Wpis z mikrobloga

Cześć!
Zapraszam do kolejnego opowiadania – ponieważ planuję napisać ich trochę więcej, to daję swój własny #harlekinywq

Jeśli ktoś nie czytał:
Opowiadanie I cz.1
Opowiadanie I cz.2

To nie jest kontynuacja – każda historia będzie miała dwie części i wszystkie będą od siebie niezależne. Chciałbym napisać od 5 do 10 opowiadań do końca roku.

#harlekinydlaprzegrywow

*

„Beciakowy raj”
Część pierwsza: przełamanie rutyny.

Jeszcze trochę, jeszcze chwila – powtarzałam sobie w myślach, będąc przez niego całowaną. Ledwo go w sobie czułam, jednak wciąż. Niechęć, dyskomfort, żal – tak właśnie wygląda „miłość” z kimś, do kogo nie odczuwa się nawet iskry pożądania. Światła były zgaszone, ciała nakryte kołdrą, myślałam o innych, jednak wiąż czułam się źle. Brudna, przegrana. Chciałabym myśleć o czymś przyjemnym, a nie o tym wszystkim, co sprawiło, że znalazłam się w tej okropnej sytuacji.

Pożądanie – ono wszystko zmienia. Seks bez pożądania, jest jak rozpalanie ogniska podczas ulewy z ludźmi, których się nie lubi. Nie dość, że ze względu na warunki i towarzystwo cały ten proces jest zwyczajnie nieprzyjemny, to nawet jak z trudem uda się coś zapalić, to i tak wszystko po chwili zgaśnie. Długie minuty męki dla zerowych czy wręcz traumatycznie ujemnych efektów.

Był we mnie, dotykał mnie, całował i nie dostarczał żadnej rozkoszy… Może gdyby miał większego #!$%@?, może gdyby nie jego duży brzuch, który na sobie czułam, może gdyby miał więcej siły, energii, był bardziej rozciągnięty, ruchliwy…

Gdyby był kimś innym, wszystko było by inaczej.

Jak ślimak na płocie, flaga w bezwietrzny dzień, pęknięty balon, fajerwerk który nie wybuchł, deszczowa pogoda podczas urlopu nad morzem, niesmaczne jedzenie w drogiej restauracji, niewygodne auto, gitara ze zużytymi strunami, rozstrojone pianino, słaby koncert, najtańsza kawa „zaparzona” w ciepłej wodzie z kranu, wyrób czekoladopodobny, bardzo długie zadanie domowe do wykonania w długi weekend…

Nie spodziewałam się niczego, a i tak z, każdym kolejnym ruchem byłam coraz bardziej zawiedziona.

Wtulony jak głupi koala do trującego drzewa, pełzał po mnie i we mnie przez zaledwie kilka minut – dzięki Bogu, że nie mógł wytrzymać dłużej. Najgorszy seks, który ktoś na mnie wykonał, właśnie dobiegł końca. Spuścił się w separujący nasze ciała kawałek gumy i opadł na mnie dysząc.

Czułam jego oddech, jego pot, jego obecność – brzydką, aseksualną, odrażającą aurę, otaczającą go chmurę negatywnych cech jego słabego charakteru. Słaby, niepewny, bojaźliwy, nudny człowiek, który nie powinien mieć czelności wpisania sobie w dowód płci „męskiej”.

Jednak nie mogłam mu odmówić, nie dziś. W końcu były jego urodziny, a on był moim mężem.

-Dobranoc kochanie! – wydusił z siebie po kilkudziesięciu sekundach walki o powietrze.
-Dobranoc… - odparłam od niechcenia.

Ucałował w czółko, wstał z łóżka i poszedł spać na kanapę do salonu. Po drodze wyrzuci sok z owocu naszej dzisiejszej miłości do śmieci i pewnie jeszcze raz się umyje. Zresztą, to już bez znaczenia – gdy zamknął drzwi od sypialni, zniknął z mojego życia na kolejną noc i większość następnego dnia…

Odkąd nie pracuję, nie muszę już kłaść się wcześnie i wstawać rano. Oglądam więc seriale oraz udzielam się na facebookowych grupkach do późnej nocy, a on śpi w pokoju obok. Dzięki temu szybciej zasypia, ma głębszy sen, nie budzi mnie wstając do pracy, a gdy mój syn był jeszcze niemowlęciem, to unikał w ten sposób budzenia się po nocy.

