Wpis z mikrobloga

#coolstory

Nie ma TL;DR i nie będzie :P

Miałem to nieszczęście pracować prawie 8 lat z prawnikami, jako jednoosobowy dział IT. Byłem tam człowiekiem - orkiestrą, który stworzył cały informatyczny szkielet organizacji od zera, zajmował się siecią, telefonią, centralą, serwerami opartymi na systemach BSD, stacjami roboczymi, serwisem sprzętu, pocztą, www, czy problemami doskonale znających (zgodnie z CV) pakiet office prawniczek z podstawami obsługi tegoż pakietu. Słowem wszystkim, co tylko zahaczało o sferę techniczną. Gdy zaczynałem z nimi współpracę, firma się dopiero rodziła w powijakach, mając 3 pracowników, a gdy z hukiem się rozstawaliśmy, było w niej około 35 osób plus siatka współpracowników w całej Polsce. Poniżej cool story o tym, jak się z firmą rozstałem

Ostrzegam, historia jest długa, choć i tak tutaj ją maksymalnie skracam :) !

Osoby dramatu:

[S]zef - prawie jak Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, czyli szef wszystkich szefów. Adwokat. Prawnik. Głowa układu trzymającego władzę.

[P]rezes - jednoosobowy zarząd firmy - córki, wywodzącej się z firmy Szefa.

[A]nia - prawa ręka prezesa.

[ZP] - znajomy prezesa, informatyk.

Dla zrozumienia historii ważne jest to, jak funkcjonowało to wszystko od strony relacji biznesowych. Szef założył na początku firmę, która zajmowała się czymś w rodzaju szczególnej pomocy prawnej. Chodziło o pomoc w uzyskiwaniu odszkodowań, z wynagrodzeniem określonym procentem od uzyskanej kwoty odszkodowania. Szef był właścicielem biura (czytaj zaadoptowanego mieszkania), sprzętu, mebli itd. Gdy Szef w toku edukacji został adwokatem, powstały kolejne dwie firmy. Jedna zajęła się stroną stricto prawniczą, a druga obsługa i zdobywaniem klientów. Pierwszą dyrygował Szef, a drugą zarządzał Prezes. Początkowa firma Szefa jednak nadal funkcjonowała jako jednoosobowa działalność gospodarcza, która zajmowała się wynajmem pomieszczeń, sprzętu, mebli etc. dla firm córek... ;) Wszystkie trzy podmioty zajmowały tą samą przestrzeń biurową i pracowały w zasadzie jako jeden zespół. Korzystały też z jednej infrastruktury informatycznej, tych samych serwerów itp. Ja miałem własną jednoosobową działalność gospodarczą, w ramach której świadczyłem usługi wszystkim trzem podmiotom. Szef teoretycznie nie wtrącał się w to jak Prezes zarządza swoim podmiotem, ale oczywiście nie do końca tak było. Zawiłe, ale nie mnie wnikać dlaczego prawnicy tak sobie komplikują życie :)

Współpraca nasza układała się różnie, raz lepiej, raz gorzej. Zdecydowanie lepiej z Szefem niż z Prezesem, gdyż ten drugi był technicznym ignorantem z rozbujanym ego, a na dodatek nie umiał sensownie dzielić relacji biznesowych i osobistych. Fakt, że wszyscy jego pracownicy byli płci żeńskiej sprawił na dodatek, że odezwały się w nim atawistyczne instynkty. Niczym samiec alfa dbał o swój nienaganny wizerunek wśród stadka zdominowanych młodych kobiet, a mnie traktował jak intruza na swoim terytorium. Było to wszystko do zniesienia do czasu, aż pozycja Prezesa została w jego mniemaniu naruszona. A wszystko jak w kiepskiej książce - przez kobietę ;)

Ania była prawą ręką Prezesa. Robiła za niego mnóstwo papierkowej roboty i pomagała mu zarządzać jego "wielką" (7 pracowników) spółką z o.o. Wzbijała się ciężką pracą na szczeble kariery, można też powiedzieć, że się zaprzyjaźnili. Los chciał, że my z Anią też się zaprzyjaźniliśmy. Zdecydowanie bliżej niż Prezes, a na dodatek w wielkiej tajemnicy przed całą firmą. Ot taki romans, w który nikt by w firmie nie uwierzył, ani by nie dostrzegł. Ograniczał się do rozmów na komunikatorze jaki mieliśmy w pracy.

