Wpis z mikrobloga

Wywiad z Włodzimierzem Sierakowskim - fotoreporterem sportowym z prawie 20-letnim stażem. Dla wytrwałych.

- Do fotoreporterki też właściwie trafiłeś przez przypadek.


Rzeczywiście - byłem urzędnikiem. Pracowałem przez czternaście lat w Urzędzie Miejskim w Pruszkowie. – przez ostatnie dziewięć lat jako kierownik Wydziału Komunikacji Nastały nowe czasy. Przyszedł nowy prezydent, żeby było śmiesznie nazywał się Jerzy Sierak. Postawił sobie za punkt honoru, że usunie wszystkich komunistów, bo dla niego każdy stary urzędnik był komunistą. Gdy zostałem bez pracy nie wiedziałem co dalej ze sobą zrobić. Fotografia była moją pasją od dawna, prawdziwe amatorskie hobby - ptaszki, kwiaty, pejzaże zachody słońca... Próbowałem zostać fotoreporterem w PAP-ie. Po rozmowie powiedzieli, że zadzwonią, czyli wiedziałem, że nie zadzwonią. Wracając do domu przejeżdżałem obok siedziby Przeglądu Sportowego i pomyślałem: a, zajrzę.


- Złoty strzał.


Wygrałem chyba tym, że byłem słowny i rzetelny. Bo o to tu chodzi. Zdjęcia do gazety to nie są zdjęcia do Pulitzera. Trzeba po prostu jeździć i robić. Zapieprzać. Innym zdarzało się zaspać, nie dojechać albo zapić. Mnie się nigdy to nie zdarzyło. Raz tylko prawie zaspałem, po meczu w Mielcu. Zamówiłem budzenie, dzwoni telefon, a Jacek Kmiecik odebrał i mówi: - pomyłka.


- Trudno było odnaleźć się w tym środowisku? Nie znałeś piłki, nie znałeś ludzi.


Praca w Przeglądzie Sportowym to nie tylko pika nożna - przeleciałem chyba wszystkie możliwe dyscypliny od balonów po szybowce, ale piłka spodobała mi się najbardziej. Po prostu tutaj z racji całkowitej nieprzewidywalności robi się najfajniejsze zdjęcia. Najłatwiej fotografuje się lekkoatletykę, bo tam wszystko jest dokładnie ustalone – miejsce, czas, lista startowa. Początki miałem trudne. W ogóle nie interesowałem się sportem. Jako amator robiłem trochę zdjęć koniom, bo konie są ładne i je lubiłem.


Pamiętam początki swojej pracy fotoreporterskiej. Pojechaliśmy z Jackiem Kmiecikiem do Władysławowa, żeby odnaleźć Wojtka Kowalczyka. Wtedy nawet nie wiedziałem jak Kowal wygląda. Miał wtedy jakiś tajny urlop, był gwiazdą pierwszej wody. Wiedziałem o nim tylko tyle, że nie ma prawa jazdy, bo nie umie czytać i pisać. Nie wiem, czy była to prawda, ale to właśnie wtedy o nim wcześniej usłyszałem. W końcu go znaleźliśmy, trochę się skoligaciliśmy, narobiłem mu sporo zdjęć i myślę – zrobię mu zdjęcie z Przeglądem Sportowym. Mówię: - Wojtek, weź tę gazetę i udawaj, że czytasz. Jak on wtedy na mnie spojrzał... Co udawaj, #!$%@?? Ja umiem czytać!


- Mówiłeś, że fotografowałeś nawet balony. Jak w ogóle do czegoś takiego można się przygotować? Bo przecież te zdjęcia trzeba potem jakoś opisać.


