Wpis z mikrobloga

Polska lat 90 to było istne eldorado dla ludzi, którzy dość mieli pracy na etacie. Opowiem wam jak od zera doszedłem do klasy średniej i to w kilka lat. Najpierw trochę o mnie. Możecie mówić na mnie J. Urodziłem się w Warszawie, a dokładnie w dzielnicy Pruszków. W domu się nie przelewało, jak u większości polskich rodzin w tamtych czasach. Za gówniarza łapałem się różnych zajęć - mechaniki samochodowej, budowlanki, drobnych kradzieży.
Wszystko miało się zmienić pewnego lipcowego wieczoru. Paliłem papierosa pod jedną z warszawskich kawiarni, gdy podszedł do mnie dobrze wyglądający gość na oko w podobnym do mnie wieku. Wiecie - marynara, mokasyny, korek od szampana w zębach. Muszę przyznać, że to robiło wrażenie. Zapytał mnie o godzinę (miał pozłacany zegarek, ale widocznie nie potrafił się nim posługiwać). Spojrzałem na swój, wskazywał 7 minut po w pół do dziesiątej wieczorem.
- Za dwadzieścia dziesiąta - powiedziałem
- Dzięki młody (k---a, przysiągłbym, że był w moim wieku)
- 5 złoty he he
Facet uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Widzę, że masz zadatki na biznesmena. Mogę ci pomóc. Wojtek jestem.
Jego wygląd wzbudzał zaufanie i w sumie zawsze czułem, że jestem stworzony do życia na poziomie.
- Mam na imię J. Mów dalej, jestem zainteresowany - odpowiedziałem przekrzywiając głowę z ciekawości.
- Słuchaj, teraz się spieszę, ale przyjdź na nasz meeting jutro o 20. Przedstawię cię zarządowi. Tylko ubierz się jak człowiek - powiedział i wepchnął mi do ręki karteczkę z adresem sali gimnastycznej w mojej rodzinnej dzielnicy, a potem szybko zniknął za zakrętem.
Zanim zabrałem się w drogę do domu, stałem jeszcze chwilę i rozmyślałem o tym czy los właśnie się do mnie uśmiechnął. Wtem z kawiarni wybiegł kelner krzycząc, że facet w marynarce nie zapłacił za rachunek. Wtedy pomyślałem, że to pomyłka. Na drugie imię też mógłbym mieć "pomyłka"...
Nadszedł kolejny dzień, potem wieczór. O 19:45 stałem już pod salą gimnastyczną w swoich najlepszych ciuchach.
- JAK TY K---A WYGLĄDASZ GAMONIU, PORĘCZYŁEM ZA CIEBIE. Nieważne.. wchodź do środka i siadaj koło mnie - wyskoczył z drzwi mój nowy kolega. A raczej partner biznesowy, bo tak kazał nam nazywać naszą relację. Swoją drogą, to nazywał ją tak do końca naszej znajomości, nawet na własnym ślubie jak mu podawałem obrączki to przedstawił mnie rodzinie jako partnera w biznesie, a nie świadka (o ironio, ale o tym później). P------e, ale tak już miał.
Na sali było tłoczno i duszno. Tłoczno od emerytów i duszno też od nich. Generalnie wyglądało to trochę jak szkolny apel, tylko dla klasy 64a i 64b. Wiecie - rozstawione krzesełka, jakieś dekoracje robione ręcznie, a na podeście kręcili się młodzi chłopacy w koszulach i sprawdzali mikrofony.
Zajęliśmy dwa miejsca w ostatnim rzędzie - przy samych drzwiach.
- Zawsze siadaj przy drzwiach, nigdy nie wiadomo kiedy zrobi się gorąco - pouczył mnie W.
Zaczął się pokaz. Na scenę wyszedł jakiś facet z czarną walizką.