*

Naiwność. To słowo chyba najlepiej opisuje moje życie… Nawet nie wiem, kiedy to wszystko minęło.

Jeszcze wczoraj byłam nastolatką. Młodą, piękną, arogancką… Miałam przed sobą całe życie i chciałam zdobyć cały świat. Tak, jak każdą zdrową dziewczynę ciągnęło mnie do „bad-boyów”, jednak w przeciwieństwie do innych nastolatek, ja dawałam radę ich poskramiać. Moja pewność siebie, a co najważniejsze uroda, robiły swoje, przez co wystarczyło od czasu do czasu odpowiednio mocno zacisnąć uda, aby każdy jeden facet stał się wobec mnie w pełni uległy. Jednych układałam lepiej, innych gorzej i tak aż do wpadki…

Miałam 22 lata i zaszłam w ciążę z moim ówczesnym chłopakiem, Arturem, z którym byłam prawie rok. Nawet nie myślałam, żeby usuwać – za bardzo go wtedy kochałam. On nie chciał dziecka - szczególnie, że miał już dwójkę z dwiema innymi dziewczynami, jednak ja jak zwykle postanowiłam postawić na swoje. Użyć swoich wdzięków do tego, aby go przy sobie zatrzymać…

Kochałam go wtedy na zabój i chciałam mieć z nim jak najwięcej dzieci. Może wpadliśmy trochę za wcześnie, jednak rok czy dwa w tą czy tamtą stronę to żadna różnica, a dla mojego ciała im wcześniej tym nawet lepiej – musiałam tylko go trochę przycisnąć, odpowiednio ułożyć… Jednak ta kostka Rubika okazała się dla mnie za trudna. Był jak zbyt gruby patyk, którego nie tylko nie udało mi się złamać, ale dodatkowo, gdy wyrywał mi się z rąk, to jeszcze sam boleśnie mnie uderzył.

Wtedy pierwszy raz moje ciało mnie zawiodło. Okazało się, że niechęć do posiadania dzieci była u Artura wielokrotnie silniejsza od chęci ponownego przespania się ze mną, więc nic nie mogłam zrobić. Szybko też znalazł sobie inną, pokazując mi moje miejsce w szeregu jego serca… Myślałam, że byłam jego największą miłością a okazało się, że byłam kolejną dziurą do spuszczania się tak długo, dopóki nie zajdzie w ciąże czy się roztyje…

*

Potem życie potoczyło się tak, jak u każdej, naiwnej w miłości kobiecie w tym kraju: rozstanie, przerwane studia, powrót do rodziców, poród. Większość podobnych mi Polek w tym miejscu kończy swoją przygodę – zostają w domu rodzinnym i poświęcają całe swoje życie wychowywaniu swojego największego skarbu.

Jednak ja nie miałam zamiaru kończyć jak one – w biedzie, nędzy, żyjąc w jednym pokoju ze swoim dzieckiem albo nawet i dziećmi, bo im ktoś młodszy, tym ciężej żyć bez miłości, a jako że w Polsce do kochania młodych kobiet ustawiają się całe kolejki, to nie da się nie korzystać. Szkoda tylko, że prócz chwilowej rozkoszy, mało kto chce zaoferować wieloletnią opiekę…
Nie chciałam takiego życia – nie ja. Byłam na to za ładna, za mądra i za ambitna! Wróciłam na studia tak szybko, jak tylko to było możliwe. Ukończyłam je z najwyższą średnią na roku, znalazłam świetną pracę, wyprowadziłam się z córką do miasta. Miałam kilka romansów, które były jak rzucanie lotkami do tarczy z zawiązanymi oczami… Cóż, byłam młoda, niewystarczająco doświadczona życiem, bardzo samotna oraz jeszcze bardziej naiwna – nie można zbyt surowo tego oceniać. Najważniejsze, że po wielu nieudanych rzutach w końcu udało mi się trafić w sam środek!

Szkoda tylko, że w tej grze to całkowicie inne pole jest najlepiej punktowane.

Krótki, płonący pożądaniem, przepełniony namiętnością, przesycony rozkoszą związek był jak sen, z którego zbyt szybko się przebudziłam. Wszystko było nieskończenie lepsze niż w moim poprzednim związku – Bogdanowi nie przeszkadzała nawet dwuletnia Julia…!

Niestety, ta bajka nie była aż tak bardzo oryginalna, gdyż całe zakończenie skopiowała z poprzedniej.