Zmysły Prezesa były jednak wyjątkowo wyczulone na działania innych samców na jego podwórku i zwęszył, że coś się święci. W pamiętny piątek, zamiast cieszyć się weekendem z żoną i synem, postanowił wrócić do pracy po laptopa, na którym pracowała Ania. Jako, że konto administratora, jak też konto Ani były zabezpieczone hasłami, których Prezes nie znał, konieczna była pomoc innego informatyka, by się do historii rozmów z komunikatora dostać. Udało się, nasze prywatne i bardzo osobiste rozmowy były dla niego jak otwarta księga, a ja i Ania nie byliśmy niczego świadomi.

Ważne dla tej historii jest też to, że wszystkie firmy szykowały się do przeprowadzki do nowej siedziby, a ja byłem osobą, która miała ten proces przygotować, koordynować i przeprowadzić.

Poniedziałek. Odbieram telefon z pracy, z pytaniem czy wiem gdzie jest laptop Ani. Nie wiem, w piątek na pewno był, przez weekend wyparował, nikt nic nie wie, a Ania nie ma na czym pracować. W końcu z braku innych pomysłów Ania pisze sms do Prezesa, czy może on coś wie na ten temat. Odpisał, że jest u niego, a Ania ma "ma siedzieć i na niego czekać". Czuję już, że coś się święci grubego, jadę do pracy. W międzyczasie dostaję sms od Ani o treści "straciłam pracę". No k... pięknie. Dodaję gazu, mam już 90% pewności o co chodzi.

Docieram do pracy. Ania siedzi przy komputerze blada jak trup i patrzy tępo w ekran, prezes zaprasza mnie do siebie. Siadam wściekły i czekam jak chce wytłumaczyć swoje działania człowiek, który właśnie nas obdarł z prywatności. W środku wiało grozą, widać że Prezes chciał zachować pozory spokoju, ale po prostu kipiał.

[P]rezes - Czy Ciebie nie obowiązują zasady komunikacji w pracy?

[J]a - Nie.

P - Jak to nie?!?

J - nie jestem Twoim pracownikiem, więc nie obowiązuje mnie Twój regulamin pracy. Mam własną działalność, umowę zlecenia i wykonuję konkretne usługi, jedynie ta umowa mnie obowiązuje. Oszczędź mi tego i przejdź do rzeczy bo dobrze wiem o co Ci chodzi.

(Tutaj [P] zrobił dłuższą pauzę, bo chyba spodziewał się, że będę tak samo wystraszoną potulną owieczką jak wszystkie dziewczyny, którymi zarządza. Niestety na mnie mentorski ton nie działał, a moja odpowiedź go zaskoczyła.)

P - Jako Pracodawca jestem zobowiązany kontrolować swoich pracowników. Zauważyłem, że [A] ostatnio gorzej wywiązuje się ze swoich obowiązków (wierutna bzdura), stąd pozwoliłem sobie sprawdzić jej komputer. Znalazłem tam w waszych rozmowach fragmenty, w których pisaliście o mnie w sposób niewybredny, czym straciłem do Was zaufanie. Jak wiesz informatyk wymaga dużego kredytu zaufania, stąd nie wyobrażam sobie dalszej współpracy z Tobą. Chciałbym by nasza współpraca zakończyła się w ciągu najbliższych kilku miesięcy, żebyś mógł przeprowadzić do końca przeprowadzkę i przekazać swoje obowiązki następcy.

J - Nie miałeś prawa czytać naszych prywatnych rozmów i nie, nie potrwa to kilku miesięcy. W dniu dzisiejszym dostaniesz moje wypowiedzenie

P - ...Dobrze.

J - To wszystko?

P - Tak, dziękuję.

Wyszedłem wściekły chyba jak nigdy w życiu. Takich bzdur i podwójnej moralności nie byłem w stanie zdzierżyć. Nie raz Prezes prosił mnie o sprawdzanie komputerów pracowników, ale skoro tym razem mnie w to nie zaangażował, to jasnym było, że sprawa tyczyła się też mnie i jego intencje były jasne, choć oczywiście nie mógł ich oficjalnie potwierdzić. Teraz szukał więc haków by nas zgnoić, upodlić, pokazać kto tu rządzi i czyj to teren.