Balony akurat robiłem po drodze jadąc na sześciodniówkę motocrossową do Jeleniej Góry. Po drodze je zrobiłem, a jeszcze były jaja, bo naczelny chciał, żebym o tych balonach zrobił jakiś materiał. Żebym usiadł i napisał. Mówię do niego, że nie umiem. A on, że to nie jest trudne. - NIE UMIEM – powtórzyłem. Pewnie bym sobie poradził i wtedy na pewno dostałbym do opieki jakąś dyscyplinę. Byli w gazecie fotoreporterzy piszący i w efekcie nawał pracy redakcyjnej nie pozwalał jeździć na imprezy. Ja chciałem tylko fotografować, a żeby to robić dobrze potrzeba dużo czasu. Odkąd zacząłem pracę w 1994 roku, pracuję po 16 godzin na dobę, a bywało i więcej, że po 20. Dla potrzeb zdjęciowych przejechałem dotąd własnymi samochodami prawie półtora miliona kilometrów – średnio około 70 tys. rocznie. I dalej muszę jeździć, bo nic się pod nosem nie dzieje. Nawet do was musiałem przyjechać.


- Teraz jest więcej pracy niż kiedyś?


Dużo więcej. Obsługa jednego meczu piłki nożnej to tak średnio 10 godzin pracy. Wyjazd, mecz, powrót. W przypadku pobliskiej Legii jest to sześć godzin, ale Wrocław, Poznań, Białystok to już co najmniej 12 do 14 godzin. W każdej kolejce ligowej jestem na czterech meczach, ale bywa, że i na pięciu. Później obrabianie zdjęć, więc mam następne dziesięć godzin przy „komputrze”. Tak więc każdy mecz w bazie to średnio 20 godzin pracy.


- Nieźle poszedłeś za duchem czasu. Przecież niektórym trudno było przerzucić się na cyfrówki.


Nie dało się inaczej. Był znany fotoreporter – Mietek Swiderski, który został w negatywach i w zasadzie zniknął. Ma chyba jakieś swoje archiwum, ale jak nie ma tego w formie cyfrowej do natychmiastowego wyjęcia to nikt nie będzie czekał. Dzisiaj wszyscy potrzebują zdjęć na wczoraj. Gdy wróciłem z Euro 2004 do Polski i okazało się, że mafia wrocławska nie chce mnie widzieć w Przeglądzie Sportowym, to założyłem własną agencję fotograficzną. Przez siedem miesięcy tworzyliśmy z kumplem bazę, jakiej do dziś nie ma nikt. Wrzuciłem tam 513 tysięcy zdjęć, z czego 470 tysięcy to same piłkarskie. Dodatkowo uzupełniam archiwum skanując negatywy. Pozostało mi jeszcze ponad 800 negatyw z sezonu 2000/2001, które sam skanuję i opisuję. Jeden negatyw skanuje się półtorej godziny plus opis co najmniej pół godziny to razem dwie. Do zamknięcia archiwum piłkarskiego potrzebuję więc około 1600 wolnych godzin. A wolne to wtedy, gdy nic się nie dzieje. Tylko, że cały czas coś się dzieje. W czerwcu zrobiłem 29 imprez. – końcówka ligi, Liechtenstein w Krakowie, U-15, baby w Trzebnicy - dwa mecze, zjazd PZPN i wiele wiele innych. Wolnego czasu – zero. Są chwile gdy boję się, że nie zdążę...


- Nie masz czasem dość?


Nie zastanawiam się nad tym. Jak ktoś mnie pyta, czy męczy mnie jazda samochodem to tak samo odpowiadam. Zastanowiłbym się to pewnie wyszłoby, że mnie męczy i źle by mi się jechało. A i tak trzeba jechać więc bez sensu to sobie obrzydzać. Jestem #!$%@? absolutny. Nic nie umiem robić na pół gwizdka. Robię albo nie robię. Gdyby mi to nie pasowało, to bym nie robił. Cieszę się z tego, że mam co robić. Mam kumpla, fotoreportera Krakowa. Przez przerwę w rozgrywkach chodzi po ścianach i nie może się doczekać piłki - a ja nie. Ja naprawdę #!$%@? non stop.


