Wpis z mikrobloga

Jedną z wielu kwestii, które ciężko jest zrozumieć normikom jest degradacja umysłowa i psychiczna będąca efektem wieloletniej samotności. Wydaje mi się, że nie dotyka ona wszystkich przegrywów, ale sądzę również, że nie jestem jedynym, który to odczuwa. Zależy to pewnie od wielu czynników związanych z wychowaniem, życiowymi doświadczeniami oraz wrodzonym temperamentem. Ja mam poczucie, że w moim przypadku to w głównej mierze składowa wrażliwej natury oraz licznych lecz bezowocnych wysiłków zmierzających do poznania kogoś kto zechciałby dzielić ze mną życie skonfrontowanych z obserwacją mężczyzn, którzy praktycznie żadnych działań w tym kierunku nie musieli podejmować a nawet robili rzeczy teoretycznie zmniejszające ich wartość jako życiowego partnera. Oni zawsze będą fantastyczni a ja nigdy nie będę nawet wystarczający. To boli. Przez to zacząłem czuć się jak śmieć mimo, że kiedyś uważałem się za fajną osobę. W zasadzie to dalej się uważam za fajną osobę, ale jednocześnie czuję się jak wybrakowany produkt, którego nikt nie kupi nawet na przecenie.

Wracając do tematu wspomnianej degradacji to w moim życiu przyszedł taki moment, chociaż to może nie jest dobre określenie bo raczej był to pewien proces, a ten moment to było po prostu przelanie się czary goryczy gdy coś we mnie pękło. Pękło kameralnie bo bez żadnego huku, po prostu w bliżej nieokreślonej chwili na wierzch wyszło uczucie, które czaiło się pod płaszczem nieświadomości pewnie od jakiegoś czasu. Nie było huku, ale powstała rana, która mam wrażenie, że nawet jeżeli zdarzy się cud i ktoś mnie pokocha to i tak nigdy do końca się niezabliźni. Choć w to, że ktoś mnie pokocha nie potrafię już uwierzyć i tak. Z resztą sam fakt, że nie doszło do tego jak byłem jeszcze "zdrowy" każe mi sądzić, że tym bardziej nie dojdzie do tego gdy już jestem poraniony. Całe moje doświadczenie z kobietami mówi mi, że takich jak ja się nie kocha. Lubi owszem, zwłaszcza gdy ma się gorszy moment lub natłok negatywnych emocji i potrzebny jest ktoś kto się zaopiekuje tymi emocjami, będzie potrafił wysłuchać itd. Ci którzy zasługują na miłość takich rzeczy robić nie muszą i często tego nie robią więc wykorzystuje się w takich chwilach fakt, że tacy jak ja desperacko potrzebują jakiejkolwiek namiastki bliskości czy złudnej nadzieji. Ale może ja się nie znam i wcale tak nie jest? Może, ale moje obserwacje i tłumiona latami chłodna ocena sytuacji mówią mi co innego. Ktoś mógł się chwycić za głowę czytając ostatnie zdania i pomyśleć sobie "ale beciak, ma za swoje" i w sumie przyznałbym mu rację po cześci bo zderzenie z rzeczywistością pokazało mi, że w dzisiejszym świecie (a może wczorajszym również?) nie ma miejsca na "romantyzm", a przynajmniej nie jak ma się poniżej 170cm wzrostu. W zasadzie to ja to już wcześniej wiedziałem, ale co z tego? Jestem tak spragniony bliskości, że świadomie podejmowałem ryzyko. Jak wygłodniałe zwierze, które podejme się ataku na większą od siebie bestię.

