Wpis z mikrobloga

Nareszcie koniec. Wiele było męczących sezonów, ale ten mógłby się zakończyć już dawno. W praktyce zakończył się dwa tygodnie temu, a dla całej ligi – tydzień temu.

Z jednej strony miło jest nie stresować się w końcówce sezonu, patrzeć z boku, jak inni muszą się męczyć. Taka alternatywa jest dużo lepsza od tego, co groziło nam jeszcze zimą, czyli walka o utrzymanie. Z drugiej strony, ten sezon to katastrofa. Sytuacja, w której musimy cieszyć się ze środka tabeli i spokojnego utrzymania pokazuje, jak bardzo było źle.

Teoretycznie wydaje się, że nic gorszego nie może już Legii spotkać, ale właśnie takie myślenie doprowadziło ją tu, gdzie jest. „Gorzej nie będzie” albo „jakoś to będzie”. Tymczasem nikt nie jest za duży za spadek. Wiśle też się zdawało, że po prostu nie mogą spaść. To samo w Niemczech myślały Schalke czy HSV. Ich rozkład był oczywiście bardziej rozciągnięty w czasie, ale tam najwyraźniej ignorowano niepokojące sygnały. My mieliśmy ich aż nadto, ale nawet na początku sezonu, kiedy już było źle, nikt by nie powiedział, że potoczy się to aż tak koszmarnie. Oni zjechali z poziomu środka tabeli/regularnej walki na dole do spadku, my z mistrzostwa do środka tabeli, więc proporcjonalnie nie jest lepiej.

W poprzednich latach graliśmy mecze o nic, to nie jest nic niezwykłego. Tylko że wtedy często w perspektywie był już zbliżający się kolejny sezon, zaczynany wcześniej niż liga, bo w europejskich pucharach. Michniewicz i Vuković mieli komfort przeglądu kadr w ostatnich kolejkach, bo zapewnili mistrzostwo z pewnym wyprzedzeniem. Teraz przeglądu jako takiego nie ma, nadal gra podobny skład, a mimo że od dwóch tygodni jesteśmy utrzymani, konkretów co do nowego sezonu nie ma.

Niewiele można było dziś wygrać. Okazało się, że to zwycięstwo było na wagę utrzymania 10. miejsca, ale to miało znaczenie tylko w kontekście historycznego rekordu. Nawet trzybramkowe zwycięstwo nie było w stanie wyrównać bilansu bramek, wyższa pozycja w tabeli też nie była możliwa. Mecz z Cracovią tak naprawdę nic nie zmieniał, a to, że udało się wygrać, i to takim wynikiem, można rozpatrywać w kategoriach bardziej niespodzianki. Dla mnie główną wartością po tym meczu jest czyste konto, pierwsze od 11 marca, i debiut Strzałka, choć w zasadzie był tylko symboliczny. To też nie miało już tak naprawdę większego znaczenia.

Legia, po zapewnieniu sobie utrzymania, gra na nieco większym luzie, mecze są bardziej otwarte i pada więcej bramek, zawodnicy są trochę odważniejsi. Ale to wszystko z naciskiem na „trochę”. W tej końcówce zespół nie jest nie wiadomo jak odmieniony. Cały czas musi występować pewna rotacja w defensywie, raczej potwierdzająca, że Johansson i Rose mogą być jej mocnymi punktami. Z przodu cały czas bazujemy na tym, aby skrzydłowy wyszedł na wolne pole i dostał podanie w tempo. Wszołek jak zwykle był aktywny, szukał go Josue. Gdy jedna, druga, trzecia akcja jednak nie wyszła, to gra siadła, a nie było za bardzo alternatywnego sposobu, bo lewa strona była bardzo mało aktywna (nic dziwnego, patrząc na to, kto na niej grał). Znowu podkreślę, że trochę aktywniejsi byli Sokołowski i Slisz. Ten pierwszy mam wrażenie, że wygląda coraz lepiej, choć nadal nie możemy mówić o wybitnych występach.

Druga połowa to już przyjemne zaskoczenie. Legia mocno ją zaczęła, a gdy poprawiła na 2:0, to oddała pole i w miarę kontrolowała wydarzenia. W tym meczu padł nawet gol po rzucie rożnym, i to dla Legii, a nie dla przeciwnika, co też warto docenić. Lopes strzelił kolejnego efektownego gola głową, od czego stał się już chyba specjalistą. Jednocześnie Legia miała to, czego brakowało jej wcześniej, czyli szczęście. Piłka odbijała się od słupka w korzystny sposób po strzałach Cracovii, Miszta popisał się też świetną interwencją. Jedynym wyraźnym minusem tego meczu są sytuacje z Wszołkiem, kiedy raz został w praktyce ukarany za grę do końca (nie upadł od razu, a był to faul na rzut wolny i czerwoną kartkę – ostatni obrońca; a niekoniecznie zawsze upadek musi decydować o faulu), ale i w drugiej połowie został ewidentnie wycięty przez Rapę na skraju pola karnego. Na szczęście to, jak i większość innych sytuacji w tym meczu, nie miało żadnego znaczenia.

Jedyne, w czym Legia kończy sezon pierwsza, to Pro Junior System i klasyfikacja asystentów, którą wygrał Josue z ogromną przewagą (15, niemal dwa razy tyle co drudzy Amaral i Kądzior – po 8). A przecież nasi młodzieżowcy nie byli w tym sezonie powodem do dumy. Nawrocki robił świetną robotę, ale dużo stracił z powodu kontuzji. Miszta i Skibicki wyrobili minuty, ten pierwszy parę razy pomógł (wiosną), ale i zawalił (jesienią), ten drugi nie wniósł nic. Rosołek kończy rundę ze średnimi liczbami, grając nie na swojej pozycji, te konkrety go mocno ratują i powodują, że jego powrót z wypożyczenia miał jakikolwiek sens, bo gra rzadko na to wskazywała. Z całej kadry w tym sezonie tylko Josue grał na miarę czołówki Ekstraklasy, wiosną bardzo dużo dał też Wszołek. A tak to ciężko będzie kogoś wyróżnić za cały sezon.

Sezon można ocenić całościowo jako fatalny, ale ocena rundy wiosennej i Vukovicia nie jest już taka jednoznaczna. Trenera ocenię jeszcze oddzielnie we wpisie, ale jeszcze nie wiem, kiedy to będzie. Tak naprawdę, dużo więcej nie dało się zrobić. Spokojne utrzymanie jest, to najważniejsze. Poza tym kilka dobrych meczów, brak kompromitacji z czołówką (może oprócz Pogoni), puchar był niestety poza zasięgiem. Tego meczu z Rakowem szkoda, bo niby brakowało niewiele do trofeum, ale z drugiej strony byliśmy bez szans. Wygranie pucharu byłoby i tak ponad stan. W lidze można było pewnie zdobyć kilka punktów więcej i zająć miejsce z przedziału 6-9, ale to by wiele nie zmieniło. Punktowanie Legii wiosną było na niezłym poziomie, na pewno nie takim, jakiego byśmy chcieli w normalnym sezonie, ale tutaj trzeba to zaakceptować. Nie od razu udało się ułożyć drużynę tak, żeby wyszła z trudniej sytuacji. Trochę to zajęło, ale Vuković to zrobił i trzeba mu to oddać.

Teraz najważniejsze, abyśmy nie potracili najważniejszych zawodników. Myślałem o porównaniu Legii z Lechem z zeszłego sezonu, który nie zrobił rewolucji po nieudanym sezonie 2020/21, a wydane pieniądze było widać głównie na bokach obrony. Tam, gdzie wydali dużą kasę na skrzydłowych, robotę zrobili ci, którzy byli już wcześniej plus Amaral, który wrócił z pewnego niebytu. Nie jest to identyczna sytuacja, ale to prawie tak, jakby u nas odżył Yaxshiboyev (z tą różnicą, że nigdy nie był zweryfikowany w Ekstraklasie, ale kiedyś przejawiał potencjał i że był wypożyczony). Lech jednak najbardziej zyskał na tym, że nie musiał sprzedawać najlepszych (Puchacz na pewno taki nie był, a jeszcze udało się na nim zarobić). Legia może nie mieć tego komfortu. Kogoś pewnie sprzeda, skrzydła i atak na ten moment praktycznie przestają istnieć, jest szum wokół Josue. A przecież nadal nie zostały uzupełnione braki po odejściu Luquinhasa i Emreliego. Vuković nie miał tych zawodników i nie dostał nikogo w zamian, w jednym miejscu musiał łatać Rosołkiem i Verbicem, który niestety nic nie wniósł mimo potencjału, a w drugim nie łatał niczym, bo nie miał czym.

Nie chcę się tu bawić w FM-a, nie jestem fanem transferów. Chciałbym jak najmniej zmian, a dokładniej: wymiany najsłabszych ogniw, a nie wymienianie połowy kadry. Jeżeli chcemy zrobić tu znowu porządną drużynę, to najlepiej byłoby to rozłożyć na trzy najbliższe okienka. Aktualnie priorytetem muszą być zawodnicy do ofensywy, czyli 1-2 napastników i co najmniej 1-2 skrzydłowych, w zależności od tego, kto odejdzie. Tiba powinien zamykać sprawę środka pola, a z obrońców potrzebny jest ktoś do rywalizacji z Johanssonem. Ale to już się robi 4-6 zawodników, czyli sporo, a może być potrzeba więcej z powodu odejść.

Kontynuując dyskusję z poprzedniego tygodnia, uważam, że podium może być w zasięgu Legii w przyszłym sezonie. W tym roku odjechało, ale Lech będzie musiał prawdopodobnie znowu zmierzyć się z łączeniem fazy grupowej z ligą, a na nowego trenera Pogoni patrzę ze sporą rezerwą. Oprócz Rakowa, za groźne będę uważał Cracovię i Piasta, pierwsi mają pieniądze i teraz może kogoś rozsądniejszego do ich wydawania niż Probierz, a drudzy są bardzo, bardzo stabilni. Rozważałbym też Lechię, gdyby doszedł tam Imaz, ale ogólnie wydaje mi się nie aż tak mocna. Ewentualnie Jagiellonia ma jakiś potencjał, nigdy nie można też wykluczać jakiegoś czarnego konia. W Ekstraklasie ciężko cokolwiek przewidzieć, ale uważam, że z większością tych zespołów będziemy w stanie nawiązać walkę. Początek może być trudny, tak zwykle wchodziła w nowy sezon Pogoń Runjaicia, nie mówiąc o tym, że kadra może być wtedy jeszcze niegotowa. Na puchar stawiam krzyżyk pod wodzą tego trenera, obawiam się kompromitacji z kimś niżej notowanym. A może będzie zupełnie inaczej i jego kadencja w Pogoni nie będzie miała takiego bezpośredniego przełożenia. Oby to co najważniejsze, czyli odbudowa klubu, się powtórzyła.

#kimbalegia #legia
  • Odpowiedz