Po chwili szefowa sekretariatu zabrała mnie na zewnątrz. Wiedziała już od Ani co się właściwie wydarzyło. Przyjaźniły się, więc gdy Ania wyszła z gabinetu Prezesa blada jak ściana i z trzęsącymi się rękami, to ciężko było nie zauważyć, że coś się stało i została zabrana przez nią na rozmowę. Wiedziała już też o prawdziwych powodach i o naszej relacji. W firmie nigdy chyba nie było takiej ciszy, szoku i niedowierzania jak tego dnia, a nasza tajemnica chcąc nie chcąc musiała się wydać.

Okazało się, że Prezes zaoferował Ani zwolnienie lub degradację do najprostszej pracy biurowej. W świetle faktu, że była prokurentem spółki, osobą zaufaną prezesa, jego prawą ręką, w wielu sprawach decyzyjną, miała na dniach otrzymać auto służbowe - to druga propozycja była ewidentną karą za niesubordynację i brutalnym rzuceniem na podłogę. Bezpodstawnym, bo mimo naszych rozmów, zawsze praca i obowiązki były dla niej na pierwszym miejscu i wypełniała je sumiennie. Wisienką na torcie był jednak koniec ich rozmowy. Poprosiła o możliwość pójścia do domu, bo pracować w tym stanie psychicznym nie była w stanie. Prezes odparł, że ma siedzieć i robić swoje, a jak wyjdzie to ją zwolni dyscyplinarnie. No to siedziała jak na wyroku, a ja na takie sk....two nie mam nawet słów komentarza. Dałem mu po prostu swoje wypowiedzenie, Ania zresztą też, a po interwencji księgowej, która przemówiła Panu i Władcy do rozumu, zmienił zdanie i pozwolił mi zabrać Anię do domu.

Wieść o tym, że jakieś "nieporozumienie" się wydarzyło doszła też do Szefa, dzień czy dwa później. Spytał o to oczywiście najpierw Prezesa, a później poprosił mnie na rozmowę. Co ważne, Ania wykonywała też część zadań dla firmy Szefa, a cała infrastruktura IT, jak już pisałem, była wspólna. Szef cenił też sobie współpracę ze mną. Opowiedziałem więc Szefowi jak to wyglądało, a ten robił tylko wielkie oczy ze zdziwienia, bo wersja jaką słyszał od prezesa była zupełnie inna, a przede wszystkim - zbagatelizowana. Ot, małe spięcie w pracy, nikt nikomu nie groził zwolnieniem, wszystko pod kontrolą. Ja jednak twardo mówiłem, że się muszę zwolnić i u niego, bo struktura firmy jest taka, że nie ma technicznej możliwości by tym samym środowiskiem zarządzały rózne osoby w każdej firmie. Szef nie mógł uwierzyć, że ja faktycznie mogę odejść, więc postanowił interweniować i spotkać się w trójkę ze mną i prezesem by sprawę rozwiązać i to "nieporozumienie" zażegnać. W końcu po tylu latach współpracy i przed samą przeprowadzką nie widzi sensu w rewolucji. W międzyczasie Prezes odbył też kilka rozmów z Anią, gdzie stawiał się mniej więcej jako ten ostry, ale dobry ojciec, który czasem musi lać pasem swoje dziecko, ale to tylko dla dobra rodziny, ale w sumie może i przesadził. Summa summarum chciał by jednak w pracy została. Oczywiście to nie dotyczyło mnie ;) W zasadzie to zależało mu na tym, by Ania była jak najbliżej, ale już "wychowana" i znająca swoje miejsce, a ja jak najdalej, bo się nie chcę podporządkować. Słowem, reguły stada były postawione jasno, a samiec konkurent musiał się udać na banicję.