- To kiedy ostatni raz byłeś na urlopie?


Od 1994 roku ani razu. Cały czas coś się dzieje. Jak jest przerwa ligowa, to są zgrupowania U-15, U-17 itd. Od 2005 roku, kiedy prowadzę własną działalność, każdą wolną chwilę poświęcam na uzupełnianie archiwum. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie to komu potrzebne, ale to jest tak, jak z papierosami. Chciałem kiedyś kupić białe długie Marlboro i słyszę:


- Nie ma.


- Jak to nie ma?


- Bo wie pan, nie schodzą.


- No, ale #!$%@?, jak ci zejdą, jak ich nie masz.


To samo jest ze zdjęciami. Na pewno nikomu nie będą potrzebne, jak ich nie będzie. A jak będą, to może komuś się przydadzą. Ja chcę mieć ich jak najwięcej. Dawno zostawiłem wszystkich za sobą, ale na laurach nie osiadam. Nie są to tylko cuda - artyzmy, ale na pewno rzetelna dokumentacja fotograficzna – bo tak właśnie nazywam swoją pracę. Przy tych samych imprezach, podobnym sprzęcie i podobnych umiejętnościach lepszy będzie ten, kto więcej czasu na to poświęci. Poświęcając dwadzieścia godzin na mecz, jest oczywistym, że muszę mieć lepsze efekty niż ten, kto poświęci sześć godzin. Podstawa to ciężka harówa. Od początku podszedłem do tego w sposób metodyczny, dokumentuję wszystko - sędziów, piłkarzy, vip-ów na trybunach, kierowników drużyn i maserów, a nawet ludzi mediów – dziennikarzy i fotoreporterów. Jako ciekawostkę dodam, że mam składy drużyn ze wszystkich meczów – 17 pełnych segregatorów.


- Masz autorski ranking najlepszych zdjęć?


Najlepszego zdjęcia jeszcze nie zrobiłem. Mam w swojej bazie grupę zdjęć, które są trochę ciekawsze i śmieszniejsze niż portrety, czy sylwetka biegnącego piłkarza i są one opisane dodatkowym słowem „extra”..


- Co tam można znaleźć?


Różności, od kopiących się po ryjach piłkarzy po #!$%@? przydrożne. Impreza zaczyna się dla mnie od wyjazdu z domu. Jadę samochodem I bardzo często mam obok siebie aparat fotograficzny. Jadę, widzę przydrożną panienkę to robię jej zdjęcie, mam ich ponad setkę.


- Którą imprezę najfajniej się obsługiwało? Albo inaczej: gdzie najwięcej się działo?


Byłem w Korei i Japonii, w Portugalii, w Niemczech na mundialu i na Euro w Szwajcarii. Do RPA nie poleciałem, bo Polacy nie grali. Nie wiem, co najlepiej wspominam. Też się nie zastawiałem. W Korei byłem z Krzyśkiem Stanowskim i bardzo dobrze mi się z nim współpracowało, bo on chciał jak najwięcej pisać, a ja jak najwięcej robić zdjęć. W pewnym momencie dostałem z Przeglądu Sportowego hasło: „Krzynówki się skończyły”... Bo nie można było dawać to samego zdjęcia Krzynówkowego łba.


Miałem niezłe numery po finale w Jokohamie. Wracaliśmy pociągiem, trochę innym niż u nas, wchodzimy na lotnisko, a ja patrzę i nie widzę mojego laptopa, którym często opiekował się Krzysiek. Pytam Krzyśka: gdzie laptop? Został... A tam 15 tysięcy zdjęć z mistrzostw. Szybko biegniemy do japońskich sokistów, a ten pociąg już w drugą stronę Japonii pojechał. Połączyli się z konduktorami i faktycznie jest opisana przez nas torba, ale nikt nie dotknie jej dopóki nie dojedzie do ostatniej stacji i nikt jej w międzyczasie nie weźmie. Jechałem więc po tego laptopa w drugi koniec Japonii.. Na następny dzień mieliśmy bilety powrotne do kraju z Seulu do Frankfurtu i musiałem zdążyć.


