Wpis z mikrobloga

Nasze rozmowy telefoniczne i SMS-y lubią służby

W minionym roku operatorzy sieci telefonicznych, udostępnili 1,75 mln żądań danych o miejscu, czasie i uczestnikach rozmów. Koszty wyniosły 60 mln zł. O dane zwracały się różne służby i instytucje państwa. Bo, zdaniem komentatorów, służby lubią zaglądać w nasze billingi telefoniczne.

W dzisiejszej Polsce każdy ma prawo podróżować w dowolnym kierunku po świecie bez ograniczeń. Państwo nie zabrania nikomu podróży, z wyjątkiem osób mających konflikt z prawem, którym sąd zabronił wyjazdu. Inaczej było w Polsce Ludowej. Na Zachód kapitalistyczny mogli wyjeżdżać tylko niektórzy; zwykle artyści. Podczas powrotu, na Okęciu w Warszawie, byli szczegółowo badani (mówiono - trzepani), m.in. drobiazgowo przeglądano ich bagaże. Czyniły to służby specjalne.

Popularny i lubiany przez publikę w latach 60. XX wieku satyryk, Marian Załucki, znany też ze skromności i nieśmiałości, powracając do Polski po kilku tygodniach pobytu w Anglii i Francji, zapytany na Okęciu, co wiezie ze sobą do domu – odpowiedział spokojnym tonem: nic, prócz osobistej bielizny i butów.

Dwóch uprzejmych dżentelmenów kontrolerów, dało mu propozycję nie do odrzucenia.

Panie Załucki, jak pan powie nam, ot tak na poczekaniu, nową nieznaną fraszkę, odstąpimy od kontroli. Artysta, bez namysłu i ceregieli wypalił: Wywracajcie bambetle, zaglądajcie do waliz. Ja i tak mam w d… ten nasz polski socjalizm (cytat z pamięci, która bywa omylna). Na dłuższe lata miał potem zakaz wyjazdu na zagraniczne wojaże. Także w kraju miał ograniczone występy.

Służby specjalne zawsze i wszędzie były i są takie same. Śledzą obywateli, ot tak na wszelki wypadek, niby w interesie obrony państwa. Owszem, mają także zadania w tym zakresie, wyznaczone przez państwowe organy wymiaru sprawiedliwości. Szkopuł w tym, że nie zawsze, robią to za zgodą lub nakazem, np. sądu. Łamią prawo? Owszem. Tylko czy ludziom z kręgów specsłużb za takie przewinienie, choć włos z głowy spadnie?

Kilka dni temu media doniosły: 1,75 mln żądań udostępnienia danych o miejscu, czasie i uczestnikach rozmów, dostali operatorzy w 2013 roku. Koszt: 60 mln zł. Służby lubią zaglądać w nasze billingi telefoniczne – mówią komentatorzy. Robią to funkcjonariusze 11 służb specjalnych oraz prokuratury i sądy. Mają – jak się okazuje - stały i niekontrolowany przez nikogo dostęp do wrażliwych danych o użytkownikach sieci telekomunikacyjnej w Polsce. To w ramach dobrze pojętej demokracji.

W demokratycznym państwie prawa, jakim jest RP, panuje regulacja ustawowa, wedle której operatorzy sieci telekomunikacyjnych, mają obowiązek gromadzenia, przetrzymywania i udostępniania danych o rozmowach klientów. To kosztuje operatorów średnio ok. 1 zł, w przeliczeniu na każdego klienta, w skali roku.

Na koniec 2013 roku, według danych statystycznych, było w Polsce 56,5 mln kart SIM (w telefonii komórkowej), i blisko 6 mln abonentów sieci stacjonarnej, co w przeliczeniu daje w sumie ponad 60 mln zł. Po nowelizacji ustawy w 2012 roku, od stycznia 2013 r., operatorzy muszą przechowywać dane 12 miesięcy (przed nowelizacją było dwa lata).

Organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości przyznają, że w 2013 r. sięgnęły po dane obywateli blisko 2,2 mln razy; w tej liczbie nie uwzględniono podsłuchów i odczytywania treści SMS-ów. W częstej chęci uzyskania dostępu do danych przodują: policja, Straż Graniczna, ABW i CBA. Zdaniem mediów, ze sprawozdań składanych do Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) można wyczytać, że w zeszłym roku zapytań z różnych instytucji było o 8 tys. mniej, niż w roku 2012.

Ale problem jest poważny. Żądania polskich służb w sprawie bilingów, są niepomiernie duże, w porównaniu z innymi państwami Unii Europejskiej. W 2009 roku, jeżeli wierzyć statystyce, Polska w raporcie przesłanym do Brukseli, zgłosiła 1 mln żądań o udostępnienie danych. W tym czasie Francja wykazała ponad 500 tys., Czechy 280 tys., Hiszpania - prawie 71 tys., a Dania - 4 tys.

Według ekspertów, liczba żądań bilingów przez nasze służby, nie jest bezpośrednio skorelowana z liczbą prowadzonych przez organy ścigania spraw ani osób, o których dane wystąpiono, a obowiązki sprawozdawcze wymagają zmian.

Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon podkreśla, iż dzisiaj nikt nie wie, jaka jest rzeczywista skala zjawiska. Dlatego nie należy przywiązywać zbyt wielkiej wagi do liczb publikowanych przez UKE. Jej zdaniem jeden operator, składając sprawozdanie do UKE, może policzyć żądanie udostępnienia 1 tys. rekordów z bazy danych w jednej sprawie, jako pojedyncze zapytanie, a inny - jako 1 tysiąc.

Jak dodaje pani Szymielewicz, problem jest gdzie indziej. - Obecne regulacje pozwalają policji i innym służbom na sięganie po billingi, dane abonenckie (o użytkowniku telefonu), czy informacje o geolokalizacji, bez konieczności uzyskiwania zgody żadnego zewnętrznego organu.

A takie działania, każdy z użytkowników telefonu powinien rozumieć, jako bezprawne. Tylko, że państwie prawa, nie ma mowy o bezprawiu instytucji i organów państwa. Choć był w historii Europy pewien władca (Król Słońce), który mawiał: Państwo to ja. Na szczęście, miało to miejsce ponad 200 lat temu i nie w Polsce. Na nieszczęście, jest obecnie podobny władca, który kreuje się na Napoleona XXI wieku. Ale też nie u nas.

Stanisław Cybruch

#panstwo #sluzba #operator #dane #billingi #prawo
  • 3
  • Odpowiedz