Wpis z mikrobloga

#meksyk #przygoda #podroze #pasta (ale moja autorska)

Hej, kiedyś już na wykopie w 2012 roku wrzucałem ten tekst, ale nie mogę go znaleźć, więc na specjalną prośbę mireczka @nadsztygar wkleję go z osobistego archiwum. Przy okazji wołam mirków z tamtej dyskusji: @dnO_Oceanu: @Niedobry: @slapdash: @utede:

# Trzęsienia ziemi w Meksyku oraz inne przygody (długie, ale ciekawe)Wszelkie prawa do poniższego tekstu niniejszym zastrzegam.
W odpowiedzi na mój komentarz do poprzedniego wykopu o trzęsieniu ziemi w Meksyku namawiano mnie usilnie do urządzenia na wykopie AMA o życiu w Meksyku. Wzbraniałem się jak mogłem, ale nalegano. Teraz nazbierało się tego więcej, więc zamieszczam wykop z opisem kilku ostatnich tygodni w Meksyku, a przyznam, że były wyjątkowo bogate w przygody.
Poniższy tekst będzie ułożony chronologicznie, począwszy od dnia 16 marca 2012.

# I. Hotel Quality Inn 16.03.2012 - szalona eksmisja na bruk
Do Meksyku przyleciałem w niedzielę wieczorem. Zanim dotarłem do hotelu było już dość późno.Odebrał mnie z lotniska oczywiście Ful i Lupita - rodzice mojej meksykańskiej narzeczonej. Hotel rezerwowałem sobie telefonicznie jeszcze z Polski. Nazywa się Quality Inn de Mexico Lindavista. Sprawiał wrażenie porządnego hotelu o średnim standardzie. Nie był to jakiś mały hotelik, raczej mini wieżowiec z wielkim lobby, barem i restauracją.
Poniedziałek przespałem, zmęczony długą podróżą i zmianą strefy czasowej. Wtorek, środę i czwartek pracowałem normalnie, w oddalonych o 5 km halach naszej firmy gdzie odbywały się testy automatyki przemysłowej dla projektu La Yierba w który jestem zaangażowany.
W piątek pracowałem do późna. Jose Ramon Martez, dobry przyjaciel, znany mi jeszcze z poprzednich projektów, z którym byłem umówiony tego dnia, że odwiezie mnie do hotelu, musiał zostać w pracy do 22:00, więc pożyczył samochód Edgarowi i ten odwiózł mnie do hotelu. Ponieważ słabo zna tą dzielnicę, wysadził mnie jakieś sto metrów od hotelu, na skrzyżowaniu, aby tam zawrócić.Wysiadłem. Maszerując w stronę hotelu zauważyłem w pewnym momencie, że cały chodnik jest zajęty krzesłami, stolikami, szafkami, pomiędzy którymi walają się różne przedmioty. Wyprzedaż ? - pomyślałem - Przeprowadzka ? W miarę jak zbliżałem się coraz bardziej do wejścia do hotelu przybywało mebli, koców, pościeli, telefonów, czajników. Zacząłem rozpoznawać typowe meble i wyposażenie, które znałem z mojego pokoju hotelowego. Narastały złe przeczucia i niepokój. Już w pobliżu wejścia do hotelu zdałem sobie sprawę, że to, co początkowo brałem za uliczną wyprzedaż czy inną tego typu imprezę, to wszystko efekt masowej ewakuacji hotelu - i to nie ewakuacji ludzi, ale totalnej wyprowadzki całego hotelu - jego wyposażenia.
Nie rozumiałem kompletnie tego co widzę. Pożar ? Atak terrorystyczny ? Trzęsienie ziemi ? Żadna z tych teorii nie trzymała się kupy, przecież w takich wypadkach ratuje się ludzi, a nie materace, pościel i lodówki. Podszedłem do grupki policjantów i zapytałem "Que paso aqui, por favor, que significa todo esto ???" (co tu się stało, co to wszystko ma znaczyć ?)ale zbyli mnie tylko, twierdząc że o niczym nie mają pojęcia.
Następnie spotkałem kobietę, która zresztą sama do mnie podeszła, widząc że rozglądam się ze zdumieniem (a dodam, że nie mogłem sobie po prostu wejść do hotelu - wejście do hotelu było praktycznie zablokowane meblami i innymi rzeczami, zaś wąski korytarz w tym pobojowisku okupowali tragarze, wynoszący coraz to nowe rzeczy).
Kobieta ta przedstawiła się jako pracowniczka hotelowa i zapytała, czy jestem ich gościem. Potwierdziłem i ponownie spytałem co tu właściwie się dzieje. Zaczęła biadolić ze łzami w oczach, że chociaż sama pracuje w tym hotelu, to nie rozumie nic z tego co się dzieje, że przyszli ludzie "Muuucha gente" (bardzo dużo ludzi), wtargnęli do hotelu i zaczęli wszystko wynosić na ulicę.
-Jacy ludzie, kto ?? - pytam - Nie wiem, jacyś ludzie, dużo ludzi, wszystko wynoszą - i taka to była rozmowa.
Następnie zaprowadziła mnie na pobliską ogrodzoną żelaznym płotem posesję, gdzie zorganizowano prowizoryczny punkt dla walizek i rzeczy osobistych gości hotelowych. Od razu spostrzegłem moją charakterystyczną czarną walizę podróżną.
-"Gracias a Dios" - (Bogu dzięki) wykrzyknęła towarzysząca mi kobieta, której wyraźnie ulżyło, że znalazłem swój bagaż. Nie wiedziała, że moja walizka jest praktycznie pusta, chociaż zawierała najcenniejszą spośród rzeczy pozostawionych przeze mnie w hotelu - mój aparat fotograficzny Canon EOS 40D. Jak to się stało, że ocalał w tym całym zamieszaniu ? Tylko dlatego, że walizka była zamknięta na zamek szyfrowy. Nie zmienia to faktu, że pozostałem bez jakichkolwiek ubrań na zmianę, ładowarek do telefonu i zasilacza do komputera, książek, kosmetyczki z podstawowymi przyborami osobistymi i innych rzeczy, które były w moim pokoju hotelowym porozkładane w szafkach, szufladach i w łazience.
Tego dnia byłem umówiony z Eriką - siostrą mojej narzeczonej, że mnie zabierze do domu ich rodziców, gdzie spędzimy wspólnie weekend. Miała przyjechać po mnie o dziewiątej wieczorem, więc zadzwoniłem do niej, aby się pośpieszyła ponieważ potrzebuję pomocy w ogarnięciu sytuacji, wyjaśnieniu co tu się właściwie dzieje i poszukiwaniu moich rzeczy. Niestety dotarcie do hotelu zajęło jej jeszcze ponad godzinę, między innymi z powodu korków ulicznych które się utworzyły wokół hotelu na skutek ogólnego zamieszania w jego pobliżu.
Pod hotel co jakiś czas podjeżdżały ciężarówki na które ładowano meble i inne rzeczy z hotelu. Narastała we mnie chęć, aby rzucić się pomiędzy te stosy rzeczy i tłumoki pościeli w których zamknięta była zawartość poszczególnych pokoi hotelowych, aby odszukać wszystkie moje ubrania i rzeczy które były porozkładane po szafkach i szufladach hotelowego pokoju, ale nie mogłem tego zrobić z plecakiem na plecach i taszcząc za sobą walizkę na kółkach.
Bałem się również zostawić ocalałą resztkę moich rzeczy pod opieką innych ludzi z obsługi hotelu oraz innych gości hotelowych, którzy przesiadywali na krzesłach przed sklepem sieci Oxxo (odpowiednik polskiej Żabki). W tej sytuacji nie ufałem nikomu, poza tym mogli w każdej chwili zniknąć. Co parę minut przez wąskie przejścia pomiędzy stosami hotelowych mebli przetaczały się kilkunastoosobowe zgraje groźnie wyglądających obdartusów. Byli to najemnicy, wynajęci do przeprowadzenia eksmisji. Jak dla mnie wyglądali na pospolitych rzezimieszków, żuli i narkomanów skrzykniętych z pobliskiej dzielnicy. Poubierani byli w brudne bluzy, czarne, mocno wytarte kurtki skórzane, kaptury na głowach
Policja, która zabezpieczała teren nie była zbyt liczna i praktycznie nie interweniowała, jakby jedynie pilnując czy ludzie się nie zabijają między sobą - inne sprawy mało ich interesowały. Co jakiś czas z któregoś okna hotelowej wieży któryś z "trabajadores" - pracowników tej eksmisji, wyrzucał drobne przedmioty, przeważnie niegroźne, jak rolki papieru toaletowego, ale zdarzały się rzeczy większego kalibru. Na moich oczach stojący w grupce policjantów oficer oberwał BUTEM, zaś inny plastikową butelką. Małe straty zawdzięczamy jedynie faktowi, że okna hotelowe w ogóle się nie otwierały - były tam jedynie przesuwne szpary szerokości 20 cm (lufciki). Mimo to zacząłem poważnie rozważać wyjęcie z mojej cudownie ocalonej walizki kasku roboczego - ryzyko oberwania czymś po głowie było o wiele większe niż na elektrowni, gdzie go zazwyczaj używam.
Po około godzinie przybyła wreszcie Erika. Udało jej się porozmawiać z pracownikami obsługi hotelowej oraz nieszczęsnym ex-właścicielem hotelu. Z tych relacji wynikało, że właściciel nieruchomości i właściciel interesu-hotelu oraz wszystkich znajdujących się w nim ruchomości to dwie różne osoby, które ewidentnie nie doszły do porozumienia. Przybyli na miejsce egzekutorzy mieli w zanadrzu oficjalny papier z sądu, który pozwalał im na bezwarunkową eksmisję całego hotelu dosłownie "na ulicę", co też skrupulatnie czynili. Owi pracownicy, czy też raczej ex-pracownicy hotelu także obiecali nam, że wszystkie rzeczy zostaną zwiezione w bezpieczne miejsca , ale patrząc na to co się działo wokół, ciężko było dać wiarę w to, co mówią. Obdartusy-tragarze ewidentnie mieli kieszenie wypchane co lepszymi zdobyczami z hotelowych pokoi. Pracownica hotelowa, która przedstawiła się jako Ellis Duran Chavez prosiła, aby przesłać do niej e-mail z listą zaginionych rzeczy. Po udzieleniu przez nich wszystkich tych informacji, udaliśmy się z Eriką do jej samochodu, żeby schować bagaże. Kiedy wróciliśmy na miejsce, rozpoczęliśmy systematyczne poszukiwania wśród rozrzuconych na ulicy rzeczy. Bardzo mi pomogła moja latarka - czołówka, którą zawsze noszę ze sobą w bocznej kieszeni plecaka. Czego tam nie było! Szafki, lodówki, deski do prasowania, miotły, materace, stoły, krzesła, worki z jedzeniem, owoce, warzywa, skrzynki butelek z napojami, butelki przeróżnych alkoholi, lampy, telefony, telewizory, walizki, plecaki, filiżanki, czajniki, zasłony, dywany, kwiaty doniczkowe, sprzęt sportowy (bieżnie, rowery), sejfy hotelowe, wreszcie wielkie toboły sporządzone z pościeli i zasłon, w których znajdowały się nieraz prywatne rzeczy hotelowych gości. Wszystko to należało przeszukać, toboły rozsupłać, kartony otwierać, zaglądać do kubłów i zdewastowanych mebli. Nadzieja na odnalezienie swoich rzeczy malała z każdą chwilą.
Już wtedy dowiedziałem się, że cała akcja rozpoczęła się około południa, jakieś 9 godzin wcześniej. Od tego czasu wiele rzeczy zdążyli załadować na podjeżdżające wciąż z obu stron ulicy ciężarówki i wywieźć w niewiadomym kierunku. Wiele przedmiotów padło łupem "trabajadores" pracujących przy eksmisji. Mimo to szukaliśmy wytrwale. W końcu udało się odnaleźć jakąś koszulę, dżinsy i krótkie spodenki, które bez wątpliwości zidentyfikowałem jako moje. Co ciekawe i niepokojące, nie znajdowały się w jednym z tobołów, lecz po prostu leżały porozrzucane na żywopłocie okalającym hotel. Marna była pociecha z tego znaleziska, bo zdecydowana większość moich rzeczy (po części zupełnie nowych i nieużywanych - kupionych specjalnie na ten wyjazd) nadal pozostawała zaginiona.
W tej sytuacji Erika postanowiła zagrać va banque, powiedziała jednemu z "ochroniarzy" którzy pilnowali wejść do hotelu i nie wpuszczali nikogo poza "trabajadores", że musimy wejść na górę, bo zgubiłem swój paszport i za wszelką cenę musimy go odszukać. Po dłuższych negocjacjach i przekonywaniach, podeszło do nas innych dwóch "ochroniarzy" i powiedzieli, że jeśli już tak bardzo nam zależy, to zaprowadzą nas na czwarte piętro, chociaż wszyscy zgodnie twierdzili, że nie ma to żadnego sensu, "porque de verdad, no hay nada por alli arriba" (naprawdę, tam na górze już NIC nie ma). Poszliśmy. Po schodach. Przeciwpożarowych. Windy nie działały. Wspinaczka na czwarte piętro zajęła nam trochę czasu, bo po drodze musieliśmy mijać się na wąskich schodach z licznymi tragarzami, taszczącymi elementy wyposażenia hotelu. Jeszcze na dole, w holu spostrzegłem kilku obdartusów bawiących się damskim biustonoszem - przerzucali się nim i najwyraźniej mieli niezły ubaw. Innych siedmiu (aż tylu ich było potrzeba!) taszczyło ciężki sejf-kasę pancerną, bez skrupułów dewastując przy tej okazji kafelki którymi pokryte były schody wiodące do wyjścia. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do trzeciego piętra, gdzie musieliśmy schować się w bocznych drzwiach, by zrobić przejście dla tragarzy, którzy dźwigali kolejny blat od stołu. Zobaczyliśmy tam wielu najętych meneli z okolicy, siedzących na podłodze, którzy od razu przejawili postawę agresywną pytając nas czego tu szukamy. Na szczęście nasi "ochroniarze" skutecznie ich uciszyli. W międzyczasie słyszałem ich rozmowy o ukrytych plecakach z rzeczami, które prawdopodobnie zagrabili z hotelowych pokoi, ale to tylko moje domysły. Po kolejnej minucie dotarliśmy na moje czwarte piętro. Widok hotelowego korytarza był przerażający. Większość drzwi do pokojów była rozbita siekierami i ledwo się trzymała na zawiasach lub po prostu sforsowana przy pomocy łomów. Wszedłem do mojego pokoju. Meble zostały wyniesione. Praktycznie nie było nic, nawet telefony zostały zerwane ze ścian i w ich dawnym miejscu smętnie sterczały resztki kabli. Na podłodze leżały jakieś papiery oraz mnóstwo fiszek do nauki języka hiszpańskiego, które przywiozłem z Polski, tak dla treningu. Erika odnalazła wśród papierów na podłodze moje bilety lotnicze, a właściwie karty pokładowe moich lotów z Polski do Meksyku. Poszedłem do łazienki. W umywalce znalazłem rozwalone fiszki od hiszpańskiego, ale na parapecie pod prysznicem dostrzegłem także moją szczoteczkę do zębów i tubkę pasty do zębów. Dobre i to - mam szczoteczkę do zębów. Wyszliśmy. Na korytarzu jeszcze znalazłem kabel od mojego zasilacza do komputera. Kiedy schodziliśmy schodami wszędzie na podłodze i na schodach, widziałem moje fiszki do nauki hiszpańskiego, pomieszane oczywiście z innymi osobistymi rzeczami hotelowych gości.
Raz jeszcze przeszliśmy się wokół rumowiska rzeczy na ulicy. Dwa razy policjanci zatrzymywali mnie, pytając czy jestem pracownikiem tej "przeprowadzki" - gdy tylko dowiadywali się, że po prostu poszukujemy z Eriką moich rzeczy z hotelowego pokoju - dawali nam spokój, a nawet na swój sposób, próbowali pomagać. Grzebałem sam w wielu rzeczach osobistych innych hotelowych gości. Co najmniej kilkanaście razy znalazłem tłumoki zawierające oprócz pościeli ubrania i prywatne przedmioty należące do hotelowych gości. Dziecięce ubranka, rakiety do tenisa, chińskie dokumenty - istna wieża babel.
Dochodziła północ. Byliśmy coraz bardziej zmęczeni i pozbawieni nadziei, że odnajdziemy cokolwiek. Wróciliśmy do samochodu, dzierżąc nasze skromne znaleziska. Erika znalazła ładny foliowy worek, w który zapakowaliśmy nasze nędzne zdobycze, czyli spodnie, krótkie spodenki i jedną koszulę.
Wyjąłem z walizki mój cudownie ocalały aparat fotograficzny. Postanowiłem udokumentować to co się stało. Pstrykałem zdjęcia jak popadło. Starałem się nie fotografować "trabajadores" - znaczy ludzi, którzy znosili coraz to nowe meble i inne elementy wyposażenia, żeby ich nie prowokować. Niektóre zdjęcia robiłem bez lampy błyskowej, żeby tylko nie przyciągać niepotrzebnie uwagi wszechobecnej żulii.
Postanowiliśmy z Eriką, że nic tu więcej po nas. Wracamy - jedziemy do domu rodziców Eriki. Po drodze do samochodu robię ostatnie zdjęcie. Zrobiłem - lampa błyskowa odpaliła zdrowo - i co widzę ? - ten obdartus ma moją kurtkę ! Nie może być mowy o pomyłce - sztormiak jest niebiesko-pomarańczowy a na piersi i rękawach ma odblaski, które odbiły intensywnie światło lampy błyskowej.
-Es mi chamarra - "to jest moja kurtka"- mówię typiarzowi
-Y que vas hacer con esto ? - "i co zamierzasz z tym zrobić ?" - zapytał z butą w głosie.
Zanosiło się na mordobicie, tym bardziej, że za delikwentem stało jeszcze kolejnych kilku, z czego co najmniej połowa z nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami… ale na szczęście Erika załagodziła sytuację:
- On jest z Polski, mieszka w tym hotelu, teraz nie ma żadnych rzeczy, powiedz nam, gdzie to znalazłeś ? Pójdziemy tam, poszukamy, może coś jeszcze znajdziemy…
- Owszem" - powiedział - szukajcie w kubłach! W tych zielonych kubłach jest dużo ubrań ! - Pomarudził jeszcze chwilę po czym łaskawie zdjął z pleców i oddał mi moją kurtkę. Mokrą i śmierdzącą potem dodajmy. Zrobił to po dłuższym namyśle, raczej z uwagi na zdjęcia jakie mu wcześniej zrobiłem, oraz stacjonującą nieopodal policję federalną.
Tak na marginesie
W Meksyku jest wiele rodzajów policji, federalna, municypalna, drogowa, tranzytowa, skarbowa, dzielnicowa i jeszcze parę innych rodzajów, plus tysiące prywatnych firm ochroniarskich, które ciężko na pierwszy rzut oka odróżnić od Policji. Sama Policja także dosyć znacznie różni się od tej spotykanej w Europie. Przede wszystkim jeżdżą potężnymi radiowozami wyposażonymi w stalowe tarany, uzbrojeni są we wszelkie znane rodzaje broni palnej, hełmy i kamizelki kuloodporne. Podam przykłady. Zwykli policjanci od kierowania ruchem zazwyczaj uzbrojeni są w rewolwery - colty, do których mają pasy z nabojami, zupełnie jak najprawdziwsi kowboje. Patrole uliczne, które przemierzają miasto na pick-upach wożą ze sobą "na pace" ciężki karabin maszynowy i po kilku ludzi z bronią długą (karabiny szturmowe). Na bramach zakładów stoi ochrona z pistoletami maszynowymi, a w "galeriach" handlowych - nota bene niczym nie ustępujących tym europejskim - przechadzają się panowie ze strzelbami samopowtarzalnymi i półautomatycznymi pistoletami.

Cóż. Zebraliśmy się w sobie i po raz kolejny przeszukaliśmy pobojowisko, tym razem zwracając szczególną uwagę na zielone kubły na śmieci. Większość zawierała resztki żywności, ale faktycznie, w niektórych znajdowaliśmy koszule, opakowania od i-padów i inne technologiczne ciekawostki. Znowu odwaliliśmy kawałek nikomu niepotrzebnej roboty. Była północ. Byliśmy naprawdę nieźle zmęczeni. Droga do domu rodziców zajęła nam kolejną godzinę. Tam się już mną zaopiekowano przez weekend, zanim nie znalazłem drugiego hotelu.

# II. Trzęsienie ziemi 18.03.2012 (relacja na żywo)
Cześć, przed chwilą (około 12:00 czasu meksykańskiego) przeżyliśmy silne trzęsienie ziemi. Zatrzęsły się ściany, zasłony, słabiej umocowane przedmioty. Zgasło światło, załączono alarmy i ewakuowaliśmy się z budynków. Nie wiem jak sytuacja w innych częściach miasta i kraju, mam nadzieje że to było małe lokalne trzęsienie, a nie echo dalekiego wielkiego. Takie trzęsienia zdarzają się średnio raz na dwa lata. Po 20 minutach wróciliśmy do biura i kontynuowaliśmy zebranie, które przerwała ewakuacja. telefony na razie nie działają (przeciążenie sieci).
Mke
Korekta: widzę w Internecie, że jednak było wielkie trzęsienie ziemi 7,8 stopnia , ale daleko od miasta Meksyk, w okolicach Acapulco. Mam nadzieję, że moi znajomi są bezpieczni, bo czytam o scenach paniki na ulicach miasta Meksyku. Ewakuowano większość budynków wprost na ulice.
Mike

# III. Wstrząsy wtórne
Skoro już kolega Zbyszek napisał mi, że nadaję jak korespondent wojenny (Najpierw ta straszna sprawa z hotelem w piątek, potem trzęsienie ziemi we wtorek), no to kontynuuję, bo temat spotkał się z zainteresowaniem.
Od wtorkowego, silnego trzęsienia ziemi (przypominam: 7,9 w skali Richtera w okolicach Acapulco, także silnie odczuwalne wstrząsy tutaj, w stolicy) miała miejsce seria kilkunastu słabszych wstrząsów wtórnych.
Jak do tej pory (godzina 12:50) było ich 14, z czego połowa powyżej 4 stopni, a najsilniejsze 5 stopni.
Tutaj gdzie jestem (północna część Mexico City) żaden z tych wstrząsów nie był wyraźnie odczuwalny, nie zarządzano ewakuacji, a jedynie miały miejsce wyłączenia prądu.
Za to w centrum Mexico Ciudad, dzisiaj przed południem, w okolicach Paseo de Reforma, gdzie znajdują się wysokie biurowce, ludzie z wysokich kondygnacji wyraźnie poczuli ruchy budynków i ewakuowano wszystkich na place. (mam relację świadka naocznego, kolegi z pracy, który był w jednym z tamtych biurowców)