Do naszego spotkania w gronie trzyosobowym finalnie doszło. Był to ogólnie festiwal kłamstw i krętactw, byle by tylko się Szef nie martwił. Prezes zaprzeczył większości słów jakie powiedział mi i Ani, wciskał na chama kit jak to się pewnie przesłyszałem, albo w nerwach źle zrozumiałem. Stwierdził, że mnie nawet lubi (hahahaha!) i ogólnie to wszystko spoko. Szefowi zależało na tym byśmy się przeprosili, podali rękę, doprowadzili w spokoju przeprowadzkę do końca, damy sobie czas na opadnięcie emocji, a po przeprowadzce spotkamy się znowu i zdecydujemy co dalej. Taką też linię ściemy przyjął prezes i choć nie wierzyłem w ani jedno jego słowo, dla świętego spokoju zgodziłem się. Tym bardziej, że Ania też potrzebowała czasu by zdecydować co dalej zrobić.

Zająłem się więc przygotowaniem przeprowadzki, Ania pracowała dalej. Trwało to wiele tygodni, zanim kłamstwa prezesa znowu zaczęły wychodzić na jaw. Gdy przygotowywałem plan informatyzacji w nowej siedzibie okazało się przypadkiem, po tym gdy w zasadzie już była gotowa, że od strony firmy Prezesa ma ją przygotować jego znajomy informatyk, bo skoro będzie u nich pracował to lepiej niech on się tym zajmie. Tyle jeśli idzie o rozmowę co dalej po przeprowadzce i wiarygodności Prezesa ;)

Robiłem więc dalej swoje, jednak zacząłem już szukać nowej pracy, nie mając złudzeń, że z tym człowiekiem nigdy więcej współpracować nie chcę, a praca dla 2 z 3 firm które są jednym organizmem jest dla mnie nieopłacalna i ogólnie technicznie absurdalna. Kolejne rozmowy nie miały sensu. Skoro tak bardzo chce się mnie pozbyć, to jeszcze zobaczymy kto gorzej na tym wyjdzie. Pamiętacie, jak pisałem że to ignorant? ;) Ustaliliśmy więc tylko termin zakończenia współpracy i złożyłem wypowiedzenie. W międzyczasie przyprowadził swojego znajomego informatyka, bym mu powiedział czym ja się w zasadzie zajmuję i jakie obowiązki miałby przejąć. Niestety trafił na zły moment, bo tego dnia byłem akurat na długim spotkaniu i nie miałem dla niego czasu. Stwierdzili więc, że tenże Znajomy Prezesa [ZP] zadzwoni do mnie wieczorem i mu powiem mu wszystko przez telefon. Zadzwonił, zadał trochę technicznych pytań, dostał trochę technicznych odpowiedzi, nieco się speszył, bo nie miał pojęcia, że moja praca polegała na czymś więcej niż typowe wsparcie pracowników biurowych, więc mieliśmy się ponownie spotkać w siedzibie.

Wieczorem sprawdziłem maile i krew się we mnie zagotowała. Prezes wysłał bowiem skargę na mnie do Szefa, z prośbą o to by „wpłynął na moje zachowanie”, bo ja podobno odmawiam współpracy, utrudniam przejęcie obowiązków, ogólnie kontekst taki, że jestem świnia, prostak i robię na złość. Żałuję, że nie nagrałem wcześniejszej rozmowy z ZP, bo teraz to tylko słowo przeciwko słowu. Bardzo się starał mnie zdyskredytować. Tak czy inaczej odpisałem, że nie pozwolę sobie na oszczerstwa pod moim kierunkiem i z racji rażącego złamania zasad współpracy, naszą umowę zrywam ze skutkiem natychmiastowym, bez okresu wypowiedzenia. Niestety, uległem namowom Szefa dnia następnego, bym to wypowiedzenie cofnął, bo jakby nie było, jego firma na tym też straci. Ehhh za miękkie mam serce.

Tak czy inaczej ZP się pojawił. Nie jego wina, że prezes jest dla mnie burakiem i nie zamierzałem mu utrudniać życia, wyszliśmy więc na zewnątrz pogadać na spokojnie o tym, co miałby przejąć. Ile maszyn, ile serwerów, co na nich stoi, jakie usługi, na czym oparte, etc. Z każdym kolejnym zdaniem widziałem, że ZP bardzo nerwowo sięga po kolejne p-------y. Nic dziwnego, bo Prezes to typ człowieka, dla którego „informatyk” to taki człowiek, co jest alfą i omegą, wie wszystko o wszystkim, każdy to samo. Tak jak sprzątaczka może przyjść z ulicy, pokaże jej się podłogę, mopa i już wszystko wie. No niestety w tym przypadku sprawa była bardziej złożona. Były tam moje autorskie rozwiązania, skomplikowane zależności między programami obsługującymi pocztę, skomplikowane reguły przesyłania danych w sieci, system uprawnień do plików, i wiele innych szczególnych rozwiązań, a wszystko to na mało popularnych systemach operacyjnych, których większość informatyków na oczy nie widziała. Żeby to wszystko przejąć, trzeba to wszystko poznać, zrozumieć, nauczyć się, czyli po prostu wdrożyć.