- Działo się jeszcze coś potem?


Jedyny możliwy bilet, jaki był dostępny, to biznesklasa. Cena przerażająca, ale co tam - Przegląd płaci. Leciałem z Hiddinkiem. Miał wtedy czarną, młodą dupę. Spod pachy robiłem im zdjęcia. Takim trochę paparazzi próbowałem być, choć nigdy nie bawiłem się w tego typu zdjęcia. I ona zauważyła ten aparat. Pysk rozdarła. Ochrona przybiegła. Zdjęcia kazali skasować. #!$%@?, on był wtedy bóstwem w Korei i jakby kazał, to by mnie z tego samolotu wyrzucili do oceanu.


- Czyli żadnych zdjęć nie ma?


Są. Wyszedłem i na lotnisku pyknąłem im jeszcze kilka (śmiech).


- Przez te dziewiętnaście lat miałeś jakieś podobne sytuacje? Jakaś scysja, pretensje o zdjęcia?


Nie, dawałem zdjęcia do bazy, a jeśli były jakieś zatargi, to ja o nich nie słyszałem. Trzeba by pytać wydawców. Sensacyjnych zdjęć nigdy nie robiłem, bo po co mi to? Najczęściej robi się nimi krzywdę fotografowanej osobie. Staram się unikać konfliktowych sytuacji, nie lubię się z nikim kłócić. A broń Boże z ochroniarzami, bo najczęściej to ludzie niedowartościowani i wydaje im się, że są najważniejsi. Lepiej przyznać rację, wejść innym wejściem i mieć spokój.


- Na wielu stadionach ochroniarze już cię rozpoznają. Zastanawia nas, czy jest kilka osób, z którymi przez tyle lat bywania na tych stadionach jakoś się mocniej zaprzyjaźniłeś?


Ja w ogóle nie mam przyjaciół, bo nie mam czasu, pracuję po te osiemnaście godzin. Mam bliższych albo dalszych znajomych, a przyjaźnie wymagają przebywania razem, spędzania wspólnie czasu itd. Jest kilku trenerów, czy prezesów, których lubię i z którymi z przyjemnością pogadam. Często przyjeżdżam na mecz, idę do jednego z trenerów i mówię:


- Przyjechałem dopilnować, żebyście za bardzo #!$%@? nie dostali.


- O, dziękuję, dziękuję.


- A wiesz, co powiedziałem temu drugiemu?


- Nie...


- To samo.


- Piłkarze często zgłaszają się po płytkę ze zdjęciami?


Nagabują dosyć często. Nie chcę się tym zajmować bo mam tego ogromne ilości. Przykładowo Hajty, Radovicia, Saganowskiego czy Sobolewskiego - każdego z nich mam po ponad dwa tysiące zdjęć. W przypadku mojej bazy nie jest to trudne, ale to trzeba przejrzeć, nagrać. Zajmuje to trochę czasu. Jednemu dam, to zaraz drugi powie: on dostał, a ja nie? W związku z tym nie daję nikomu. Zdarza mi się co jakiś czas zrobić jakiś wyjątkowy prezent, jak Tomkowi Mikulskiemu. W 2011 roku w Spale odbywała się coroczna imprezy sędziowska - testy, egzaminy, pierdoły itd. Tomaszowi Mikulskiemu dziękowano na zakończenie kariery sędziowskiej - przechodził na obserwatora. Dostał w prezencie ponad 800 zdjęć od 1994 roku. Jak je zobaczył, to się zesikał. Od początku fotografuję sędziów, w mojej bazie mam ponad 33 tysiące zdjęć sędziów.


