Wczesny wieczór na warszawskiej Pradze, szedłem ulicą, i usłyszałem, że kogoś szarpią w pobliskiej bramie. Ktoś kogoś trzyma, ktoś się wyrywa.
Zadzwoniłem na 112, zgłosić bójkę. No co, chciałem być dobrym obywatelem.
Miła pani kategorycznie zażądała podania szczegółowego adresu zdarzenia. Podałem ulicę, róg drugiej ulicy, ale numeru domu nie znam - i nie będę się zbliżał, żeby odczytać numerek z budynku, bo jeszcze oberwę. Pani już mniej miła odparła, że w takim razie nie może przyjąć zgłoszenia, i nalegała na numer domu. Ponowiłem odmowę, precyzując, że patrol tu przysłany nie będzie mieć najmniejszego problemu z ustaleniem lokalizacji zdarzenia (jeśli się jeszcze do tego czasu towarzystwo wojownicze nie rozejdzie): ulica konkretna, róg innej, jest tylko jedno takie miejsce i jedna brama, adres nie będzie patrolowi potrzebny, niech z łaski swojej wpisze ulicę i róg drugiej i przyśle ten cholerny patrol, bo być może będzie mieć człowieka na sumieniu (oj, może przesadziłem, ale kto wie?). Pani już zupełnie niemiła skwitowała, że to na moim sumieniu to spoczywa, no i nieudzielenie pomocy jest karane do lat 3, i mi życzy, żeby mi też tak odmówiono pomocy (!), po czym po prostu odłożyła słuchawkę. Niestety, nie zdążyłem spytać o podany na początku rozmowy numer stanowiska... Może jeszcze i PESELe biorących udział w bójce miałem zdobyć?
Czy trafiłem na wyjątkowo nierozgarniętą pracownicę linii alarmowej, czy też faktycznie ktoś pozbawiony piątej klepki nie przewidział, iż zgłaszający przestępstwo może nie znać dokładnego adresu, i lepiej podesłać patrol "dla rozejrzenia się", niż nie przyjąć zlecenia WCALE? Toż to leci Monty Pythonem albo komediami Barei...
Komentarze (174)
najlepsze
Komentarz usunięty przez moderatora
po komentarzach jego :)