Wpis z mikrobloga

#miud #sebastianek

Rodzice Spermy byli dumnymi posiadaczami Fiata 125p, znanego również jako Duży Fiat. My nazywaliśmy go Parchem, Zgnilcem albo Szrotem.

I faktycznie nowe nazwy pasowały do niego wręcz idealnie – owy samochód był bardzo zaniedbany i jak to stwierdził kiedyś Młody, „aż słyszę jak go rdza #!$%@?”. Ponadto, w korytarzu piwnicy właściciela, stał stary blok silnika i orurowanie wydechu – tak na czarną godzinę. Swego czasu była tam też tylna kanapa, przeżarta przez mole albo inne robactwo, którą udało nam się „pożyczyć”, by później wykorzystać w szałasie (do którego wrócimy za chwilę).

Żart polega na tym, że ojciec Spermy znalazł dla siebie nowy samochód – pewnego dnia zabrał więc Parcha i odjechał nim w tylko sobie znanym kierunku. Czekaliśmy z wytęsknieniem pół dnia, doglądając z pobliskiej ławki, czy nie nadjedzie jakimś sportowym coupe albo luksusowym sedanem. Nic takiego jednak się nie stało.

- #!$%@?, nudzi mi się. – Powiedział Emil.

- Co ty nie powiesz. Siedzimy tu już… Sześć godzin? – Odpowiedziałem.

- Spoko, niedługo przyjedzie. – Sperma się nieco oburzył, choć widać było, że podobnie jak my, jest zmęczony.

- Mówiłeś to kilka godzin temu. – Dodał ktoś.

Na parking przed blokiem wjechał w tym momencie Fiat 125p Spermy.

- Co jest, #!$%@?? – Powiedział sam do siebie.

- To co, wreszcie niczego nie kupił? – Zapytał Młody, zeskakując z trzepaka stojącego przy ławce.

Poszliśmy w stronę ojca Spermy, który zadowolony wyszedł z samochodu i… Zamknął go z pilota.

- Cześć tata, co się dzieje? – Zapytał zaskoczony Sperma.

- Kupiłem dzisiaj to cudo. Prawda, że podobny do poprzedniego? – Zaśmiał się. Przytaknęliśmy grupowo, nie wiedząc, jakiej reakcji od nas oczekuje.

Nowy Parch był identyczny – miał taki sam kolor, bagażnik dachowy… Na pierwszy rzut oka, nie do odróżnienia.

Po kilku minutach zaczęliśmy dostrzegać pewne małe detale – obicia foteli i kanapy (w jednakowych kolorach), brak zielonego paska folii u góry przedniej szyby oraz brak rdzy w niektórych miejscach.

I rzecz jasna, centralny zamek.

- Czyli twój stary kupił takie samo auto, tak? – Zapytał Młody.

- Na to wygląda. Ale spójrz tylko, ma zamykanie z pilota xD – Entuzjazmował się Sperma.

Następnego dnia, poszliśmy na śmietnisko, gdzie wcześniej ukryliśmy starą kanapę z samochodu Spermy. Mieliśmy budować szałas – czyli w wolnym tłumaczeniu, budowlę wątpliwej wytrzymałości, zbudowaną z gałęzi i wszystkiego, co udało nam się znaleźć.

Postawiliśmy kanapę i zaczęliśmy znosić śmieci. Trafiła się nam maska Trabanta, płyta z dykty, a także sporo folii i mniejszych drobiazgów. Po kilku godzinach wszystko było gotowe i względnie stabilne – o ile oczywiście nie dotykało się ścian i dachu.

Nie był to nasz najlepszy szałas – ale ważne, że mieliśmy własny kąt, odcięty od reszty świata.

- Hej, chłopaki! – Krzyknął ktoś.

- Cicho, kto to? – Szepnął Młody. Wyjrzał przez dziurkę w ścianie. – #!$%@?, Algier.

- Udajemy, że nas nie ma? – Zapytał Emil.

- Nie, przecież już nas pewnie widział. – Odpowiedziałem mu.

- Dobra, wychodzimy. Nie ma wyjścia. – Wyszeptał Sperma.

Algier dołączył do naszej grupy w szałasie. Było ciasno i niewygodnie, ale na upartego, dało się wytrzymać.

- Czemu nie macie tu kominka? – Zapytał Algier.

- Mamy na zewnątrz miejsce na ognisko.

- No to chodźmy zrobić grilla xD

Wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy w kółku wokół prowizorycznego dołka w ziemi, w którym przy pomocy uschniętych trzcin i gałązek, rozpaliliśmy ogień.

- Ale powinniście zrobić kominek w środku. Co będzie jak będzie deszcz? – Algier kontynuował swoje wywody.

- #!$%@? będzie, posiedzimy, nie zmokniemy.

- Ale będzie zimno. Dajcie mi zrobić kominek, mam pomysł.

W końcu ulegliśmy. Towarzystwo Algiera było męczące, a chcieliśmy po prostu posiedzieć w hermetycznej grupce.

- Ale nie rozpalaj tam ognia. Tylko buduj. I nie rozjeb niczego. – Powiedział w końcu zrezygnowany Młody.

Siedzieliśmy tak kilkanaście minut, delektując się brakiem Algiera, gdy nagle zobaczyliśmy, że z szałasu wydobywa się dym. Sekundy później razem ze ścianą wypadł na zewnątrz sam Algier, krzycząc jak dzikie zwierzę.

Stara, sucha gąbka i obicie kanapy zajęło się, a razem z nimi foliowe elementy ścian i dachu. Mogliśmy tylko patrzeć, jak nasz nowo wybudowany szałas powoli się zapada, przy towarzyszących temu czarnych obłokach dymu.

Oczywiście gdy tylko otrzeźwieliśmy, zaczęliśmy gasić nasz „dobytek” przy pomocy butelek po wodzie mineralnej, które kolejno napełnialiśmy w rzece. Niestety, nie udało nam się niczego uratować, a kolejna budowa nie wchodziła w grę – wszystkie cenne śmieci już wykorzystaliśmy.

Wracając wolnym krokiem do domów, ubrudzeni, cuchnący dymem i wściekli, czuliśmy, że już nigdy nie wybudujemy niczego tak doskonałego (źle myśleliśmy – bo kilka miesięcy później powstał lepszy i stabilniejszy szałas, bez kominka). Sperma wspominał kanapę z Fiata ojca, a Emil po raz pierwszy odkąd pamiętaliśmy, nie mówił kompletnie niczego. Pierwsze słowa wypowiedział do zupełnie obcej, przypadkowej starszej pani, która zmierzyła nas wzrokiem, jakbyśmy byli mordercami.

- O #!$%@?, z mojej dupy cieknie #!$%@?! – Wykrzyczał jej praktycznie prosto w twarz. Kobieta uciekła, przeklinając naszą grupę.

poprzedni rozdział inny niż ten

http://miudy.blogspot.com/2013/11/sebastianek-36.html
  • 1