Wpis z mikrobloga

Takie któtkie #coolstory #truestory przy okazji uchwalonej dzisiaj przez naszych wspaniałych parlamentarzystów ustawy dotyczącej jedzenia w szkolnych sklepikach.

Moja mama jest dyrektorem zespołu szkół, podstawówka + gimnazjum. Bo objęciu stanowiska parę lat temu naciskała na zmianę asortymentu w sklepiku szkolnym na zdrowszy. Pod koniec roku szkolnego napisała do wynajmującego pomieszczenie pod sklep, że jeśli chce zostać to musi się dostosować.

Facet od nowego roku wywalił wszystkie słodkie napoje, żelki, batony, chipsy i tak dalej, zostały: kanapki, sałatki, "zdrowe przekąski" typu małe marchewki, chrupki kukurydziane, chipsy jabłkowe, woda, woda smakowa, soki i parę innych, o których pewnie zapomniałem. Cudowna zmiana, co?

A no właśnie nie, po miesiącu przyszedł i powiedział, że musi mieć możliwość sprzedawania tego, co wcześniej albo zwija interes. Niemalże nikt nie kupował nowego, zdrowego asortymentu, do tego spora jego część była jednodniowa (kanapki, sałatki, marchewki itd.) więc zwroty zjadały jakikolwiek zysk.

Mało tego:

1. Dzieci i młodzież regularnie opuszczały teren szkoły celem udania się do oddalonego o 100 metrów sklepu. Wiadomo, że im nie wolno, ale jeden nauczyciel na dyżurze przed szkołą nie zauważy wszystkiego.

2. Nie było to regułą, ale parę takich sytuacji się zdarzyło - czarny rynek. Co bardziej przedsiębiorcze jednostki robiły sobie zapas po drodze do szkoły, chowały do plecaka i magazynowały to w szafkach (każdy uczeń ma szafkę), a potem sprzedawały na przerwach.

3. Niektórym po prostu rodzice pakowali zapas słodyczy i chipsów w ramach drugiego śniadania.

Taka mała symulacja tego, co niedługo zacznie się dziać w szkołach w całym kraju.

Nieodpowiednia dieta u dzieci nie jest problemem, który można rozwiązać ustawą.

#coolstory #truestory #bekazlewactwa #polska #dzieci #edukacja
  • 22
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach