Wpis z mikrobloga

644 + 1 = 645

Tytuł: Morfina
Autor: Szczepan Twardoch
Gatunek: literatura piękna
Ocena: ★★★★★★★★★

Jestem Konstanty Willemann i mam w dupie to, czy jestem Niemcem, czy Polakiem, bo są ważniejsze sprawy na tym świecie.


Konstanty Willemann. Syn hrabiego. Niemca nazwiskiem Baldur Bolko Strachwitz von Gross-Zauche und Camminetz i mieszczanki, Katarzyny Willeman. Polki z wyboru.
Konstanty Willemann. Podporucznik. Więc oficer. Oficer w rezerwie. Ale oficer. Dziewiąty pułk ułanów małopolskich, czwarty szwadron, dowódca trzeciego plutonu. Więc kawalerzysta. Jak ojciec. Tylko ojciec w innej armii. I w innej wojnie.
Konstanty Willemann. Mąż. Ojciec. Polak.
Konstanty Willemann. Utracjusz, bon-vivant, #!$%@? i morfinista.

Pan Twardoch w swojej Morfinie zabiera czytelnika w podróż przez szaleństwo dając mu za towarzysza Konstantego Willemanna. Konstantego Willemanna, który nie może nie chce nie potrafi zdecydować się kim jest. A tej decyzji od Konstantego oczekują inni. Albo tak się Konstantemu wydaje. Inni, którzy wiedzą kim są i co powinni robić. I wiedzą co powinien robić Konstatny. Albo tak się im wydaje.

Okoliczności też tej decyzji wymagają. Bo wojna. To znaczy wojna to już była. Bo jest jest październik 1939 i zgwałcona – przez kogo? – Warszawa. Warszawa skapitulowała. Nie ma już Warszawy. To nie ma też już Polski. A jak nie ma Polski, to jaka wojna? Kogo z kim? Skapitulowała ta Warszawa, bo podpisano akt kapitulacji. Ale była ta kapitulacja honorowa.

I tak autor, a raczej Autor, rzuca czytelnika do tej zgwałconej Warszawy. Stawia go obok tego Konstanego Willemanna. I robi to iście po mistrzowsku. Nastrój niepokoju szaleństwa obłędu z tych kartek aż bije. Uderza. Z tej narracji. Prowadzonej w sposób dziwny. Niekomfortowy. Prowadzonej tak, że czuć że coś jest nie tak. Z Konstantym? Z Konstantym coś jest nie tak? Z Warszawą? Z Warszawą coś jest nie tak? Ze światem? Pomijając to, że jest wojna, co samo w sobie jest nie tak. Bo wojna jednak jest. Bo nie ma Polski, ale są Polacy.

W tej książce nie dzieje się prawie nic. Dzieje się w niej niewiele. Gdyby, jak w szkole, spróbować ująć całą akcję w jakiś plan wydarzeń, przedstawić ją w punktach, to może byłoby tych punktów dziesięć. A może nawet nie. Sceny rozciągnięte do granic możliwości. Okraszone retrospekcjami przeradzającymi się w przemyślenia. Przemyśleniami przeradzającymi się w retrospekcje. I wszystko to pięknie napisane, choć, poza formą, to piękna w tej książce akurat nie ma.


Jest za to w tej ksiażce bohater. Negatywny. Okropny. A może nie do końca. Może tylko zagubiony, a tak naprawdę nie taki zły. I są inni, jego przyjaciele, jego rodzina, ludzie, których spotyka. Też ani dobrzy, ani źli. Nie umiem ich jednoznacznie określić. Może właśnie dlatego wydawali mi się tacy prawdziwi. I jest Warszawa. Zgwałcona. Po kapitulacji. Wspaniale zarysowana, choć bardziej klimatem niż opisem. Ale opis też jest. Tylko mniej. Do tego autor, a raczej Autor, zdążył mnie przyzwyczaić. Niczym mnie nie zaskoczył w tej Warszawie. Nie zawiodłem się, a to dobrze. Czułem się trochę jak przy lekturze Remarque’a i jego Łuku triumfalnego. Też byłem tam, byłem tam w tym miejscu akcji. Tyle, że Remarque miał chyba łatwiej, bo pisał o tym co widział, Twardoch musiał to sprawdzać i ustalać. Łatwiej nie znaczy lepiej.

I na koniec jeszcze okładka. Świetna sama w sobie. Niepokojąca właśnie. Tak jak książka. I wspaniale komponująca się z treścią. Z tym co autor, a raczej Autor, pod tą okładką raczył umieścić. Z tym, co czytelnik odkrywa razem z Konstantym Willemannem zagłębiając się w jego szaleństwo.

Wpis dodany za pomocą tego skryptu

#bookmeter #literaturapieknabookmeter
GeorgeStark - 644 + 1 = 645

Tytuł: Morfina
Autor: Szczepan Twardoch
Gatunek: lit...

źródło: comment_1644698981mCTDPubGlU9GkU9xN3EEUb.jpg

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz
@George_Stark: mój ulubiony Twardoch, jedna z najlepszych powieści stricte dla mężczyzn. Z jednej strony Willemann ma odpowiedzialne role społeczne, pozycję, rodzinę, z drugiej strony nuża się w #!$%@? i narkotykach. Obie swoje wersje pielęgnuje. Klasyczny syndrom madonny i ladacznicy, ale ciekawie ujęty. Jak zwykle świetnie opisałeś!
  • Odpowiedz
@LebronAntetokounmpo: Wiesz co, ja po tej książce, choć bohater mi się podobał w sensie literackim, to uważam że Twardocha to mógłbym czytać nawet gdyby opowiadał mi o odśnieżaniu dachów. Pod warunkiem, że robiłby to tak, jak zrobił to tutaj.
Oprócz wszystkiego innego co mi tutaj podeszło, bo ja lubię takie taplanie się w lepkim, niepokojącym, trochę brudnym nastroju, to najbardziej ujęła mnie forma. Z tym, że wcale nie zdziwiłbym się,
  • Odpowiedz