# IV. Groźny wypadek samochodowy
Szef projektu w którym uczestniczę, Ramon Gonzalez jest w szpitalu. Ostatnio widzieliśmy się w piątek po południu. Z tego co mi tu dzisiaj powiedzieli współpracownicy, to w piętek zostali w pracy do późna (wraz z kilkoma innymi inżynierami), potem pojechali zabalować z okazji czyichś urodzin czy innej, potem, koło czwartej nad ranem odwiózł do domu jedną koleżankę z pracy, po czym wracając już sam do domu, zasnął za kółkiem i rozbił auto o drzewo na dwie części (podobno nie było co zbierać). Ma połamane kości biodra i kolana, czeka na operację ich poskładania. Tuż po wypadku Ramon był uwięziony w samochodzie, wezwani na miejsce bomberos (staż pożarna) za pomocą hydraulicznych narzędzi uratowali go z wnętrza sprasowanego czerwonego sportowego Nissana. Niestety przy okazji wezwana na miejsce straż oraz policja dokonał
  • 11
@mike78

Przeczytałem wszystko. Wygląda na to, że miałeś pecha z wyborem hotelu, sytuacja niecodzienna chociaż pięknie w tej historii ująłeś meksykański klimat rozwiązywania sporów i paraliżującego strachu przez przestępczość przenikającą się z tymi co mają nas chronić.

W Meksyku jest wiele rodzajów policji, federalna, municypalna, drogowa, tranzytowa, skarbowa, dzielnicowa i jeszcze parę innych rodzajów, plus tysiące prywatnych firm ochroniarskich, które ciężko na pierwszy rzut oka odróżnić od Policji. Sama Policja także dosyć
@dnO_Oceanu: Też tak uważam, choć nigdy nie byłem w USA. Akurat filmy, telewizja i internet tak są napakowane obrazkami z tego państwa, że nietrudno mieć jakąś wizję jak tam to wszystko wygląda. Widywałem obrazki z USA, gdzie ukazane były takie miejscówki, że większość Meksyku przy nich to pełna kultura i porządek. Natomiast większość obywateli USA jednak miałaby inny problem: z językiem. Albo go w ogóle nie znają, albo jak już coś
@mike78

Rzecz w tym, że ten hiszpański przyszedł do USA i oficjalnie mieszka tam ponad 60 milionów latynosów, a nieoficjalnie jakieś 80.

Do 2050 roku USA będą krajem z największą ilością osób mówiących w języku hiszpańskim. Dalsze prognozy mówią, że w wyniku takiej, a nie innej demografi, hiszpański wyprzedzi angielski w USA.

Już teraz mają swoją telewizję (nawet CNN nadaje po hiszpańsku), prasę, firmy, a nawet i coraz więcej przedstawicieli w polityce