ZP – To ile mamy czasu na przejęcie tego wszystkiego?

Ja - 10 dni, później kończy mi się umowa

ZP – Ale... to się nie da

Ja – Wiem.

ZP – Poza tym to wszystko jest tak ze sobą powiązane w tych firmach, że tego się nie da rozdzielić ani łatwo, ani szybko bez dokładnej analizy

Ja – Wiem.

ZP – To mamy za mało czasu

Ja – Wiem, ale myślisz, że Prezes mnie kiedykolwiek spytał o to, ile na to trzeba czasu i jakich potrzeba kompetencji? Nie miał pojęcia w zasadzie na czym polega moja praca, choć nie miał problemu z tym by ją oceniać, to teraz oboje jesteśmy w trudnej sytuacji. To chyba szefowi powinno na tym zależeć, a nie mi, prawda?

ZP - … To ja z nim porozmawiam.

Jak się można domyślić niewiele mógł ZP ogarnąć w ciągu 10 dni, z Prezesem porozmawiał, fakty mu uświadomił, jego ignorancja wyszła na jaw. Nie było innego wyjścia, Prezes musiał dalej korzystać z moich usług, do czasu aż ZP się wdroży, albo zostać bez obsługi informatycznej. Wcale nie było to dla mnie zaskoczeniem, wiedziałem że tak to się skończy, bo Prezes nie chciał pojąć, że jestem bardziej potrzebny im do funkcjonowania firmy, niż oni są potrzebni mi do szargania sobie nerwów. Problem w tym, że mi już nie zależało. Czas na rozmowy i załatwienie tego po ludzku dawno minął. Czasu tego nie wykorzystali.

Czas odpłacić pięknym za nadobne ( ͡ ͜ʖ ͡)

Gdy umowa mi się już kończyła, dostałem mailem lukratywną propozycję by co miesiąc otrzymywać wynagrodzenie w kwocie 600zl brutto za „pomoc” ZP we wdrożeniu się i do zakończenia wdrożenia dalsze wykonywanie powierzonych mi zadań. Odparłem, że jakakolwiek współpraca jest możliwa tylko za wynagrodzenie w kwocie identycznej jak na naszej wcześniejszej umowie. Cwany prezes zaproponował więc 500zl zamiast 600, taka ciekawa forma targowania się w drugą stronę ;) Moja odpowiedź nie pozostawiła mu złudzeń, że to nie jest cena do negocjacji. Sam ustaliłeś drogi Prezesie termin naszego rozstania, bez konsultacji z nikim, dałeś za mało czasu mojemu zastępcy, więc teraz nie stawiasz już warunków, a moje są niezmienne. Albo bierzesz, albo droga wolna do szukania kogoś, kto się tym zajmie, sam nie raz mówiłeś jak obfity jest rynek pracy, więc szukaj.

Na warunki przystał, wyjścia za bardzo nie miał, ale to jeszcze nie koniec :)

Świadczyłem im usługi chyba jeszcze 3 czy 4 miesiące, gdzie musiał płacić mi wciąż tyle samo, a dodatkowo płacić ZP. Przeprowadzka się dokonała, firma Prezesa musiała zainwestować grubą kasę w nowe serwery i sprzęt, by rozdzielić infrastrukturę między firmami, coby kto inny mógł obsługiwać bez wchodzenia sobie w paradę każdy z podmiotów. Wszystkie te niepotrzebne wydatki były wynikiem zacietrzewienia, ignorancji i przerostu ego prezesa, który nie umiał się po prostu zachować po ludzku. Bo jak wiadomo, namiastka władzy z tego zwalnia. Pomijam już fakt, że jakbym był człowiekiem bardziej złośliwym i mściwym, to dostęp do wszystkich maili i danych firmowych mógłbym wykorzystać w bardzo niecnych celach. Tym bardziej powinno mu zależeć na tym, by takie rozstanie odbyło się na przyzwoitym poziomie. W ostatnim miesiącu jednak znowu silniejszy okazał się w nim samiec alfa, który chciał mieć ostatnie słowo.

