Wpis z mikrobloga

Kiedy byłem mały, cała nasza rodzina, bliższa i dalsza, zawsze zazdrościła moim rodzicom, że mieszkają nad morzem.
Dla wielu ludzi perspektywa życia w niewielkim, nadmorskim mieście wydaje się świetna. Rzeczywistość była oczywiście całkiem inna. Nie były to wieczne wakacje.
Zwłaszcza dla mnie. W okresie jesienno-zimowym okolica była wyludniona, woda za zimna, a do szkoły chodziło i tak niewiele dzieci, więc zwyczajnie umierałem z nudów.
Jednak z początkiem wiosny otwierano największą atrakcję mojego dzieciństwa, atrakcję, na którą czekałem cały rok. Wesołe miasteczko.
Nie jestem w stanie powiedzieć ile godzin dobrej zabawy tam spędziłem, ale z pewnością było ich niemało.

Poza typowymi atrakcjami pokroju wszelkiej maści karuzel, kolejek i strzelnic, było jedno szczególne miejsce, które odwiedzałem z każdą moją wizytą w miasteczku. Była to „Chwila z maskotką”.
W małym, kolorowym domku, albo raczej przybudówce, każde dziecko, za drobną opłatą oczywiście, miało możliwość spędzenia kilku minut na zabawie z przebranym za wielką maskotkę pracownikiem.
Może brzmieć to dość nietypowo, ale praktycznie każdy dzieciak, zarówno miejscowy jak i przyjezdny, to uwielbiał.

Maskotek, czy raczej kostiumów, było pięć. Pan Miś, Pan Pies, Pan Królik, Pan Małpa i Pan Kot. Kostiumy były strasznie tandetne i kiepsko zrobione, ale żaden maluch nie przywiązywał do tego wielkiej wagi.
W „Chwili z maskotką” najlepszy był element losowości. Nigdy nie wiedziałeś, z jakim zwierzakiem będziesz się bawił.

Tak czy inaczej, kiedy tylko odkryłem „Chwilę z maskotką”, od razu się w niej zakochałem. Wyłudzałem od rodziców góry pieniędzy, tylko po to, żeby znów zawitać do kolorowego domku i sprawdzić jaka tym razem trafi mi się maskotka. Był to taki hazard dla nieletnich.

Ale pewnego gorącego, letniego dnia, tuż po rozpoczęciu wakacji, odkryłem coś, co odmieniło moje dzieciństwo. Odkryłem Pana Kota.
Dokładnie pamiętam zaskoczenie jakiego doznałem, gdy wchodząc do dusznego i nagrzanego wnętrza domku, zobaczyłem kostium wielkiego, czarnego kota z białymi łapkami i uszami, który miał na szyi zawiązany czerwony krawat w granatowe kropki.
Nikt przede mną nigdy nie widział Pana Kota. Doszedłem do wniosku, że musiał być to nowo uszyty strój, który dopiero co dostarczono do wesołego miasteczka.

Pan Kot od razu stał się moim ulubieńcem. Rozmawiał ze mną o wszystkim. O moich zainteresowaniach, w co lubiłem się bawić, kim byli moi rodzice, gdzie mieszkałem.
Było w nim coś innego niż w pozostałych zwierzakach. Nie tylko wyglądał inaczej, ale również zachowywał się inaczej. Był spokojny i opanowany.
Kiedy z nim gadałem, czułem się jak prawdziwy dorosły. Strasznie mi się to podobało. Oczywiście wiedziałem, że pod kostiumem kryje się któryś z pracowników miasteczka, ale będąc już w domku, nie zwracałem na to uwagi. To był inny świat.

Kiedy opowiedziałem rówieśnikom o nowej maskotce, nikt nie chciał uwierzyć. Zmieniło się to, gdy parę innych dzieci spotkało się z Panem Kotem.
Albo przynajmniej tak twierdziło, bo Pan Kot stał się najrzadszym zwierzęciem, jakie można było zobaczyć w „Chwili z maskotką”.
Do dziś nie wiem dlaczego, ale to ja byłem tym szczęściarzem, który spotykał się z nim praktycznie za każdym razem.

Czas płynął nieubłaganie, ja zacząłem dorastać i w końcu wyjechałem z miasteczka na studia, całkowicie zapominając o kolorowym domku i Panie Kocie.
Któregoś lata, postanowiłem jednak przyjechać do rodzinnej miejscowości i, zupełnym przypadkiem, zatrudniłem się w tym samym, starym parku rozrywki, który o dziwo nadal działał.

Nie robiłem tam nic szczególnie ciekawego, głównie sprzątałem lub sprzedawałem bilety. Zaskoczyło mnie tylko jedno. „Chwila z maskotką” została usunięta. Wszystkie inne atrakcje pozostały.

Pewnego dnia, gdy odpoczywałem w bufecie, chroniąc się przed piekielnym skwarem, spotkałem pewnego starszego pana.
Okazało się, że był to najstarszy pracownik wesołego miasteczka, który pracował w nim od samego początku. Teraz był już na emeryturze, ale z braku zajęcia nadal odwiedzał to miejsce i spędzał w nim czas.

Wdałem się z nim w luźną pogawędkę i zapytałem, co stało się z „Chwilą z maskotką”. Staruszek ze smutną miną powiedział, że atrakcję zamknięto, po tym jak pewnego lata jakieś dziecko znaleziono martwe w słynnym, kolorowym domku.
Umarło ponoć z braku tlenu. Zwyczajnie zatrzasnęło drzwi, nie mogło wyjść, zemdlało i udusiło się w dusznym, niewietrzonym pomieszczeniu.

Nie mogłem w to uwierzyć. Lekko drżącym głosem spytałem, gdzie w takim razie była maskotka. Przecież zawsze w domku był pracownik w kostiumie zwierzaka.
Starszy pan, kiwając lekko głową mruknął, że domek był pusty, i że dziecko musiało wejść do niego samo.

Nieco blady, zacząłem mimowolnie wspominać moje własne przygody z „Chwilą z maskotką”. Opowiedziałem jaką furorę robiła wśród dzieci i wspomniałem też o Panie Kocie, maskotce dla farciarzy. Dokładnie ją opisałem i zaznaczyłem, że to ja najczęściej go widywałem.

Stary pracownik słuchał mnie uważnie i w końcu spojrzał mi głęboko w oczy. Czułem się, jakby zaglądał mi w głąb duszy. Zamilkłem.
Wtedy wypowiedział słowa, które zmroziły mi krew w żyłach i dźwięczały w uszach jeszcze przez dłuższy czas. Nie kłamał. Na pewno.

„Synku, jestem już starszym panem, mimo to uwierz mi, pamięć mam doskonałą. Pracowałem w tym miasteczku od samego początku, również w atrakcji z maskotkami.
Byłem Panem Misiem, Panem Psem, Panem Królikiem i Panem Małpą, ale nigdy nie byłem Panem Kotem. Nie byłem nim, bo nigdy nie mieliśmy kostiumu Kota.”

#pasta #creepypasta