Wpis z mikrobloga

#motogp #moto3 #pseudodziennikarstwo
Spotykamy się już po raz ostatni na podsumowaniu sezonu w klasie Moto 3. Jak już wielokrotnie podkreślałem, według mnie była to najlepsza kampania przynajmniej od 2015 roku, a może i w całej historii (ok, dość krótkiej) najmniejszej klasy w obecnej formie. Wszystko jednak musi się skończyć i podobnie było i w tym przypadku. Zapraszam na finał, który podzielił świat Moto GP

10/10 - tytuł w atmosferze skandalu

Nie da się ukryć, że przewidzenie, kto wygra na Losail, było piekielnie trudne. Poprzedniego zwycięzcy, Andrei Migno, nie było już w stawce, podobnie jak bardzo szybkich rok wcześniej Dennisa Foggii, Sergio Garcii czy Izana Guevary. Był za to specjalista od tego obiektu - Kaito Toba, prowadzący z komfortową przewagą w 2022 roku Ayumu Sasaki czy zwycięzca sprzed dwóch lat - Jaume Masia. I to właśnie ci dwaj ogniskowali całą uwagę.

Walczyli bowiem o tytuł. Masia miał nad Sasakim przewagę rzędu 13 punktów, więc szansa na zamknięcie sprawy już tutaj była, choć nie była wielka. Zwłaszcza, że tor w Katarze był świeżo po remoncie, wszyscy więc spodziewali się rekordów, ale... Nic takiego się nie stało.

Nitka była bowiem zwyczajnie brudna. W tych warunkach najlepiej czuł się Deniz Oncu, który jednak w treningach nawet nie zbliżył się do rekordu Darryna Bindera z 2021 roku. Masia też był szybki, zaś Sasaki wywrócił się na początku pierwszego treningu i mocno skomplikował sobie wejście w weekend. Ostatecznie się pozbierał i wszedł do Q2, ale jego sytuacja nie wyglądała najlepiej.

W czasówce długo zapowiadało się na pole position Deniza Oncu, który systematycznie zbijał czas okrążenia, aż zbliżył się do wspomnianego rekordu na niespełna sekundę. Wtedy jednak Daniel Holgado i Diogo Moreira idealnie wykorzystali tunel, jaki stworzył Filippo Farioli i to oni zameldowali się na pierwszych dwóch miejscach, z minimalną przewagą Hiszpana. A co u pretendentów? Sasaki w swoim stylu złożył świetne kółko, kiedy było trzeba i zajął 4 miejsce, Masia zaś nieco zawiódł - 10 lokata.

Nazajutrz rozpoczęliśmy z grubej rury. Światła dość długo przytrzymały zawodników i tym, który nie wytrzymał i popełnił falstart, był Oncu. Kara podwójnego okrążenia oznaczała, że Turek spadł na 24 miejsce i wydawało się, że ma po zabawie. Koledzy jednak uparcie nie chcieli się rozjechać i, tak jak wielokrotnie już w Katarze bywało, mieliśmy gigantyczny wręcz peleton.

Masia i Sasaki dość szybko przebili się na czoło grupy, w której ambitnie walczyli m. in. Moreira, Ortola, Holgado czy Alonso. Japończyk przeszedł na czoło grupy, ostro atakując Moreirę, ale jednocześnie wpuścił w ten sposób na drugą lokatę swojego głównego rywala. Hiszpan nie potrzebował zaproszenia i od razu, w szóstce, wszedł pod zawodnika Intactu, ale zamiast skręcić... Pojechał z nim prosto. Sam również stracił dużo, ale mniej niż Sasaki, który spadł w okolice siódmego miejsca.

W dalszych rejonach stawki Jose Rueda wyciął innego zawodnika Red Bulla drugi weekend z rzędu - tym razem był to Farioli. Oncu przebijał się stopniowo, może nie w tempie Acosty z pamiętnego wyścigu o GP Dohy, ale metodycznie ogrywał kolejnych rywali. Nieźle prezentował się też startujący z 18 pozycji Riccardo Rossi. W dalszym ciągu mieliśmy do czynienia z dużą grupą.

W połowie wyścigu znów doszło do kontaktu między głównymi faworytami i znów to Masia w tym samym zakręcie pojechał prosto z Sasakim. Wrócił tuż obok Collina Veijera, kolegi zespołowego Japończyka, który (chyba nieprzypadkowo) sprzedał mu dość mocnego łokcia. Sam Sasaki, gdy wrócił już w okolice Masii, również wyprzedził go z użyciem tej części ciała, na tym etapie było więc 2:2

Prawdziwe kontrowersje zaczęły się na 5 kółek do mety. Wówczas na prowadzenie po prostej wysunął się Masia, jego rywal zaś miał sporo pecha, bo za plecami Hiszpana w dwójkę wchodziło czterech zawodników i to właśnie Sasaki wyszedł na tym najgorzej, bo spadł na piąte miejsce. Na tym jednak jego kłopoty się nie skończyły, bo za plecami miał Adriana Fernandeza.

