Wpis z mikrobloga

#!$%@?, pierwszy raz czuję się samotny.

Od dziecka trzymałem się z jednymi ludźmi. Dosłownie, od piaskownicy w przedszkolu. Bite 15 lat - to 3/4 mojego życia. Z częścią byłem tak zżyty, że wyobrażałem sobie nas wspólnie za 5, 10, 50 lat. Nigdy nie szukałem na siłę nowych znajomości, nie byłem "atencjuszem". Ci ludzie, za którymi skakałem w ogień - myślałem że mi wystarczą już na zawsze. Kiedy rozdzieliły nas różne szkoły średnie, a mimo to przyjaźń wciąż trwała, obiecaliśmy sobie że choćbyśmy się porozjeżdżali po całym świecie, będziemy utrzymywać kontakt. Była nas ósemka - sześciu chłopa, dwie dziewczyny.

Rok temu przyszedł czas na studia. Z miasta, do Warszawy, wyjechał tylko jeden z nas. Wraca kilka razy w miesiącu, więc nawet nie widać jego nieobecności. To znaczy, widziałem. Tylko ja.

Reszta się zmieniła. Kochałem tych ludzi, ale nigdy nie byli jacyś zbytnio "zasadowi", nie mieli takiego filmowego wyobrażenia przyjaźni, jak ja. Ja poświęcałem się dla nich całym sercem. Dla nich szczytem było podwiezienie kogoś w nocy na imprezę.

Kiedy w gimnazjum dostawali gnębę od starszych chłopców, to ja, w związku z tym że poza tą grupą trzymałem z miejscową patologią, broniłem ich przed upokarzaniem. Gdy w liceum jednemu z nas próbowano ukraść na boisku piłkę, postawiłem się tylko ja i to ja, sam, musiałem mierzyć się z czterema pijanymi dresami - moi dwaj kompani uciekli... ale wybaczyłem im, jeden wychował się bez ojca, wiedziałem że nie będzie umiał się zachować, a drugi zawsze był strachliwy. Gdy jednemu z nas zmarła ukochana babcia, na pogrzebie pojawiłem się tylko ja. Gdy jedną z nas rzuciła miłość życia, to ja, jako jedyny, ruszyłem ze wsparciem.

Zawsze po takich sytuacjach próbowałem ich usprawiedliwiać, a było ich dziesiątki, jak nie setki. Zawsze to ja się poświęcałem, zawsze to ja byłem tym najsilniejszym - nie fizycznie, bo jestem chuchrem, ale psychicznie. Oni dla mnie nie zrobili nic, bo nic nie potrzebowałem, zawsze radziłem sobie sam. Czasem brakowało mi jakiejś troski z ich strony, podziękowania, zapytania czy czegoś potrzebuję... nigdy nic takiego nie usłyszałem, ale tłumaczyłem sobie, że prawdziwy bohater - a takim trochę się czułem - nie wymaga poklasku.

Kiedy poszliśmy na studia... ten co wyjechał, był najlepszy. Rozumieliśmy się we dwóch jak łyse konie i uwielbiałem spędzać z nim czas. Straciłem najlepszego przyjaciela, a raczej musiałem zadowolić się "ograniczonym widzeniem". Reszta - zmieniła się nie do poznania. Jeden, PiSior z wychowania, stał się jeszcze bardziej radykalny politycznie - do tego stopnia, że musiałem się za niego wstydzić, choćby gdy na ulicy miasta kierował głośne inwektywy do przechodzącego murzyna. Drugi znalazł pierwszą w życiu miłość (z którą go poznałem...), poczuł się pewniej i choć zawsze był leniwy, irytujący, arogancki i pozbawiony moralnego kręgosłupa - teraz wszystkie jego złe cechy wyolbrzymiły się do nieznośnego stopnia. Czwarty znalazł nowych znajomych i przestał się z nami regularnie widywać, piąty zaś zawsze był trochę z "doskoku" bo mieszka sporo za miastem, a teraz jeszcze w dodatku znalazł pracę i widzimy się tylko na imprezach. Z dziewczynami - choć trzymamy się w jednej grupie - spaja mnie tak naprawdę tylko reszta ekipy, bo niegdyś bardzo blisko byłem z ich "największą szkolną rywalką".

Niedawno nastąpiło tąpnięcie. Kilka tygodni temu, po raz kolejny, zostałem przez nich zlany. Mieliśmy jechać w piątkę nad jezioro. Plan był ustalony, jedziemy autem, a ja w ostatniej chwili dowiedziałem się że albo biorę oddzielnie swój samochód, albo nie jadę wcale, bo ten co go zapoznałem z dziewczyną wymyślił sobie, że ją zabierze... #!$%@?łem się, a grupa przeżyła rozłam. Część obrała moją stronę, część tych, którzy mnie "wypchnęli". Nie odzywałem się do nich przez jakiś czas. Konflikt wygasł, ale nie dla mnie i dla dwóch chłopaków, z którymi pokłóciłem się wtedy najbardziej.

Grupa spotyka się dziś normalnie, tak jak gdyby nic się nie stało, ale beze mnie. Nie jestem zapraszany, bo tych dwóch nastawia resztę przeciwko mnie. Po tym wszystkim, co robiłem dla nich przez ostatnie 15 lat... zostałem wygnany ze stada za to, że w końcu przestałem być dobrym wujkiem.

Nigdy nie czułem się przez nich wykorzystywany, bo oni wcale mnie nie wykorzystywali. Wszystko co robiłem, całe dobro, które słałem w ich stronę, wychodziło wprost ode mnie, z głębi i nie było wyproszone. Nigdy nie spotkałem się z podziękowaniem. Nigdy nie spotkałem się z troską. Teraz wiem, że przez te 15 lat razem trzymała nas nie przyjaźń, tylko przyzwyczajenie.

Ja nie wrócę już do tych ludzi. To jest strata czasu. Mam wielu innych znajomych, nie jestem odludkiem, ale doświadczenia z nimi wypracowały we mnie "system obronny" przed zbliżaniem się do innych ludzi. Bliskich znajomych dobieram bardzo ostrożnie, bo nie chcę znów się rozczarować. Tak niewielu jest ludzi wartych prawdziwej, nieskrępowanej przyjaźni.

Jest środa, wakacje, piętnasta. Mam z kim wyjść, ale nie chcę. Szukam pracy, żeby trochę się oderwać, zarobić na wymarzoną podróż autostopem. Marzy mi się grupa rodem z "Przyjaciół". Nie chcę żeby byli idealni... chcę tylko, żeby, tak jak w serialu, znali wartość prawdziwej przyjaźni.

#niewiemjaktootagowac #oswiadczeniezdupy #spowiedz #wygadajsiezwykopem
  • 27
  • Odpowiedz
@Groteskowy: ponad 40 plusów a jeden komentarz.

Ja natomiast jestem inny pod tym względem. Zawsze staram się polegać tylko na sobie, ludzie są jacy są zawsze trzymam wszystkich na dystans z wyjątkiem dwóch dobrych znajomych którym mowie nawet rzeczy które powinny zostać tylko w mojej głowie. Sytuacja zmieniła się gdy poznałem swoją dziewczynę, potrafi mi dać tyle ciepła ,że nie mam ochoty nigdzie więcej się ruszać tylko do niej. Mnie
  • Odpowiedz
@Groteskowy: Sorry bro, ale trochę za bardzo to jednostronne żeby było prawdziwe. Ty taki spoko, oni tak bardzo nie. Ja czuję się winny bo kumpluję się tylko z ludźmi lepszymi od siebie, którym nie daję tyle co oni mi a ty najeżdżasz na swoich byłych "przyjaciół". Dobra historia i pewnie teraz czujesz że prawdziwa, ale nie widzialem żeby cos było tak jaskrawo czarno białe.
  • Odpowiedz
@Groteskowy: "Przyjaciel", "kolega", "partner" to tylko słowa i tak naprawdę trzeba umieć nauczyć się żyć z tym, że ludzie bardzo często miewają rozbieżne oczekiwania wobec tego, co my uważamy za konieczne przy pełnieniu którejś z tych ról. Ja też ostatnio boleśnie nauczyłem się polegać na sobie, towarzystwo innych ludzi jest przyjemne, ale trzeba uważać, żeby zbytnio się na nie nie zdawać.
  • Odpowiedz
@Groteskowy: Miałem to samo w gimnazjum/liceum. I wiesz co? Zlałem to i stwierdziłem, że lepiej wcześniej niż później. Poza tym mam zasadę - nie żałować przeszłości. To w większości przypadków do ncizego nie prowadzi. Trzeba spoglądać do przodu przed siebie, a z przeszłości wyciągać co najwyżej lekcje, a nie żal.
  • Odpowiedz
@Groteskowy: szkoda w #!$%@?, ale tak bywa, ludzie sie zmieniaja. jak widzisz, ze cie olewaja w takim stopniu to #!$%@? ich. i po czesci tez mam takie marzenie, zebrac troche hajsu i wyjechac w #!$%@? rzucic wszystkie znajomosci i poznanych ludzi (bo jak sie mieszka w 12 tys. miasta to kazdy Cie zna i troche #!$%@?, w moim przypadku ;p) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@Groteskowy: Też często czuję się samotny jak #!$%@? ;;

Mój przyjaciel Seba. Od początku gimnazjum razem, wszędzie razem. Pokazałem mu kiedyś jak kucuję to teraz jest całkiem niezłym programistą. Mamy wspólne zainteresowania, najlepiej wspominam czas jak razem tworzyliśmy projekty u niego w domu kiedy rodzice wyjeżdżali na wakacje (on frontend ja backend). A wieczorkiem grille i #!$%@? chciało się żyć.

Jaki problem jest z Sebą? Dziewczyny. Powiedziałem
  • Odpowiedz
@Groteskowy: Nie wiem czy ktoś już to pisał, ale ZAWSZE tak jest, że jak najpierw jesteś dobry dla ludzi, pomagasz im, starasz się, itd., a w pewnym momencie chociaż raz na prośbę pomocy (lub coś podobnego) powiesz "nie", to stajesz się tym najgorszym. Taki co nigdy nic nie robił, nie pomagał, jest spoko, do niego taki osobnik poleci się żalić jaki to Ty jesteś #!$%@?. Przechodziłem to już kilka razy...
  • Odpowiedz
@Groteskowy: no masz racje. Ja myślałem że mam kiedyś przyjaciół. 2 razy. Raz w technikum, ale sie okazalo że jak skonczylismy szkole to pamiętali o mnie tylko jak coś potrzebowali. A potem na studiach. Cześci z nich dragi banie poryly, podobnie jak moim sebom osiedlowym. Wiadomo co białko robi z mózgiem. Przestałem palić gandzie, nie spotykam się z nimi bo nie mam w tym celu już. I tak stanąłem naprzeciwko
  • Odpowiedz
@Groteskowy: Ja też ostatnio straciłem jednego z przyjaciół i trochę wiem jak to boli. Stereotypowa wręcz sytuacja, bo związał się z dziewczyną (z którą się szczerze mówiąc lubimy bardzo średnio) i spędza czas tylko z nią i jej koleżankami. Wiem że byłem jednym z jego najbliższych męskich kumpli, a on ze mną widuje się raz na powiedzmy 2-3 miesiące. Wiem że z resztą ekipy z osiedla, gimbazy i liceum to
  • Odpowiedz