Gdy ostatni miesiąc naszej przedłużonej współpracy minął, wystawiłem im ostatnią fakturę, ale zamiast przelewu otrzymałem zaproszenie na rozmowę do prezesa „o tej fakturze”. Odpisałem, ze nie skorzystam, bo nie zamierzam słuchać tego co mu się wydaje, że mi się należy a co nie, bo warunki ustaliliśmy i na nie przystał. Zmieniać to je można przed wykonaniem usługi, a nie po fakcie, więc proszę o pieniądze, bo czas na rozmowę minął. Pieniędzy nie dostałem oczywiście. Cóż mi pozostało. Cofnąłem WSZYSTKIE operacje jakie wykonałem na rzecz jego firmy w zeszłym miesiącu, skoro nie chciał płacić za tą usługę. Poznikały konta pocztowe managerów, pliki na WWW itp. Jak się pewnie domyślacie, pieniądze szybko się znalazły, a Prezes na koniec zamiast zachować Twarz, okazał się po raz kolejny człowiekiem pustym i żałosnym. Po dokonaniu przelewu zmiany przywróciłem i współpracę naszą ku obopólnej radości uznaliśmy za zakończoną :)

Finał tej historii też nie poszedł po myśli prezesa. Liczył, że wrogie samce ze stada usunął, a jego prawa ręka znowu będzie tylko jego. Z tym że znalazłem dużo lepszą pracę w innym mieście i wyjechałem tam z Anią. Prezes przez własną głupotę i potrzebę dominacji zmarnował tylko mnóstwo pieniędzy by postawić na swoim i stracił świetnego pracownika, jakim była Ania. Smutne jest to, że pewnie nic go ta historia nie nauczyła i dalej sieje ferment w swoim stadku.

Na szczęście to już nie jest mój problem ( ͡° ͜ʖ ͡°)

p.s. Imię Ani zostało zmienione
  • 103
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Qfarcowy: To historia sprzed paru lat już. Z "Anią" się nam niestety finalnie nie ułożyło, z przyczyn od opowieści niezależnych, ale mimo wszystko dzięki ;)
  • Odpowiedz
@MagnitudeZero: Nie miałem podstaw, dowodów, ani niczego żeby osiągnąć to co mówisz. Szef z prezesem znali się jeszcze ze studiów, prezes miał zagwarantowaną w zasadzie autonomię w decyzjach, znali się od lat i łączyły ich różne powiązania biznesowe. Co ważniejsze, dla obydwu liczyła się tak naprawdę kasa, a nie ludzie. Tych można zawsze zastąpić. Niestety.
  • Odpowiedz
@ncpnc: No to listujemy po kolei z technicznego punktu widzenia:

1. Admin to Single Point of Failure w całym systemie

2. Brak dokumentacji/change managementu w generalnie
  • Odpowiedz
@Lynxu: Chłopie, tam zarządzania to nie było w zasadzie na żadnej płaszczyźnie. Wszystko na zasadzie akcja i reakcja, brak planów, brak wizji, brak zarządzania ryzykiem, ot byle mieć szybką protezę na doraźne potrzeby. Opracowali strategię z wielkimi bólami dopiero na niedługo przed moim odejściem (firmy, nie IT!). A o tym, że byłem SPOF informowałem ich wielokrotnie. No ale jak mają zatrudnić dodatkowego informatyka, albo dodatkowego prawnika, to domyśl się jaka
  • Odpowiedz
@ncpnc: W zasadzie jak się teraz zastanawiam... Gdyby idąc do pracy rozjechał Cię tramwaj to wtedy można by uznać że management był głupi bo się na taki wypadek nie zabezpieczył.

Jeśli rozpatrywać to z kontekstem, w sensie że jakiś chłop zaczynał (kilkukrotnie!!!) kręcić przeciw Tobie aferę, to brakuje mi nawet słów na taką ignorancję.

Anyway, coolstory.
  • Odpowiedz