Wpis z mikrobloga

Drogie #januszehiszpanskiego , słuchajcie, po ostatniej lekcji podczas swoich własnych zajęć (dla tych, którzy nie wiedzą: jestem lektorem j. angielskiego) naszła mnie taka refleksja. Nasze tempo jest stanowczo zbyt wolne. Nawet jak na metodę komunikacyjną, czyli tą tradycyjną, szkolną, z podręcznikiem, ćwiczeniami i tym wszystkim innym co znamy ze szkół, to i tak w dwie godziny zrobiliśmy - moim zdaniem - niedużo. Pomijam dygresje, bo nawet jak już bierzemy się za jakieś ćwiczenie, to idzie to jak po grudzie. No i właśnie wczoraj w pracy, w której stosuję metodę bezpośrednią, pomyślałem sobie, że być może udałoby się cały ten proces zdynamizować i rzucam luźno taki pomysł: Może warto rozważyć zastosowanie właśnie metody bezpośredniej? Pociągałoby to za sobą parę zmian, ale może byłoby warto?

OK, powiedziałem swoje, ale co dalej? Nie wiem, na ile się orientujecie w metodzie bezpośredniej, ale jest to raczej niszowa rzecz, więc pewnie niezbyt (aczkolwiek kilka miesięcy temu na główną weszło znalezisko na ten temat), mimo że w sumie zabawa jest prosta jak budowa cepa. Wszystko odbywa się poprzez zadawanie pytań i odpowiadanie na nie, jednakże ważne jest tempo. Musi być dynamicznie, nawet bardzo dynamicznie. Metoda ta ma - w założeniu przynajmniej - naśladować naturalny proces nauki (de facto przyswajania) języka, co wg mnie i tak w pełni nie jest możliwe, ale wiadomo, że do perfekcji trzeba dążyć, mimo jej nieosiągalności. ;) Dlatego tak ważne jest tempo, żeby kursant miał jak najmniej czasu na myślenie we własnym języku. Praktycznie po zadaniu pytania maks. po 1-3 sekundach powinno się zacząć odpowiadać, oczywiście w praktyce też różnie to wygląda, bo jak ktoś nie zna słówek to wiadomo, z pustego i Salomon nie naleje (choć to też może być zaleta, bo wymaga to większej dyscypliny jeśli chodzi o opanowanie materiału - w tej metodzie materiał to w 90% słówka), no ale piszę tylko jak to POWINNO wyglądać.

Wspomniałem wcześniej o zmianach. NAJWAŻNIEJSZE, absolutny imperatyw: LEKTOR. I tutaj nasz wzrok pada na naszych maestros. Kanzi i mike78 musieliby się wcielić w tą rolę. Pytanie, czy będą chcieli. :) No i tym samym nasza wspaniała organizatorka, człowiek-orkiestra, Famina przeszłaby do roli wyłącznie uczennicy. ;)

Mam nadzieję, że wszystko co do tej pory napisałem nie jest jakoś nazbyt skomplikowane. Oczywiście, jeśli tylko będą jakieś wątpliwości, to proszę od razu pytać.

Co może być problemem? Materiały. Pisząc ten tekst przyszło mi do głowy, że można by się rozejrzeć po internetach w poszukiwaniach jakiejś książki do hiszpańskiego opartej na metodzie bezpośredniej. Nie wiem, czy takowe istnieją, ale myślę, że jest spora szansa, że tak. Dopóki jednak dojdziemy do tego etapu, trzeba w ogóle tego spróbować i tutaj jedyne co mogę zaproponować, to zrobić przykładową lekcję bazując na swoich materiałach do angielskiego. Oczywiście będzie to polegało na przetłumaczeniu pytań (i być może odpowiedzi, jeśli czas pozwoli) i zastosowanie tego w lekcji. Myślę, że jakichś rażących błędów nie popełnię w tłumaczeniu, bo na początku są to naprawdę banalne rzeczy, które częściowo zresztą już i tak poznaliśmy.

OK, nie spamuję już więcej. Proszę o odzew. Co o tym myślicie? Ja być może już dzisiaj się wezmę za przetłumaczenie odpowiedniej ilości pytań na lekcję demonstracyjną, nawet jeśli nie dacie zielonego światła, to dla samego treningu chociaż. ;)

@Keffiro @jacekkr @sidhellfire @Eligo @mike78 @Famina
  • 31
  • Odpowiedz
@majlo1985: @Famina: Ja uważam, że metoda bezpośrednia jest lepsza. Sęk w tym, że potrzebny jest lektor. Ja mogę pozostać w roli konsultanta i gościa od wtrącania "trzech groszy" albowiem nie jestem w stanie zagwarantować zawsze swojej obecności na lekcjach, poza tym nie mam odpowiedniego przygotowania teoretycznego (gramatyka) jak i jako lektor.

