Wpis z mikrobloga

UWAGA ŚCIANA TEKSTU!
W wielkim skrócie: cała historia z MLM jest stara jak świat i od lat pojawia się w takiej lub innej formie.
Oto moje świadectwo. Zapraszam do lektury!

Cała ta historia z MLM to jest bardzo stary temat. Jest jak rak, który atakuje osłabiony i chory organizm. Walczysz z nim, a on powoduje przerzuty i atakuje inne zdrowe organy.
Opowiem Wam moją historię i wielu Mirków którzy mają już swoje lata może przypomni sobie jak to kiedyś wyglądało, bo podobnie jak ja dali się wkręcić bandzie cynicznych oszustów.
To był rok 2005 i byłem świeżo po powrocie z UK i ukończeniu studiów. Wróciłem do Polski w której poziom bezrobocia w kraju wynosił około 15%, a w rejonach gdzie ja mieszkam to nawet 25%. W skrajnych przypadkach spokojnie dobijał i do 40%. Wiem że w obecnych czasach ciężko to sobie wyobrazić, ale tysiące wykształconych ludzi nie miało wtedy żadnych perspektyw i możliwości zatrudnienia się w jakimś sensownym miejscu. Praca na czarno i dużo poniżej kwalifikacji była czymś normalnym i powszechnym. Nie podoba Ci się? To mam na Twoje stanowisko 10 młodych ludzi, którzy wezmą tę robotę i będą się cieszyć, że nie muszą podbijać karty w pośredniaku. Mówiąc krótko, no nie było różowo i każdy chwytał czegokolwiek i jeszcze się cieszył, że robota jest (jak w memach z nosaczem).
Po jakimś czasie natrafiłem na ogłoszenie że potrzebują młodych ludzi ze znajomością języka angielskiego do pracy gdzie zarobki zaczynają się on 2000 pln miesięcznie. W tamtych czasach to był naprawdę dobry pieniądz.
Zadzwoniłem i chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale pani powiedziała, że to nie rozmowa na telefon ( ͡° ͜ʖ ͡°) i muszę koniecznie przyjść na spotkanie o 7 rano, gdzie odbędzie się selekcja, szkolenie i zobaczą czy się nadaję.
Kazali przyjść w garniturze.
Pojawiłem się rano i zobaczyłem około 20 osób w starych powyciąganych garniturach, które pamiętały jeszcze bierzmowanie, maturę czy inne oczepiny. Z przykrością stwierdzam, że sam nie prezentowałem się lepiej.
W ogóle to było w jakimś dziwnym miejscu. Obok jakiś warsztat samochodowy, gdzieś jakieś opony, dalej jakieś skrzynki z warzywami, a między tym wszystkim jakieś pomieszczenie, które miało uchodzić za biuro. Puste, bez sprzętów i wyposażenia, a uzbrojone jedynie w jakieś biurko z siedzącą za nim Karyną i to z nią właśnie rozmawiałem dzień wcześniej przez telefon.
Podzielili nas na grupki około siedmioosobowe. Zabrali do jeszcze jednego pomieszczenia i kazali czekać. Mirki, co tam się zaczęło dziać….
Z zamkniętej sali obok było słychać jakieś śpiewy! Przez mlecznobiałą szybę widać było sylwetki ludzi którzy skaczą, chodzą w kucki. Śpiewają jakieś dziecięce piosenki, by zaraz wpaść w milczenie, które po chwili przerywane było gromkim, nienaturalnym i wymuszonym śmiechem!
Spojrzałem na Mirka obok, ten na mnie. Od razu zapaliła się czerwona lampka, że coś tu jest nie tak, bo nikt normalny się tak nie zachowuje. Pomyślałem przez moment, że może tam kręcą jakieś bluźniercze pornosy, wykorzystując złą sytuację materialną młodych ludzi, a potem sprzedają to jakimś starym niemieckim dziadom. Aż tak bardzo to się nie pomyliłem, bo był tam faktycznie element ruchania, tylko że na kasę.
Zaproszono nas w końcu do środka. Żałuję, że po całym tym cyrku który widziałem przez szybę po prostu nie wyszedłem stamtąd bez pytania, no ale jak wspomniałem to były naprawdę ciężkie czasy.
W pomieszczeniu za biurkiem siedział jakiś spocony grubas o aparycji osiedlowego sebixa zmieszanej ze starym taksówkarzem. Typowy cwaniak w wyłażącej zza paska koszuli oraz śladami potu pod pachami. Rozmowa rekrutacyjna odbywała się w gronie całej grupy. Po prostu kolejno siadaliśmy na krześle przed tym spoconym grubasem i odpowiadaliśmy na pytania, a reszta grupy stała pod ścianą i słuchała. Grubas patrzył w nasze CV i mrużył oczy. Zadawał jakieś randomowe pytania, kompletnie pozbawione sensu, zgrywając wielkiego znawcę tematu ukończonych studiów, kursów czy wykonywanych prac w zależności od tego co kto tam miał napisane w papierach. Kręcił się przy tym, drapał, sapał, a przy tym starał się zgrywać luzaka. Dziwne to było połączenie.
Nadal nie wiedzieliśmy na czym polegać ma nasza praca. Nadal spodziewałem się że będzie to gra w pornosach.
Okazało się że będziemy DZUSMENAMI i że tak naprawdę to nie jest praca, tylko dzielenie się radością, entuzjazmem i zarażanie tym innych ludzi! Coś Wam to przypomina? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Oczywiście pytania, ale kim właściwie jest ten DZUSMAN? Co właściwie mamy robić do #!$%@? wafla?
Grubas powiedział że wszystkiego zaraz dowiemy się na szkoleniu. I wtedy zaczęło się pranie mózgu.
