Wpis z mikrobloga

Przynajmniej Legia nie przegra w tym roku Superpucharu. Wygląda też na to, że będzie miała znacznie mniej okazji do porażek w środku tygodnia.

Poprzedni sezon bez trofeum to 2018/19, wtedy też wiosną ratował to Vuković. Wtedy również z pucharu odpadliśmy z Rakowem, ale to akurat poszło na konto Sa Pinto. Ówczesny wynik po 90 minutach (1-1) dziś byłby szczytem marzeń. W pewnym momencie było blisko, ale byłby to wynik zupełnie niezasłużony. W sobotę Lechia też mogła zremisować z nami, mimo że wcześniej na to nie zasługiwała. Wtedy dobra gra już by się nie liczyła, ważne byłoby tylko to, że straciliśmy aż taką przewagę. Tutaj też nikt by nie dawał awansu do finału za zasługi. Liczyłby się tylko wynik, ten tylko przez ten jeden moment był w zasięgu. Zamiast tego musimy się cieszyć, że nie dostaliśmy trójki albo czwórki.

Niestety to nie pierwsza taka katastrofa w pucharze. To się powinno było skończyć tak jak z Cracovią w 2020 roku, gdzie na tym samym etapie Vuković i jego drużyna zupełnie zawiedli. Oprócz tego, jak Legia radzi sobie w takich meczach, uderzająca jest tak zła seria w krajowym pucharze. W rozgrywkach, które często wygrywaliśmy, od kilku lat nie jesteśmy w stanie nawet wejść do finału. Od 2018 roku włącznie, blisko było tylko dwa razy, oba przegrane za Vuko.

Nie zdziwiłbym się, gdyby to tak wyglądało ponad dwa tygodnie temu w meczu ligowym. Tymczasem wówczas zaprezentowaliśmy się zaskakująco dobrze, przetrwaliśmy napór Rakowa bez strat, potrafiliśmy się odgryźć, remis był zasłużony, obie strony mogły liczyć na zwycięstwo. Tutaj nie wytrwaliśmy pięciu minut i od razu stało się najgorsze. Rzut wolny, po którym straciliśmy gola, wynikał z tego samego co rzut karny w meczu ligowym – z zabawy pod swoim polem karnym przy mocnym pressingu Rakowa. Być może, patrząc na to, jak Raków na nas siadł w drugiej połowie, i tak nie mielibyśmy szans. Ale prawdopodobnie tylko podobny przebieg meczu jak w lidze dałby nam szanse na sukces. Kolejny raz gol stracony na 0:1 oznaczał koniec meczu, a Legia, nawet gdy Raków cofnął się, nie wyglądała na zespół, który jest w stanie odrobić straty.

Wątpię, aby to był brak sił, raczej gra co trzy dni nie jest tutaj wytłumaczeniem. Być może zawodnicy nie dali sobie rady z presją, bo stawka meczu była naprawdę spora. Można łatwo wytłumaczyć, że legioniści popełniali aż tyle prostych błędów, bo po prostu są słabi, a Raków był dużo lepszy. Stąd już niedaleko do stwierdzeń z jesieni, że Legia przegrała aż tyle meczów, bo po prostu była piłkarsko aż tak słaba. Oczywiście nie da się przegrać tylu meczów przypadkiem, jednak nie są to na tyle słabi zawodnicy pod względem umiejętności, aby przegrywać z każdym, a z czołówką być aż tak tłamszonym. Liczyłem się z tym, że możemy być słabsi, ale nie że różnica będzie aż tak widoczna.

Raków, mimo że nie ma na papierze imponującego składu, jest rywalem, z którym ciężko się gra, więc trzeba mieć na niego jakiś sposób. Wydawało się, że w lidze Legia taki sposób miała. Miała też wtedy trochę szczęścia, ale pomagała mu swoim dobrym ustawieniem w defensywie. Teraz nie radziła sobie zupełnie pod naciskiem Rakowa. Wyjście na trzech obrońców prawdopodobnie nie pomogło, ale tak naprawdę nie trzeba było ogromnej rewolucji, aby w tym samym składzie zmienić w trakcie meczu ustawienie na czwórkę, a to w zasadzie w ogóle nie pomogło. O ile cofnięcie Josue wiele razy pomagało, tym razem nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Ze skrzydeł najwięcej zagrożenia, choć i tak mało, było ze strony Johanssona, a wyprowadzić piłkę od tyłu, oprócz Josue, był w stanie tylko Rose. Ich próby były jednak psute przez pozostałych.

Należałoby zmienić szybko pół składu, bo Pekhart, Skibicki, Slisz czy Mladenović nie nadawali się kompletnie do niczego, tylko odrobinę wyższy poziom prezentował Rosołek. Tu mam dużo pretensji do trenera, że nie reagował wcześniej. Wiadomo, że i tak nie miał wielu opcji na ławce, ale zabrakło też nawet podjęcia pełnego ryzyka w końcówce, kiedy i tak nie było nic do stracenia.

O ile jeszcze wierzę, że Muci czy Kastrati mogą być w kiepskiej formie, to i tak w takich sytuacjach chciałoby się ich zobaczyć. Po prostu trzeba, aby ruszyło się cokolwiek, a przynajmniej o tych dwóch zawodnikach wiemy, że raz na jakiś czas mogą coś pokazać. Nie są na pewno regularni, ale przy tak kiepskim stanie kadrowym powinni być poważnymi opcjami, a pierwszego z nich nie było nawet na ławce. Ciężko wytłumaczyć brak Celhaki i tak wolne wprowadzanie Verbica. Oczywiście teraz najłatwiej wskazywać zmiany personalne, one pewnie i tak by nie pomogły, ale skoro wszystko funkcjonowało aż tak źle, to zmiany były po prostu nieodzowne.

Młodzieżowiec to trudniejsza kwestia. Oczywiście Skibicki nie powinien w ogóle brać udziału w tym meczu i można było to z łatwością stwierdzić już wcześniej. Vuković w pewnym sensie poszedł na łatwiznę przy kontuzji Wszołka, inaczej musiałby nieco zamieszać. Ogólnie Skibickiego szkoda, bo widać, że dostaje minuty tylko dlatego, że musi. Wyciąganie na jego podstawie wniosków o szkoleniu w Legii to inna sprawa, bo Skibicki tak naprawdę nie ma z nim wiele wspólnego. Poza tym proponuję następujące ćwiczenie: przejrzenie sobie kadr klubów Ekstraklasy i ocena, jaki poziom prezentuje czwarty najlepszy młodzieżowiec w danej drużynie (już i tak dla ułatwienia zakładam, że Skibicki to numer 4 w hierarchii w Legii). Nie wiem, czy gdziekolwiek poradzono by sobie z kontuzjami dwóch podstawowych młodzieżowców, gdy trzeba wystawić kolejnych dwóch. Jednego, jak widać, jeszcze da się upchnąć. Wystawienie drugiego to jednak ogromne osłabienie, a u nas dodatkowo wpuszczenie Włodarczyka niewiele pomogło (choć i tak trzeba było to zrobić).

Właściwie jedyny pozytyw to niezły mecz Strebingera, który pokazał niesamowity refleks na linii i aż szkoda, że instynktownie nie był też w stanie odbić strzału Wdowiaka. Sporym minusem jest podanie pod nogi przeciwnika, ale na razie Austriak ma taki kredyt zaufania, że raczej zostanie mu to szybko wybaczone, zwłaszcza, że od razu ten błąd naprawił. Mimo wszystko defensywa to i tak atut tego zespołu, nawet mimo tego, że znowu nie zachował czystego konta, a Raków dochodził do mnóstwa sytuacji. Na tym i tak da się budować. Gorzej, że pod nieobecność Wszołka tracimy bardzo ważny atut z przodu. W tej chwili nie mamy wyjścia, trzeba wykreować dwóch skrzydłowych, którzy po obu stronach będą w stanie stwarzać zagrożenie. Wtedy Rosołek mógłby grać w środku i mimo że dziś to się nie sprawdziło, to i tak uważam, że to lepsze miejsce dla niego na boisku, skoro już musi grać.

Do Vukovicia nie mam pretensji za ligę, na razie robi tam dobrą robotę, nawet lepszą niż się spodziewano. Niestety znowu zawalił mecz pucharowy. To być może byłby trener na Legię, gdyby tak często nie wykładał się w takich meczach. Z pewnością sytuacja teraz jest inna niż była przed Omonią, Cracovią w pucharze, Rangersami, Piastem w rundzie mistrzowskiej w 2019 roku. Teraz oczekiwania były inne, ale i tak można być rozczarowanym. Na razie w tej kadencji były trzy porażki, ale kiedy już się przytrafiały, to były bezdyskusyjne i zasłużone. Jakość zawodników to jedno, ale nawet oni nie powinni wyglądać aż tak słabo. Nie zrzucałbym wszystkiego na nich.

Sytuację w lidze już analizowałem. Sezon praktycznie się dla nas zakończył, ale przy zamknięciu sobie furtki w pucharze trzeba jeszcze dać sobie ostatnią szansę w lidze. Każda kolejka prędzej przesądzi o tym, że czwartego miejsca definitywnie nie będzie, niż da realną szansę. Choćby w ten weekend: my gramy teoretycznie jeden z trudniejszych meczów, z Lechem na wyjeździe, a Lechia teoretycznie jeden z łatwiejszych, z Bruk-Betem u siebie. Nie da się ukryć, że łatwiej byłoby wygrać z Lechem na Narodowym, niż wygrać z nim w Poznaniu, a potem rzadko gubić punkty w lidze i jeszcze liczyć na potknięcia innych. To zupełnie inna skala trudności. W sobotę wieczorem już wszystko może być pozamiatane, ale mam nadzieję, że ten zespół jeszcze się nie poddał (i że nie zadowoliłby się remisem z Lechem).

W sobotę tylko jeden patent może nas uratować: musi wystąpić Igor Strzałek i strzelić zwycięskiego gola. Nie mamy w zasadzie nikogo innego, kto mógłby wejść w buty Rosołka czy Skibickiego. A sytuacja kadrowa robi się taka, że po prostu trzeba próbować takich rozwiązań, w przeciwnym razie brak Wszołka może nas mocno obnażyć. Podobnie jak dzisiaj, nie wymagam od Vukovicia cudów, ale niestety znajdujemy się w sytuacji, w której taki cud jest już niezbędny, aby cokolwiek z tego sezonu uratować.

#kimbalegia #legia