Wpis z mikrobloga

Zanim nastąpił podział obowiązków, życie było dążeniem do przetrwania. Gdy udawało się przez pewien czas osiągnąć stabilną i przyzwoitą egzystencję, pojawiały się kolejne cele, jak rozmnażanie, i może od czasu do czasu jakieś rozrywki. Człowiek pierwotny żył przecież na tej samej zasadzie, co inne zwierzęta. Gdy czuł głód, szukał jedzenia; gdy chciało mu się pić, szedł do rzeki, a z pozostałym czasem robił to, co mu się chciało – relaksował się na wszelkie dostępne sposoby, szczęśliwy z powodu przetrwania. Dzisiaj mamy z góry ustalone godziny. Cywilizacja zasadza się na tym, że nie zbierasz tylko tyle jagód, ile zjesz, ale tyle, ile zdołasz.
Jeżeli pracę definiujemy jako środek do przeżycia, to w zasadzie wyprawa do sklepu i przyrządzenie jedzenia też się do pracy zaliczają. W takim razie dojazdy też. Człowiek pierwotny brał sobie najdogodniejszy kawałek ziemi, stawiał tam szałas, potem szukał w okolicy pożywienia i w zasadzie tyle miał do roboty. Problem wyrastał wówczas, gdy ktoś zbudował sobie dom zbyt atrakcyjny i przyszedł jego sąsiad, który postanowił znaleźć miejsce do życia najmniejszym trudem. Inne zagrożenie pojawiało się, gdy z powodu suszy lub zaburzenia ekosystemu zabrakło żywności w promieniu wielu kilometrów. W ten sposób zarysowuje się największa różnica między naszymi epokami. Tą różnicą jest bezpieczeństwo. Jeżeli nawet pewnego razu przestanie u nas rosnąć zboże i wymrą ryby w jeziorach, sprowadzimy sobie dość jedzenia z bardzo odległych terenów. Oprócz dalekosiężnego handlu wytworzyliśmy również system praw i kar, który pozwala oczekiwać na co dzień spokoju. Jeżeli ktoś spróbuje kraść, to powinien spodziewać się konsekwencji. Doprowadziliśmy do sytuacji, w której przetrwanie dnia nie stanowi już wyzwania i w związku z tym nie może robić już za nasz cel. To wydaje się nam bardzo racjonalne, jednak znalezienie ekwiwalentu dla naszych naturalnych dążeń okazuje się trudne, a brak sensu istnienia może dla niektórych być poważnym problemem.