DZUSMAN to skrót od: JUICE od słów Join Us In Creating Excitement.
Zaczęły się tyrady o tym jak fantastyczne jest to zajęcie i że tak naprawdę nie jest to praca tylko rozmowa z ludźmi. Opowieści o tym jak wielkie pieniądze na nas czekają i jakimi szczęściarzami jesteśmy, że udało nam się przejść etap rekrutacyjny. Nadmienię tylko, że oczywiście nie odpadł nikt.
Ten pierwszy dzień to miało być szkolenie na którym właśnie byliśmy. Zaczął się trening rozmów. Mieliśmy zmieniać się w parach i gadać do siebie napisane na tablicy formułki. Ćwiczyć rozmowę z klientem. Potem było chwytanie się za ręce i…chodzenie w kółeczku. Śpiewanie piosenek i klaskanie w dłonie. Chodzenie jak kaczuszki i wyskakiwanie w górę na słowo DZWONEK!!! Albo DZUS!!! Cyrk!
Każdy z nas unikał wzroku osoby obok, bo wiedział w jak wielkiej #!$%@? przyszło nam brać udział. Nikt jeszcze do końca nie zdawał sobie sprawy w czym uczestniczymy. Podejrzewam, że każdy z tyłu głowy miał po prostu myśl, że może to jakiś nowy model biznesowy i mimo że wygląda to wszystko jak cyrk, to może właśnie ma to tak wyglądać? Może naprawdę są duże pieniądze i jest to jakaś innowacyjna technika biznesowa? Internet nie był wtedy jeszcze tak powszechny i człowiek nie miał szerszej perspektywy na to co się odwala.
Docelowo mieliśmy sprzedawać usługę TELE2, która wtedy była na topie i z tego co pamiętam dostała nawet jakąś prestiżową nagrodę na jakiejś gali biznesu, a potem okazała się scamem i generalnie skończyła jako symbol oszustwa i niekończących się procesów sądowych. Coś jak lepiej znane obecnie Amber Gold.
O tym, że to będzie po prostu łażenie po domach, oszukiwanie ludzi i zawracanie dupy niewinnym ludziom dowiedziałem się już właśnie na miejscu.
Wsiedliśmy do starej Corsy w 6 osób i nas wywieźli na jakieś #!$%@?. Gdzieś na zapomnianą przez Boga wieś w zachodniopomorskim. Do 20 chodziliśmy bez jedzenia i picia i wciskaliśmy ludziom ten kit. Czasem ktoś poczęstował herbatą, albo truskawkami, bo było to upalne lato. Sumienie mam czyste, bo sam nikomu nic nie sprzedałem. Byłem tylko obserwatorem pracy mojego trenera. Już nawet to słowo wydawało się być nieadekwatne. Trener przecież to jest ktoś od spraw sportu, a nie od „biznesu”. Wtedy już miałem świadomość, że to wszystko naciąganie i oszukiwanie ludzi, ale byłem wywieziony gdzieś 40 kilometrów od domu z brakiem możliwości powrotu na własną rękę, bo po pierwsze nie miałem pieniędzy na PKS, a po drugie miałem to już po prostu gdzieś. Robiłem dobrą minę do złej gry i udawałem zainteresowanie tą „pracą”. Chciałem po prostu wrócić do domu. Dopowiem jeszcze, że cały ten DZWONEK, to była nazwa na podpisanie 5 umów w ciągu dnia i generalnie trener nie miał prawa wrócić do bazy jeśli tego dzwonka nie uzyskał. Więc gdzieś, tam w głębi ducha trochę mu kibicowałem, żeby w końcu ten BELL zabrzmiał, bo nie uśmiechało mi się nocować w samochodzie w 6 osób, a on już zaczynał przebąkiwać około 17, że jak nie wbije DZWONKA, to nie ma co wracać do biura, bo szef się wkurzy. Wydawał się być tym faktem, naprawdę przejęty.
Ten trener to w ogóle był jakiś kompletny wypłosz. Koleś kompletnie prymitywny i przegrany. Bekał i pierdział w samochodzie, kiedy już razem trochę pojeździliśmy. Poczuł się pewnie i hamulce mu puściły. Bekanie i pierdzenie, to pewnie w jego mniemaniu był doskonały poziom satyry i pokazanie luzu. Opowiadał, że sam niedługo otwiera swoje biuro, że jego szef - czyli ten grubas, to w ogóle nic nie musi robić i pewnie teraz rucha tę Karynę od rekrutacji i je pizzę. Tak sobie pewnie wyobrażał życiowy sukces… Generalnie to i tak nasza grupa miała szczęście, bo jechaliśmy starą corsą, a reszta PKSem. Dojechali na inną wieś, a potem łazili już z buta po kilkanaście kilometrów w upał i ledwo co wrócili, bo PKS powrotny był pełny i kierowca nie chciał ich zabrać ze względu na tłok. Dowiedzieliśmy się tego już po powrocie.
Kasy za dzień treningu oczywiście mi nie oddano, mimo że solennie zapewniał o tym spocony Grubas. Nie liczyłem na to, więc olałem temat. Drugiego dnia, gdzie miałem już sam na własną rękę łazić po domach i wciskać ludziom szajs, oczywiście się nie pojawiłem. Nigdy przez głowę by mi nawet nie przeszło, aby oszukiwać ludzi z pełną premedytacją i cynizmem. To nie ja.
Dostawałem jeszcze jakieś SMSy przez kilka dni, że czemu mnie nie ma? Że kasa za szkolenie czeka do odbioru (100 pln, to tak jak teraz 400). Potem wręcz groźby, przeplatane z zachwytami, że „Szef widzi w Tobie potencjał. Chyba chce Ci zaproponować własne biuro i samochód. Bądź jutro. PILNE”. Potem znowu groźby, że niby to ja mam oddać kasę za szkolenie! Po kilku dniach telefon zamilkł…