- Jakie musi ponieść koszty na początku ktoś, kto chce dzisiaj zostać fotoreporterem?


Teraz każdy może być fotografem, ze sprzętem cyfrowym to nie jest trudna. Trzeba tylko określić, czy chce się na tym zarabiać, czy robić to dla zabawy. Jeśli chce się być poważnym to przede wszystkim trzeba mieć dobry sprzęt, którego koszt to kilkudziesięciu do stu tysięcy złotych.. Narzędzie jest ważne. Nie da się zrobić dobrych rzeczy byle czym.


- A to jest w ogóle opłacalne w tej chwili?


Różnie z tym bywa. W 2004 roku zacząłem pracować na własne konto i powodziło mi się bardzo dobrze. Miałem kilku stałych odbiorców, w tym wielkie gazety. Duże pieniądze przychodziły. Mogłem sobie pozwolić na biuro w centrum Warszawy, kupiłem nowy samochód, zmieniłem cały sprzęt. Później bywało różnie – sinusoida. Ostatnie dwa, trzy lata jest kryzys. Padło kilka gazet, w tej chwili trudno jest się utrzymać, bo większość gazet pracuje ze stałymi fotoreporterami. Nie ma, gdzie się wcisnąć. masa, Rynek zepsuty przez fotoamatorów którzy oddają zdjęcia za darmo albo półdarmo. Generalnie nie ma odbiorców. A w przypadku prowadzenia firmy ponosi się stałe koszty – zus, telefony, przejazdy itd.


- Dużo mówiłeś o tych przejechanych kilometrach, ciężkiej pracy. Co jeszcze jest dobrą cechą fotoreportera? Tak jak się patrzy na to z boku, to trzeba mieć chyba czasem dużo farta.


Trzeba. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. W najważniejszym momencie może ktoś zasłonić, może być awaria sprzętu. W 2000 roku pojechałem na konkurs skoków do Willingen. Dwie godziny przed zawodami znalazłem sobie miejsce i czekam. A tam deszcz, śnieg. Niemiaszki tańczą, śpiewają walą wino, piwo, gorzałę, a ja stoję i marznę. I wreszcie leci Małysz. Próbuję go zrobić w locie, naciskam, a tu „ciemność widzę”. Wyświetla mi się informacja - błąd jakiś tam - wyłącz i włącz aparat. Jak wyłączyłem i włączyłem to Małysz już narty odpinał na dole.


- Fart to raz, a inne cechy?


Na pewno – umiejętność podejmowania decyzji. To jest podstawowa rzecz. Planowanie to czas stracony, bo nigdy nie jest tak, jak się zaplanuje. Tu większością rzeczy rządzi przypadek. Po prostu cykasz i czekasz, aż się coś wydarzy. Im większe doświadczenie tym mniej zaskakujących sytuacji... Ale jednak przede wszystkim fart. W Brunszwiku robiłem walkę Michalczewskiego z jakimś leszczem. To były jeszcze wtedy negatywy, napieprzałem te zdjęcia, a on najwięcej go lał, gdy ja filmy zmieniałem... Na 27 zrobionych filmów złapałem 3 ciosy.


- Brunszwik, Willingen... Szperaliśmy trochę w bazie, to za granicę rzadko jeździsz.


Zagraniczne zdjęcia mają redakcje w ryczałtach z agencji typu PAP. W Przeglądzie ważniejsze były zdjęcia z trzecioligowego meczu Znicza Pruszków niż Barcelony z Realem. Robiłem kilkanaście wyjazdowych meczów reprezentacji. Trochę też jeździliśmy robić materiały z Polakami grającymi w Bundeslidze. Hajto, Wałdoch, Matysek, Furtok i inni. Najważniejsze mecze, które pamiętam: Schake – Bochum z 2 golami w debiucie Bałuszyńskiego czy też Frankfurtem – Juventus z golem Furtoka. Z nim to też miałem niezłą akcję. Na halowym turnieju w Katowicach stanąłem tuż obok bramki. Robiłem zdjęcia strzelającego na bramkę Furtoka, nie traił, dostałem z całej siły piłkę w ramię aż mnie przewróciło - 15 centymetrów bliżej i by mnie moim własnym aparatem zabił. Uciekłem natychmiast stamtąd i nigdy już nie chciałem za bramką stać.


- Od maja współpracujesz z PZPN-em, ale już wcześniej, jeszcze za starych władz, miało dojść do tej współpracy. Co wtedy poszło nie tak?


Pokazałem kiedyś Zdzisiowi Kręcinie moją bazę i szczęka mu opadła. Stwierdził, że PZPN musi coś takiego mieć. Powiedziałem: dajesz mi etat, żebym nie musiał ganiać za pieniędzmi, a ja przekażę federacji całą bazę. No i wszystko uzgodniliśmy i dwa lata czekałem na umowę o pracę. A jak już mi ją przedstawiono, to wynikało z niej, że przekazuję bazę ze wszystkimi prawami na wyłączność. Mogli mnie w każdej chwili zwolnić i wtedy zostawałem bez zdjęć z realną możliwością pracy jako cieć parkingowy. Przedstawiłem swoją umowę. Uzgodnioną z prawnikami, która polegała na tym, żeby ani jedna, ani druga strona nie mogła nikogo wydymać. Piotruś Gołos nie zaakceptował jej i obiecał dalsze rozmowy w tym temacie, a po pewnym czasie dostałem maila z „podziękowaniem za współpracę”. Teraz od mają współpracuję z nowymi władzami. Uzgodniliśmy podstawowe warunki współpracy i też czekam na umowę.


- Tyle lat w branży to i niezły przekrój selekcjonerów poznałeś. Który sprawiał najwięcej problemów?


Nie miałem nigdy z żadnym problemów. Lubili mnie. Normalnym człowiekiem byłem. Nie szukałem sensacji, tylko dokumentowałem imprezy. Pierwszy, z którym się zetknąłem był Apostel. Akurat Kmiecik, Godlewski i Kołtoń toczyli z nim wojnę. Z nim i z Broniszewskim. Akurat ja miałem taką sytuację, że obaj mnie lubili. Po meczu Francja – Polska, gdzie Woźniak został księciem, zostałem zaproszony na bankiet. Zrobiłem zdjęcia, jak siedzą, piją i palą cygara. Działo się. A Kołtonia nie chcieli wpuścić... W końcu poprosiłem i go wpuścili.


- Z Wójcikiem pewnie było wesoło.


Nie kolegowałem się z nim, bo to jest nie jest typ ludzi, z którymi można było się kolegować. Ale też nie miałem problemów. Poza Engelem i Piechniczkiem ze wszystkimi byłem na ty.


- Czyli wracamy do kwestii z początku wywiadu. „Oni mnie wszyscy znają, a jak nie znają, to znaczy, że się w tej piłce nie liczą.”


Kiedyś na jakimś zgrupowaniu w Wiśle, pewnie za Piechniczka, zaczęły łazić dzieciaki z autografami. Przechodzę obok jednego i mówię:


- Ode mnie nie chcesz autografu?


- A kto pan jest?


- Fotoreporter z Przeglądu Sportowego


- Aaa, to niech pan da...


To był pierwszy autograf. Śmieję się z tego. W ogóle to, jak gdzieś jadę poza Warszawę i słyszę „gwiazda przyjechała”, to mam już nawet gotowy tekst – żartobliwy oczywiście. Mówię im: „e tam, gwiazda, gwiazda to ja byłem dziesięć lat temu. Teraz jest legenda!”. No bo tak jest. Nie oszukujmy się. W fotografii sportowej a zwłaszcza w piłce nożnej jestem ja i długo, długo nikogo.

#pilkanozna #weszlo #anegdotypilkarskie #heheszki
  • 5