Teammate Masii był niebezpieczny już z samego faktu dosiadania Leoparda, ale trzeba wiedzieć, że akurat ten konkretny zawodnik ma prawo czuć niechęć, jeśli nie nic więcej, zarówno do Intactu, jak i do KTMa. Łącząc to z jego renomą zawodnika, który... Nie zawsze używa głowy, było jasne, że mogą być problemy. I były. W zakręcie nr 6 (czy kogoś to dziwi?) Hiszpan bardzo agresywnie wszedł pod Sasakiego i choć zrobił to w granicach przepisów, to jednak stracił zarówno jeden, jak i drugi - przed nich przemknął i rzucił się za prowadząca piątką szarżujący Oncu, który składał właśnie do kupy jeden z lepszych comebacków ostatnich lat.

O ile atak w szóstce da się obronić, o tyle Fernandez postanowił jeszcze dołożyć do kontrowersyjnego już pożaru. Następne pół okrążenia przejechał bardzo wolno, ewidentnie oglądając się na to, gdzie jest Sasaki, aż w końcu w ostatnim sektorze praktycznie przyhamował do zera, całkowicie zbijając lekko rozciągniętą już grupę.

Zanim Japończyk uporał się z nim oraz z jadącym naprawdę kapitalnie Vicente Perezem, jego sytuacja zrobiła się krytyczna. Juz wcześniej odpadło mu dwóch rywali, kiedy Ortola przewrócił Moreirę i sam dostał za to karę, ale był dopiero szósty. Masia zaś prowadził i to oznaczało tylko jedno - koniec gry. Sasaki postawił więc wszystko na jedną kartę i raz jeszcze rzucił się w pogoń za liderami.

A wśród nich dalej się działo. Słabł Holgado, którego wyprzedził Oncu, ale Masia kręcił fenomenalne okrążenia i ani Turek, ani Alonso, ani Rossi (swoją drogą, kapitalny wyścig Włocha) nie byli w stanie go ugryźć. Na ostatnie okrążenie ta czwórka wpadła w zasadzie obok siebie, zaś Sasaki siedział już na tylnym kole Holgado i szybko go wyprzedził. To wciąż było jednak za mało...

Alonso wywiózł Rossiego bardzo szeroko, z czego skorzystał Oncu, wychodząc za plecy Masii. Kolumbijczyk nie zamierzał jednak zadowolić się trzecim miejscem i wdał się w bitwę z Turkiem, uniemożliwiając mu atak na prowadzącego Hiszpana.

W trzecim sektorze okrążenia Sasaki omal się nie wywrócił i w tym miejscu mógł już tylko liczyć na kogoś z tego duetu. Oncu I Alonso jednak byli zbyt zajęci kotłowaniem się między sobą i ostatecznie żadnemu z nich nie udało się zaatakować Masii, który wygrał wyścig i na rudnę do końca, po wielu latach rozczarowań i niepowodzeń, został mistrzem świata. W sezonie, w którym w czołowej dziesiątce było 9 KTMów, pierwsze miejsce, na przekór wszystkiemu, przypadło zawodnikowi Hondy.

Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Świat Moto GP jeszcze długo dyskutował o tym, czy aby na pewno wszystko tu było zgodnie z przepisami. Nie będę się rozwodził nad tym, co zostało powiedziane, napisane czy wydedukowane. To wszystko przesłania bowiem fakt, że w Katarze obejrzeliśmy... Chyba najlepszy wyścig w tym roku. Kawał rewelacyjnego ścigania, gigantyczne emocje, których być może więcej nie doświadczymy.

Dlaczego? Cóż, nowe opony. Wszyscy mówią, że Pirelli przygotowuje gumy, które nie kleją tak dobrze na całym dystansie, jest więc prawdopodobne, że nie będzie to sprzyjało peletonom. I z tego miejsca apeluję do wszystkich tych, którzy płakali, że ten rodzaj ścigania jest niebezpieczny: kiedy będziecie oglądali procesję w Barcelonie, Francji, Portimao czy innym miejscu, gdzie do tej pory mieliśmy emocje przez 100% dystansu, nie płaczcie, że nie ma mijanek. Przecież tępiąc peletony, sami do tego doprowadziliście. Obym się mylił, ale tak rewelacyjnego sezonu po prostu może już nie być.

Dziękuję za wszystkie wpisy, plusy, komentarze i po prostu za fakt, że komuś chciało się to czytać. W okolicach świąt wystartuję z nową serią, tym razem skupiającą się na MotoGP i sezonie 2024. Stay tuned.
BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #moto3 #pseudodziennikarstwo 
Spotykamy się już po ra...

źródło: temp_file3341138466777121659

Pobierz
  • 6
  • Odpowiedz