- Szanowni państwo, miałem wam dziś tego nie pokazywać, bo to nie jest produkt dla zwykłych ludzi z ulicy, ale moje dobre serce wygrało z pazernością. Oto nasz nowy produkt prosto z zachodu - otworzył prezentacyjnie walizkę, a jeden z asystentów podbiegł z latarką jako jupiterem - srebrne sztućce, które dzięki specjalnej technologii produkcyjnej poprawiają smak dań i minimalizują ryzyko zadławienia się produktami spożywczymi. Oferta jest limitowana, lepiej się nie chwalcie znajomym, bo miały trafić do kancelarii premiera, a nie tutaj.
Naopowiadał jeszcze jakichś cudów, że ergonomiczny kształt leczy reumatyzm, pokazywał zdjęcia jak wygląda krawędź krojonego kotleta pod mikroskopem i takie tam. Po 20 minutowej prezentacji puścił walizkę seniorom w obieg. Pech chciał, że trafił na jakiegoś dociekliwego dziadka, który biorąc produkt do ręki podniósł larum, że "PANIE TO NIE JEST SREBRO TYLKO ZWYKŁA K---A STAL, JA STARY JESTEM ALE W HUCIE PRACOWAŁEM TO WIEM". Po sali przeszedł szmer oburzenia.
- To twoja szansa młody, wchodzisz. Save the day. Vamos. Per aspera ad astra. Sprzedaj im te sztućce, spraw by kamienie stały się chlebem - wycedził wojtek z jakimś obłędem w oczach
- Co ty człowieku p--------z? Stąd widzę, że dziad ma rację. Mam z siebie robić idiotę?
- PIENIĄDZ TU LEŻY, WYSTARCZY GO PODNIEŚĆ. JUST DO IT. BĄDŹ KIMŚ. - dodał W. bujając się na krześle do przodu i do tyłu.
- Coś w mnie wstąpiło. Poczułem jego wiarę we mnie, a może poczułem jego arabski perfum. Poczułem, że jestem kuhhhwa kimś.
Wstałem dynamicznie z krzesła, sztywnym krokiem z wysoko podniesioną głową podszedłem do naszego sygnalisty i wyrywając mu widelec z ręki skierowałem się na scenę.
- Szanownemu panu chyba coś w tej hucie się na głowę za przeproszeniem s---------o! Jak wszyscy wiemy srebro nie przewodzi prądu, prawda? (nieprawda XD nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale nikt nie zakwestionował) - uniosłem widelec nad głowę.
- Jeśli to stal, czy mógłbym zrobić tak? - ceremonialnie włożyłem widelec w gniazdo przedłużacza. 220V popłyneło po mnie, jak g---o po Wiśle. . Takiej ekstazy nie czułem nigdy w życiu, a mimo to zachowałem pokerową twarz. Smażyłem się w poczuciu swojej wyższości nad głupim emerytem, a jednocześnie bez żadnych emocji rozglądałem się po publiczności. "Stałem się kuhhwa kimś, niszczycielem światów" pomyślałem. Swoją drogą, od tej pory miałem ksywkę "MASA", wiecie - jak w elektryce.
Tego wieczoru sprzedaż osiągnęła rekord. Po pokazie Wojtek przedstawił mnie zarządowi, a właściwie team leaderom. Z ważniejszych to:
-"Słowik" bo miał taki smieszny tik, że jak opowiadał o pościelach, to zaczynał mimowolnie śpiewać. Na seniorów działało cuda, sam kupiłem dwa komplety i ubezpieczyłem od zesrania się w nocy na pół roku. Potem plułem sobie w brodę, że nie na rok, bo stało się to co zawsze się dzieje tydzień po terminie gwarancji.
-"Parasol" bo za każdym razem dawał się nabrać na kawał o przybyciu na uroczyste otwarcie.
-"Pershing" - mój nowy bezpośredni team leader, potrafił ogarniać 2 meetingi na różnych końcach miasta o tej samej godzinie. Moim zdaniem Pio by bardziej pasowało.