Popadłem w nadmiernie rozbudowaną dygresję, trochę gubię wątki bo jest ich za dużo, ale do brzegu. No więc mając taki bagaż doświadczeń i tak ukonstytuowaną psychikę, ciężko jest się "wziąć w garść". W zasadzie to składają się na to chyba dwa czynniki. Po pierwsze niezaspokojona potrzeba nie daje o sobie zapomnieć i podąża za mną gdzielkowiek bym nie poszedł. Coraz trudniej jest mi się na czymś skupić. Od przebudzenia do zaśnięcia myślę od tym prawie ciągle i jedynie okresy wzmożonej aktywności fizycznej lub umysłowej są w stanie trochę pomóc. Wpływa to bardzo negatywnie na moje możliwości kognitywne i przez indukowane tym stanem problemy ze snem również na możliwości fizyczne co sprawiło, że jeden z moich bastionów dumy, czyli sport, zaczął podupadać. Jestem strasznie wyczulony na bodźce, które mogę skojarzyć ze swoim deficytem. Widok pary idącej za rękę lub rozmowy ludzi w pracy na temat związków i seksu to jak kręcenie sztyletem wbitym w moje serce. Czasem gdy mam przypływ negatywnych emocji lub myśli to czuję wręcz fizyczny ból. To wszystko doprowadziło do tego, że zacząłem unikać ludzi na tyle ile jestem w stanie co pewnie nie jest dobrym rozwiązeniem, ale daje chociaż trochę wytchniania. Wracając do tych obniżonych możliwości intelektualnych to ma to ogromny wpływ na moją pracę zawodową, naukę oraz szeroko pojęte możliwości samorozwoju. Czuję się jakbym ugrzęzł w ruchomych piaskach choć może lepszym określeniem będzie bagno. Drugi czynnik to zmniejszona motywacja. O ile w stosunku do podejmowania prób znalezienia partnerki to całkiem logiczne, lata bicia głową w mur mnie zniechęciły do dalszyc prób wejścia w ten świat, zwłaszcza, że widziałem jak inni byli zapraszani otwartymi drzwiami i rozwiniętym czerwonym dywanem, ale niestety dotyka to również innych aspektów życia. Nie jest łatwo zmuszać się do nauki i jeżdżenia na uczelnię gdy nawet myć zębów czy brać prysznica mi się nie chcę i muszę się do tego zmuszać, nie mówiąc już o chodzeniu do pracy czy jakiejkolwiek ponadprogramowej aktywności.

Niby staram się mimo wszystko walczyć i poprawiać życie w pewnych aspektach, ale przychodzi to coraz ciężej. Mam wrażenie, że ostatnie 10 lat życia to prawie nieustanna walka (nie jest tak do końca, ale w moim stanie ocena różnych rzeczy jest zaburzona). Walczę cały czas lecz zwycięstwa zaczynają być rzadkością co odbiera mi chęci do kolejnych prób podjęcia rękawic. Dodatkowo chciałbym czasem odpocząć, ale tak na prawdę odpocząć a nie zabijać świadomość grami lub używkami. Wiem, że życie to walka, ale nikt chyba nie może walczyć bez ustanku. A przynajmniej ja nie jestem bo czuję, że jadę już na oparach.
Wyszło znacznie dłużej niż planowałem, ale to może nawet lepiej. Trochę emocji mogłem przynajmniej ulać. Pozdro 600

#przegryw #samotnosc
Polish_misurka - Jedną z wielu kwestii, które ciężko jest zrozumieć normikom jest deg...

źródło: 360_F_713206850_CWhAH2AMqOjjhEH16YZu6hvY8mb3daAO

Pobierz
  • 5
  • Odpowiedz
@Polish_misurka zgadzam się z tobą, ale ja uważam że ogólnie poprawne kontakty z ludźmi są bardzo ważne dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Czyli nie tylko miłość ale też znajomi, przyjaciele, dobre relacje z rodziną, świadomość że można do kogoś zadzwonić i ci pomoże, spędzi z tobą czas, że cię lubi i akceptuje. Trzymaj się i nie poddawaj się
  • Odpowiedz
@kukuszka: Zależy co rozumieć przez poprawne. Ja ogólnie nie mam jakichś wielkich problemów w dogadywaniu się z ludźmi i jestem raczej lubiany, nawet jak jestem trochę niedostępny. Z rodziną mam dobre kontakty, ale nie chcę ich obciążać tymi problemami. Siostra, z którą mam najlepszy kontakt jest świerzo po rozstaniu, z mamą kiedyś próbowałem rozmawiać to szybko ucinała temat i mówiła "A co ja mam powiedzieć? Mam tyle pracy i jeszce
  • Odpowiedz