Dodatni wynik testu ciążowego, rozstanie. Tym razem nie chciałam już toczyć kolejnej bitwy, której nie mogłam wygrać. Zaakceptowałam to, że nie zasługuję na miłość aż po grób… Może ktoś rzucił na mnie klątwę? A może taki już miałam gust – brałam najprzystojniejszych, pełnych charyzmy, pewności siebie i siły facetów, najbardziej męskich mężczyzn o najmocniejszych i najjaśniejszych aurach, takich, których już sama obecność w pełni mnie dominowała… Za mocnych, abym mogła w jakikolwiek sposób nimi manipulować – i właśnie to mnie zgubiło.

Ale tak samo, jak poprzednim razem, nie chciałam się łamać. Zacisnęłam zęby pokazując światu, że może i gwiazdy mi nie sprzyjają, jednak jestem na tyle silna i niezależna by się im przeciwstawić!

Związek bez przyszłości nie jest wart opłakiwania, więc tego nie robiłam. Gdy związałam się z Bogdanem, wynajmowałam małe mieszkanie od koleżanki ze studiów – nawet nie zabrał swoich rzeczy. Odszedł, a ja odrodziłam się na nowo. Jeszcze silniejsza, jeszcze bardziej zdeterminowana i ambitna, niż kiedykolwiek.

Mimo dwulatki pod pachą i bycia w trzecim miesiącu ciąży, wciąż wyglądałam jak podczas matur –młoda, wysoka, z długimi nogami, bardzo silnym wcięciem w talii oraz piersiami, które były duże na długo przed pierwszym dzieckiem.

Nawet z tak wielkim bagażem i bez żadnego posagu, randkowanie w kraju rycerskich romantyków nie było zbyt kłopotliwe. Jednak to prawda, co mówi się o Polsce: tutaj każda, pełnosprawna kobieta bez nadwagi może wybierać sobie wśród facetów jak w butach w sklepie. Nie liczy się jej przeszłość, charakter, ilość dzieci ani wysokość długów – w tym pięknym kraju zawsze znajdzie się szlachetny Romeo, który nie tylko uratuje biedną damę z tarapatów, ale także obdarzy opieką na tak długo, jak tylko się mu na to pozwoli.

Żałuję, że nie potrafiłam dostrzec tych szlachetnych pereł męskiego rycerstwa będąc młodą damą – no, ale jak już wielokrotnie powtarzałam, padłam ofiarą własnej naiwności. To nie moja wina, tylko złego świata, w którym ciąża zamiast spajać związek na wieczność często sprawia, że ta druga jego połowa zwyczajnie znika.

Dziś w Polsce większość młodych kobiet jest porzucana w ciąży, albo przed ukończeniem przez dziecko drugiego roku życia… Każda inna, każda mająca inny gust do mężczyzn i każda kończąca tak samo – to nie przypadek, a wielki spisek… Tak, jak miliony innych dziewczyn padłam jego ofiarą i to aż dwukrotnie, jednak zacisnęłam pięści i walczyłam dalej – dla siebie, dla moich dzieci.

I tą walkę udało mi się wygrać w trzeciej rundzie, nokautując złe życie jednym celnym ciosem.

*

Bartka poznałam będąc w czwartym miesiącu ciąży – nie przeszkadzała mu ani Julia, ani jej kwitnący we mnie brat. Nie powiem, że od razu między nami zaiskrzyło, jednak na całe szczęście ten rycerz walczył o mnie aż do skutku.

Najpierw nie chciałam się spotkać. Gdy zjedliśmy najlepszą kolację w moim życiu – w pięknej restauracji, ubrani jak na bal, trochę się go przestraszyłam. Widziałam, że chce za dużo i za szybko… Z drugiej strony nie mogłam się wahać – przebieranie wśród facetów, marudzenie, wybrzydzanie i wymaganie tego i tamtego jest przywilejem zarezerwowanym głównie dla bezdzietnych kobiet.

Na drugą randkę poszliśmy do kina, gdzie poznał Julię. Na trzecią do bawialni, na czwartą do wesołego miasteczka. Dopiero na piątej znów byliśmy sami, dopiero wtedy coś między nami zaiskrzyło, a ogień miłości zapłonął… Okazało się, że po raz pierwszy w jego życiu, a patrząc na to, że miał wtedy prawie 30 lat było to dość… zabawne, słodkie i niewinne. Również i trochę przerażające, bo naprawdę trzeba się postarać, aby być prawiczkiem aż tak długo.

Niemniej stało się – to, czego wyczekiwał przez całe życie w końcu się wydarzyło i trwało całe kilka minut, łącznie z niezdarną grą wstępną…

Bartek nie był najlepszym kochankiem w moim życiu, nie był nawet średnim. Z początku myślałam, że nauczę go jak robić to tak, jak lubię - mocno, ostro, długo i brutalnie, jednak szybko odpuściłam. W końcu nie da się wbić gwoździa w twardą deskę małym, miękkim młotkiem…

Beznadziejny kochanek był jednak idealnym ojcem dla moich dzieci, a tego potrzebowałam najbardziej.

Bardzo szybko całkowicie się od niego uzależniłam – nie od wyglądu czy seksu, jak zdarzało mi się za młodu, co z perspektywy czasu było bardzo płytkie… Nie od charakteru, co jest głupie i naiwne. Uzależniłam się od jego opieki, od tego jak bardzo dbało mnie, o moją córkę i jak niecierpliwił się na syna.

Bo nie liczy się ten, kto zasiał ziarno a ten, kto pielęgnuje pole i zbiera plon.

Wprowadziłam się do niego jakieś dwa tygodnie po tym, jak pierwszy raz połączyliśmy się w miłosną jedność. Właśnie wtedy dorosłam i zrozumiałam, że w życiu są rzeczy znacznie ważniejsze niż chwilowa przyjemność, niezapomniana rozkosz czy silne, skrajne, losowo wybuchające emocje – są to przede wszystkim wygoda codziennego życia oraz finansowa stabilność.

Pięciopokojowe mieszkanie blisko centrum miasta – odziedziczył je po bardzo bogatym wujku, który zmarł w wypadku na morzu.

Szansa na to, że pozna się jakiegoś znośnego kawalera z własnym mieszkaniem jest minimalna – a z tak dużym i to w tak dobrej lokacji mniejsza niż jedna na milion. Myśl o siedzeniu w kawalerce z dwójką dzieci sprawiała, że robiło mi się słabo – tutaj zaś każde z nas będzie miało swój własny pokój. Zniknął również problem z dojazdami do przedszkola i pracy, bo oba te miejsca były teraz bardzo blisko mojego nowego gniazdka… Zresztą, nawet nie musiałam już odwozić i zabierać Juli – Bartek robił to z przyjemnością. I dobrze, w końcu mężczyzna w związku powinien być kierowcą, taksówkarzem, tragarzem…

Dbał o nas bardziej niż ktokolwiek na świecie, a ponieważ ostatnie lata były dla mnie niekończącą się męką, przeplataniem w biegu pracy, zajmowania się Julią, dbania o siebie oraz prób ustatkowywania się, pod skrzydłami Bartka odżyłam jak za machnięciem magicznej różdżki.

Nagle okazało się, że poza pracą nie musiałam robić już prawie nic – on i tak zajmował się mieszkaniem samemu od lat. Trochę większe zakupy, trochę częstsze gotowanie czy odrobinę więcej sprzątania nie były dla niego żadnym problemem. Wisienką na torcie było to, że zarabiał bardzo dobrze jednocześnie żyjąc bardzo skromnie, dzięki czemu i ja i moja córka zaczęłyśmy pływać w luksusach…

***

I tak leciały nam wspólne lata. Z początku było nawet fajnie - bo zawsze tak jest. Gdy coś się w naszym życiu zmienia, zawsze jest to ekscytujące – a nic bardziej nie ekscytuje, niż nowy partner. Dodatkowo nagle całe moje szalone życie zostało otoczone barierą bezpieczniej stabilizacji. Z samego dna, wizji życia w małym pokoju z dwójką półsierot, udało mi się wspiąć w topkę Polskiego społeczeństwa – duże mieszkanie, bogaty mąż, dobra praca, piękna córka i syn w drodze.

Wspólne życie, remont, który należało zrobić przed porodem, poród, macierzyński, po którym to już nie wróciłam do pracy i… Tyle.

Spokojne życie w leniwej wygodzie, od której to całkowicie się uzależniłam, jednak za którą to musiałam zapłacić ogromną cenę - wolność. Złota klatka zaciskała się wokół mnie coraz mocniej każdego dnia, pod naporem monotonnej rutyny, nudy, słabego seksu, braku celu, marzeń i jakichkolwiek ambicji.

Jedyne co wtedy robiłam, to wychowywałam dzieci i „trzymałam wagę” - czyli jadłam co chciałam, jednocześnie ćwicząc każdego dnia tyle, aby zbytnio się nie zaniedbać. Bartek zaś… On nie miał na mnie żadnego pomysłu. Samo to, że nie wracał po pracy do pustego domu napawało go wręcz niewyobrażalnym dla mnie szczęściem. Mu wystarczyłam ja i dzieci – to, że mógł się do mnie przytulić, mógł ze mną porozmawiać, to że zawsze przed snem mógł robić ze mną „co tylko chce” – oczywiście było to niewiele, a z czasem coraz mniej i rzadziej.

Kiedyś kilka razy w miesiącu, potem rzadziej, aż doszliśmy do świętej trójcy: „Boże Narodzenie, walentynki i jego urodziny”.

Tak, jak ja starałam się o siebie dbać, tak po moim porodzie on strasznie „zdziadział” – nie wiem, czy to przez to, że wydaje mu się, że już nigdy od niego nie odejdę, czy przez brak sił, gdyż jak na prawdziwego mężczyznę przystało opiekował się całą naszą trójką.

Gdy pojawił się Marcinek, Bartek strasznie się roztył, wypadło mu sporo włosów a dodatkowo przez to, że każdą wolną chwilę spędzał grając na konsoli, zaczął się garbić. Jeśli do tego dodamy jego duży nos i niski wzrost wyjdzie nam pingwin z Batmana w prawdziwym życiu… Cóż, w tym związku jego wygląd nigdy nie był najważniejszy.

Na szczęście niedługo po porodzie zaczęliśmy sypiać w osobnych pokojach, co rozwiązało wszystkie problemy z jego wyglądem – no może prócz tych trzech dni w roku w które się kochaliśmy, jednak jakoś dawałam radę to wytrzymywać…

Jednak nie wytrzymywałam tego, co czułam w sercu – ogromnej pustki. Nudnej, nigdy niekończącej się pętli szarej rutyny, która stała się dla mnie osobistym piekłem. Czułam, jak jej płomienie paliły mnie każdego dnia, a ja nieporadnie starałam się je ugasić – to jakiś serial, to książka, to wycieczka na weekend albo dłużej. Nawet przez kilka miesięcy prowadziłam książkowego Instagrama, jednak to nie było to….

Miałam 27 lat, wciąż byłam młoda, wciąż zasługiwałam na szczęśliwe życie!

Czas powoli mnie doganiał, a ja pragnęłam poczuć namiętną miłość chociaż jeszcze ten jeden raz… Pragnęłam ostatniego łyka wody, której to kiedyś miałam tak wiele, że wręcz mogłam w niej pływać. Ostatnią działkę narkotyku, od którego byłam uzależniona długimi latami i który to wielokrotnie przedawkowywałam…

Związek bez namiętności osusza duszę i ochładza serce, a ja byłam za młoda i za piękna, aby uschnąć z zimna. Nie chciałam stać się tym kwiatem, który umarł i którego nie da się już odratować – chciałam walczyć o każdą kroplę rozkosznej wody, każdy promyk przyjemnego słońca i każdy gram czułej ziemi!

Na szczęście miałam swojego starego Instagrama, na którym nie było nic więcej prócz zdjęć z plaży i selfi w lustrach z najlepszych lat mojego ciała. Ładnie się ubrałam, dodałam nowe zdjęcie, specjalnie oznaczyłam lokalizację jako Dubaj, dodałam odpowiednie tagi i nie musiałam długo czekać by napisało do mnie wiele osób – jednak już dłużej, aby napisał do mnie ktoś interesujący.

Po tygodniu siedzenia na telefonie poznałam Murada – pięknego, arabskiego modela, który planował odwiedzić Polskę…

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

  • 16
  • Odpowiedz
prawdziwy facet takich przypadków by nie zauważał a już na pewno nie przyznawałby się, że takie przypadki zna


@wqeqwfsafasdfasd: jeśli właśnie opisałeś "prawdziwego mężczyznę" to nie masz pojęcia co to męskość i kim jest mężczyzna
  • Odpowiedz
@lexico:

Bo ilość mizoginów w społeczeństwie rośnie - stworzyliśmy świat, gdzie kobiety mają ogrom przywilejów, mało obowiązków oraz wymagania do partnerów z kosmosu i teraz chłopy się wkurzają...

Przypominam że 80% kobiet celuje w top 10% mężczyzn (i ani myśli schodzić niżej) oraz 75% rozwodów inicjują kobiety.
  • Odpowiedz