Także widzicie temat jest stary jak świat, a te całe MLM pojawia się i będzie dalej pojawiać tylko w innych formach i mutacjach. Zawsze będzie to jednak oszustwo, naciąganie ludzi i bazowanie na naiwności i słabym życiowym położeniu ofiary.

#mlm #frajerzyzmlm #oszukujo #januszebiznesu trochę też #pasta z tego wyszła
PonuryBatyskaf - UWAGA ŚCIANA TEKSTU!
W wielkim skrócie: cała historia z MLM jest sta...

źródło: 123123

Pobierz
  • 5
  • Odpowiedz
@PonuryBatyskaf: stare jak swiat a do tego techniki wiecznie te same. Pamietam ok 2008-2009 bylem na "spotkaniu biznesowym" gdzie sprzedawano jakies soki, ktore mialy pomoc na wszystko. Nie bylo instagrama to zdjecia z wycieczek wedrowaly analogowo po salce xD Gadka byla ta sama, rzuc etat, badz niezalezny finansowo, plywaj z nami na jachcie (zoacz zdjecia ze to nie sciema) jedyne co musisz zrobic to kupowac co miesiac soki za 300zl
  • Odpowiedz
@PonuryBatyskaf miałem dokładnie to samo, w Poznaniu była ekipa od tele, cyfry, perfumow i jeszcze byl jeden stary wyjadacz co jeździł z katalogiem upominków po prezesach i plebaniach. Ja z nimi zostałem, w te wszystkie bajki nie wierzyłem, nie brałem nikogo na szkolenia, po prostu robiłem sobie tam spokojnie hajs, a dało się bez problemu, tylko trzeba było mieć na to strategie. Ja zawsze zaczynałem na wiochach od księdza, bo tam
  • Odpowiedz