Wpis z mikrobloga

Takimi zwycięstwami jak w Łęcznej zdobywa się mistrzostwo. Tak można powtarzać co roku, ale akurat nie w tym sezonie. Nawet nie będzie grupy spadkowej, którą można by wygrać, choć wciąż, w razie zapewnienia sobie utrzymania, następnym celem powinno być zajęcie 10. miejsca, żeby nie pobić kolejnego wstydliwego rekordu.

W kontekście gry o utrzymanie teoretycznie powinno być teraz dużo spokoju i ogólnie luz. Tymczasem spojrzałem w tabelę i na razie mamy cztery punkty nad miejscem spadkowym, a po pełnej kolejce może być mniej. Plusem jest to, że z każdym z dołu mamy korzystny lub równy bilans bezpośrednich meczów. Vuković miał, tak jak dwa lata temu, punktować na najsłabszych w lidze i oprócz dwóch meczów, wyszło to nieźle. Wciąż z podsumowaniem tego okresu wstrzymam się do wtorku, ale już przynajmniej trochę zrobiono, aby wyjść z tej koszmarnej sytuacji.

Nawet po Bruk-Becie nie będę uważał, że już jest z górki. Nie chodzi nawet o terminarz i mecze z czołówką, ale tutaj każdy może się nagle przebudzić i punktować, a różnice wciąż są niewielkie. Trzeba docenić te trzy ostatnie zwycięstwa, bo bez nich wyglądałoby to już beznadziejnie, przy tym, jak punktują inni.

Teoretycznie to był mecz podobny do tego ze Śląskiem. Pierwsza połowa bez żadnych wydarzeń, w drugiej po błędach zaczęło się trochę coś dziać, nawet zwycięski gol w padł w podobnym momencie. Tylko że tutaj Legia została dość szybko zmuszona do czegoś, co u większości ligi wzbudza strach, mianowicie trzeba było grać piłką po ziemi. Wprawdzie mogłaby, tak jak w poniedziałek, wybijać piłkę przed siebie i cały czas liczyć na chaos, ale Górnik raczej wpuszczał nas na swoją połowę, nie podchodził tak jak Śląsk. Chciał nas zapewne załatwić naszą własną bronią. Chyba nabrał trochę respektu po meczu pucharowym, co dla Legii wcale nie musiało być dobrą wiadomością. Z przerażeniem myślałem o tym, że ten zespół będzie musiał pograć piłką i to cierpliwie. Z jednej strony dobrze się składa, bo jednak musi się trochę ucywilizować piłkarsko, ale z drugiej nadal najważniejsze są punkty.

W dodatku po wypadnięciu Nawrockiego znowu nie mieliśmy stopera, który przynajmniej od biedy mógłby wyprowadzać piłkę lewą nogą. Przypomniały się czasy, gdy występował tam Jędrzejczyk, potem rozwiązaniem stał się nieco przy okazji Hołownia w trójce stoperów. W Łęcznej tego atutu nie było i w zasadzie obok Josue, który i tak zagrał w pierwszej połowie słabiej i popełnił kilka prostych błędów, nie mieliśmy już naprawdę żadnych argumentów. Prawa strona schowana w ofensywie, na lewej niezmiennie irytujący Mladenović i Lopes niezły tylko jak na standardy Lopesa na skrzydle. Przejawiali jakąkolwiek aktywność i ochotę do gry i to był jedyny pozytyw, bo tak to zwyczajnie nie było kim grać. Wiadomo, jak jest ze Sliszem, natomiast Celhaka to też nie jest demon kreatywności. Kolejny raz zagrał w pierwszym składzie i o ile z obowiązków defensywnych wywiązuje się poprawnie, to każda odważniejsza próba gry do przodu kończy się stratą, więc głównie gra bardzo bezpiecznie.

Wejście Rosołka teoretycznie nie powinno było pomóc. Nie był potrzebny kolejny napastnik, tylko ktoś, kto będzie w stanie podać piłkę w pole karne. Okazało się, że cofnięcie Josue wypaliło, w dodatku to Rosołek odnalazł się w polu karnym w najważniejszym momencie. Co by o nim nie mówić, ma to coś, że potrafi się znaleźć i wepchnąć piłkę choćby w najbrzydszy sposób. Niestety on i Lopes, zamiast grać w ataku, zapełniają luki gdzie indziej i nie są wykorzystywani tak jak by mogli. Choć Rosołek i tak robi więcej niż bym przypuszczał, przynajmniej dopóki potrafi pozytywnie wpłynąć na wynik spotkania.