Natomiast jak chcecie spróbować i namówić Kanziego - to myślę że warto. Najwyżej nie wypali. Wasza decyzja.
  • Odpowiedz
@Sancho_Pansa: Es que en España se dice "patatas" y en Latin America se dice "papas". Por ejemplo: A mi me gustan estas pinche papas fritas, son deliciocas. (smakują mi te pieprzone frytki, są pyszne)
  • Odpowiedz
@mike78: Oczywiście wątpliwości tego typu są nie do uniknięcia. Aczkolwiek... Co do obecności: to jest w sumie jedyny realny problem, bez dwóch zdań. Tak samo Kanzi, jak i zresztą każdy uczeń z osobna. Ja też te wt i pt sobie zarezerwowałem, ale jak tylko wpadnie mi w pracy jakaś nowa grupa albo pojedynczy kursant i już dupa. No ale do czego zmierzam. Jeśli mielibyście się wcielić z Kanzim w rolę "lektorów",
  • Odpowiedz
@Sancho_Pansa: Tak myślałem, że ziemniaki. Jak się zna angielski to już połowa sukcesu w hiszpańskim. ;) Poza tym chyba powinieneś napisać "cebollas". ;)

Ja się uczę z Duolingo i jeszcze nie zauważyłem, że to Mexican Spanish.
  • Odpowiedz
@majlo1985: poznałem po tym, że na kanapkę mówią tam emparedado - w życiu nikt nie nazwie tak kanapki w Hiszpanii; tylko bocadillo. Tak samo na sok (jugo) w Hiszpanii mówią zumo. Wiem, bo byłem na miejscu.

A i tak najgorsza jest gramatyka... Zasrane milion czasów, milion końcówek, milion wyjątków. No i subjuntivo...
  • Odpowiedz
@Sancho_Pansa: Kiedyś się zapomniałem i w Madrycie przez pomyłkę poprosiłem o jugo de naranja, to baba się na mnie spojrzała jakbym po chińsku zagadał. Tak samo coche i carro itp...
  • Odpowiedz
@mike78: @Sancho_Pansa:

Na studiach miałem hiszpański i uczono mnie "jugo", mimo że podobno była to odmiana europejska. ;)

Poza tym, jeśli chodzi o te różnice, to wydaje mi się, że to zależy od konkretnych ludzi. Musielibyśmy zjechać całą Hiszpanię, żeby się tak naprawdę rozeznać w sytuacji. Czytałem o tym, że np. Argentyńczycy to w ogóle swoją odmianę traktują jak oddzielny język, nie wiem ile w tym prawdy, a nawet jeśli
  • Odpowiedz
@majlo1985: Z tym "carro" to jest tak, że oczywiście jest w słownikach, ale oznacza "Wóz". Na przykład taki wóz drabiniasty. Więc w Meksyku wszyscy mówią na auta "wozy". Wsiadaj do wozu itp. w Hiszpanii nikt tak nie powie. A każdy zrozumie. Tak samo "jugo". W Hiszpanii pod tym pojęciem kryją się zazwyczaj soki mięsne, posoka z pieczeni na przykład. Także skumają o co chodzi, ale w takim znaczeniu jak sok pomarańczowy
  • Odpowiedz
A i tak najgorsza jest gramatyka... Zasrane milion czasów, milion końcówek, milion wyjątków. No i subjuntivo...


@Sancho_Pansa: Nie no my jesteśmy dopiero na początkującym poziomie i nie chcę jeszcze za bardzo wychodzić w przyszłość, ale nie byłbym sobą, gdybym nie spytał. Co jest trudnego w trybie łączącym? Sama fleksja? Czy jest jeszcze coś bardziej skomplikowanego?
  • Odpowiedz
@majlo1985: fleksja fleksją (nawet bez tego jest od groma końcówek do nauki), ale bardziej miałem na myśli wykucie zasad kiedy się go stosuje. IMO dla nas jest to trochę skomplikowane, rzekłbym że najtrudniejsze w całej nauce hiszpańskiego.
  • Odpowiedz
@majlo1985: subjunctive mood w angielskim przetrwał akurat w szczątkowej formie w porównaniu z hiszpańskim i ogranicza się do kilku prawie nieużywanych już fraz w czasie teraźniejszym i kilku w czasie przeszłym.
  • Odpowiedz