego z najlepszych specjalistów w leczeniu Stwardnienia Rozsianego w Polsce, który przyjmuje w Katowicach. Jednak z faktem, iż jest jednym z najlepszych, wiążą się dużo większe koszty niż u lekarza przeciętnego - 200 złotych za wizytę, a taka jest potrzebna co miesiąc. Do tego koszty dojazdu - kolejne 200-300 złotych (nie jest w stanie sama dojechać z powodu choroby, więc za każdym razem albo ja, albo tata jedziemy z nią) i koszty rezonansu magnetycznego, który musi również być świeżo wykonany przed każdą wizytą (prawie 400 złotych za sam rezonans i 100 za dojazd ponownie). Kolejnym wydatkiem są leki - ceny tych jakie są w Polsce, każdy widzi. Jeśli podliczymy wszystko razem, miesięcznie może wyjść nawet 1500 złotych. Żadnego zwykłego zjadacza chleba nie stać na taki wydatek co miesiąc, moich rodziców i mnie również nie. Ja wciąż się uczę, a moja praca jest dorywcza, taka, żeby móc się utrzymać na studiach.
Nie powiem, żeby proszenie kogokolwiek o pieniądze było dla mnie sytuacją normalną lub przyjemną. Jest to w pewien sposób upokarzające, ale robię to dla mamy. Nie chcę, żeby musiała się martwić za co zapłaci lekarza czy leki. Chociaż tyle mogę dla niej zrobić po tym wszystkim, co ona i tata zrobili dla mnie przez te wszystkie lata.
Przez te wszystkie lata wydaliśmy ogromną ilość pieniędzy na ratowanie jej zdrowia, sama już nie wiem ile. Nie jesteśmy w stanie dalej dać rady.
Proszę, pomóż mojej mamie walczyć o zdrowie i życie.
P.S. Żeby nie było nam za dobrze, dzisiaj (tj. 03.01.2018) na rehabilitacji mojej mamie ukradziono portfel. Znalazł się na drugim końcu kampusu szpitala pół godziny później, bez pieniędzy, ale na szczęście z dokumentami.”
To tyle. Bardzo, bardzo proszę, pomóżcie mi to nagłośnić, zebrać resztę pieniędzy. Nieleczona i rehabilitowana moja mama będzie w coraz gorszym stanie, aż przestanie być w stanie sama cokolwiek zrobić dookoła siebie i umrze. Nie możemy czekać na leczenie na NFZ, bo np. na taką rehabilitację czeka się prawie 5 lat.
Proszę, chociaż Wy nie miejcie mojej mamy w dupie.
W razie pytań chętnie na nie odpowiem. W razie potrzeby mam również wersje tekstu po angielsku.
Link do zrzutki:
https://zrzutka.pl/na-ratunek-...
Komentarze (93)
najlepsze
Mimo to życzę dla niej zdrowia ʕ•ᴥ•ʔ
@Barb95: jesteś w błędzie
Zakop za SPAM!
@Barb95: Ale to jest droga donikąd - chodzi o chorobę przewlekłą, środki na leczenie będą potrzebne latami, jak dziewczyna teraz przerwie studia, to nie wiadomo, czy kiedykolwiek je da radę skończyć. Jeśli jest po ogólniaku, będzie miała w papierach brak jakiegokolwiek zawodu wyuczonego. To chyba lepiej dotrwać do końca i mieć dobrze płatną pracę na
-zbiorce
-kradziezy
-zaginieciu
Powodzenia!