Panowie szybko wkręcili mnie do biznesu. Ja szybko piąłem się po piramidzie sukcesu i werbowałem kolejnych ludzi. Po roku mieliśmy w garści całą stolicę. Wciskaliśmy nasze produkty w klubach, dyskotekach, burdelach, wypożyczalniach wideo, na stadionie tysiąclecia. Wszędzie.
Konta klienckie mieli u nas czołowi politycy, policjanci, urzędnicy. Sprawy trochę się skomplikowały gdy popadliśmy w konflikt biznesowy z inną grupą. Poszło o kradzionego tira spirytusu. Ruski a-----l miał posłużyć do produkcji naszych autorskich perfum. Właściwie to tylko zmienialiśmy etykietki i sprzedawaliśmy pod marką Brutal. W każdym razie tir przepadł, a konkurencyjna grupa oskarżyła nas o donos na policję.
Swoją drogą, to ta konkurencyjna grupa to była zbieranina niezłych p-----w XD Składała się głównie z najbardziej tępych jednostek, które u nas nie zdały egzaminu. Wystarczy powiedzieć, że na czele stało dwóch braci, którzy jak podpisywali umowy ze swoimi partnerami biznesowymi czyli pracownikami to w miejsce nazwiska wpisywali "niewiadomski" XDD czaicie? coś jak pan iksiński. Nikomu z niżej postawionych klaunów nie zapaliła się czerwona lampka. Sami bracia team leaderzy byli całkiem ogarnięci. Wdrożyli na rynek marketingu parę ciekawych trików, jak ten gdzie jeden z braci prowadził prezentacje, a drugi przebrany za emeryta (stąd ksywka Dziad) zachwalał ich flagową herbatę opóźniającą łysienie (między nami to była zwykła pasza dla gołębi pomieszana z miętą). Po kilku miesiącach się jakoś zarząd z nimi dogadał, bo wojny szkodzą interesom, a pieniądz to wspólny język ludzi na ziemi czy jakoś tak. Sielanka trwała dalej przez kolejne lata. Bujaliśmy się w drogich h furach, jedną noc w miesiącu spędzaliśmy w dobrych hotelach, a ludzie walili do nas drzwiami i oknami. Ja właściwie nie pracowałem, w środowisku się mówiło na to, że jestem pasywny. Wszystkie zadania posłusznie wykonywała moja lewa ręka - Michał, ambitny student z poznania, ale trochę głupawy. Wierzyłem, że się wyrobi. Wszystko szlag trafił pewnego grudniowego poranka. Mój leader Pershing pojechał zrobić jakieś PRowe zdjęcia w zakopcu, w jakiejś willi karpatii czy innym gównie. Miałem jechać z nim, ale akurat wypożyczalnia aut się zgłosiła po moją furę, bo trochę zalegałem z płatnością. Pojechał sam, miał wykupione tylko jedną noc pobytu, a w środy było taniej. Nie mogliśmy czekać tygodnia do kolejnej. Wydarzyło się to, o czym może czytaliście w gazetach. Andrzej został zastrzelony na parkingu przed pensjonatem. Motyw rabunkowy, andrzej miał złotego zęba, którego wypatrzyli lokalni pasterze owiec. Po tym wydarzeniu trafiliśmy pod lupę służb. Okazało się, że andrzej brał kredyty na moje nazwisko - nie miałem wyboru. W zamian za darowanie długów i legitymację rencisty złożyłem zeznania w zusie o tym, kto z moich partnerów biznesowych nie ma własnej działalności gospodarczej. Nikt nie miał. Posypało się jak domek, a raczej piramida z kart. Każdy odsiedział swoje i kontakty się pourywały. Tylko po latach Michał się odezwał, że chce pogadać o życiu, ale to nie jest rozmowa na telefon. Zgodziłem się go odwiedzić, potem się dowiedziałem, że całą rozmowę opublikował na jakimś swoim szemranym portalu i próbował się na mnie promować. A miałem być k---a kimś..
#mlm
#pasta
#heheszki
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach