Wpis z mikrobloga

Obejrzałem właśnie „RoboCopa” (1987) Paula Verhoevena, znanego niderlandzkiego obrazoburcy. Warto zwrócić uwagę, że mimo statusu gwałciciela sumień nakręcił on dzieło, w którym pewne konstrukty kulturowe trzymają się jeszcze mocno, a inne jeszcze się nie pojawiły:

1) Największy zakolak w filmie nie jest entomologiem żyjącym w piwnicy ani onanistą-stópkarzem, tylko bardzo cwanym złodupcem.
2) Murzynom dawano jeszcze parytety w obsadzie ról: jeden to szlachetny komendant policji, a drugi cocky thug ze śmiechem idioty – od początku wiemy, że dostanie kulę chwilę po tym, jak głupio zarży.
3) Policja to trochę przegrywy, ale też straceńcy w dobrej sprawie. Warto zauważyć, że zła jest zewnętrzna wobec policji instytucja.
4) Murphy, a więc tytułowy RoboCop, ma żonę i dziecko. Racja, mógłby mieć dwoje albo troje dzieci, ale taki współczesny John Wick miał już tylko psa.

Można więc powiedzieć, że na tle współczesnych trendów bardzo reakcyjny film znanego gwałciciela sumień. Dodaję też tag #przegryw, bo wszyscy policjanci, z Murphym włącznie, mają przerąbane.

#film #kino #80s #przemyslenia #kultura #ogladajzwykopem
  • 1