Przy okazji spojrzałem też w klasyfikację strzelców i stwierdziłem, że liderzy naszej klasyfikacji drużynowej są najsłabsi w lidze – Pekhart i Muci mają po 4 gole. Niewiele lepiej jest w Wiśle Kraków, gdzie Yeboah miał 5, ale odszedł, w Piaście też po 5 Sokołowski (odszedł do nas) i Toril (trzy strzelił z Legią). Przypomina się sezon, w którym najlepsi strzelcy Legii mieli po 6 goli (Iwański i Grzelak), to był ostatni dotąd sezon, który nie zakończył się awansem do pucharów. O tym na razie nie chcę nic pisać, bo to temat na kiedy indziej, ale jeśli chodzi o samych strzelców, to mamy z tym ogromne problemy, bo nie ma jak tu takiego strzelca wykreować, i tak wyciskamy niemal maksimum z tego, co ostatnio gramy.

Ponownie Legia zapunktowała przede wszystkim na solidnej grze w defensywie, której kolejny zespół nie był w stanie przezwyciężyć. W tym meczu dosłownie dwie-trzy straty na naszej połowie mogły przyprawić o nerwy, poza tym dwa dośrodkowania na Śpiączkę, gdzie Wieteska walczył do końca, ale nie był w stanie wygrać z nim pojedynku w powietrzu. A tak to pod bramką Miszty znów nic się nie działo. Rose po raz pierwszy od pierwszej kolejki zagrał jako jeden z dwójki stoperów i było naprawdę nieźle jak na to, że ostatnio stracił miejsce w składzie.

Niepokoi mnie Vuković zadowolony z takiej gry i przekonujący, że to było bardzo zasłużone zwycięstwo. On potrafił uważać za dobry mecz z Omonią, który był jednym z najgorszych w wykonaniu Legii w tamtym czasie, #!$%@?ąc od przekrętu. Punkty, jak napisałem wyżej, należy doceniać, kilka innych pozytywów też wypisałem, ale nadal całokształtu nie można bronić i budować na tym optymistycznego przekazu. Wprawdzie Legia w ostatnich meczach rzeczywiście była lepsza od przeciwników i wyniki po 1-0 czy 2-1 nikogo nie krzywdzą, ale w każdym z nich musiała się mocno namęczyć, aby je wygrać.

Żeby to nie umknęło, znowu dla wyniku meczu kluczowy był Josue i trzeba było liczyć tylko na to, żeby nikt inny nie zepsuł tego, co on wypracował. Potem pokazał się z dobrej strony jako regulator tempa gry (w praktyce – zwalniacz). Tym razem, o dziwo, Legia Vukovicia, zamiast rozpaczliwie bronić się w końcówce, tak jak niedawno z Niecieczą czy Zagłębiem, wolała trzymać piłkę i zwalniać, starać się o dużo przerw. No nie jest to ten zespół z pierwszego okresu jego pracy, który po pierwszym golu szedł po następne, aż czasami potrafić skończyć na czterech lub pięciu (raz na siedmiu), ale to nic dziwnego. Bardzo dużo brakuje nam do tamtego poziomu. Skład, ogołocony z kreatywnych zawodników, jest w stanie co najwyżej wymęczyć kilka takich zwycięstw, jak to dzisiejsze. Mimo że powinniśmy być wymagający, to patrząc, kto w tym składzie jest, i kto tym zarządza z ławki, nie mam szczególnie wygórowanych oczekiwań.

Żeby nie było całkowicie przygnębiająco, naprawdę doceniam te wyniki, bo nawet te kilka zwycięstw z rzędu to regularność, której praktycznie nikt w tej lidze nie ma. Jestem na tyle odporny, że nawet jeszcze kolejne mecze w tym stylu będę w stanie przyjąć, o ile zakończą się po naszej myśli. Ciężko w tej sytuacji nie myśleć o przyszłości, bo perspektywy nie są za ciekawe, ale jednocześnie trzeba skupić się na tym, co tu i teraz, żeby jak najszybciej zapewnić sobie spokój w lidze. Tego spokoju tak naprawdę jeszcze nie ma i tym bardziej będę przestrzegał przed Bruk-Betem, bo na takim lekceważeniu już niejeden się przejechał, z Legią na czele.

#kimbalegia #legia
  • 2
@Kimbaloula: Następny…co się stało, ze po meczu z Łęczną, po 4 wygranej z rzędu nagle nikt nie mówi o tym, ze łapiemy oddech, tylko prawie wszyscy narzekają na styl i na Vuko. Cholera, niektórzy to nawet bardziej płaczą niż w grudniu, kiedy biliśmy rekordy porażek.
Będę bronić tutaj trenera, uważam, ze zrobił co powinien, ustawił zespół defensywnie, z 4 z tylu, tak żebyśmy przepychali te mecze, bo obecna sytuacja tego wymaga.
@miki4ever: Ja bym tonował nastroje, bo nawet te kilka zwycięstw jeszcze nie załatwia sprawy. Wyniki top, sam raczej sądziłem, że nie wygramy w Łęcznej, więc wczorajszy wynik i tak jest na plus. Co do gry, sam pisałem, że tak należy do tych meczów podejść, więc pod tym względem też rozczarowany nie jestem. Bardziej boli mnie to, że z Wisłą i Górnikiem w pucharze było wyraźnie widać postęp, gdzie byliśmy wyraźnie lepsi