Wpis z mikrobloga

A mówiłem, grać na 0:0, to nie… Strzelania im się zachciało i tylko obudzili Stal Mielec. Że nie dadzą rady w ataku pozycyjnym – też o tym pisałem. To był gotowy przepis na katastrofę.

Docelowo Legia powinna spychać takie zespoły pod ich bramkę, rozklepać je i spokojnie wygrać. Ale nie w tak wielkim kryzysie. W obecnej formie (włączając w to fizyczną, psychiczną itd.) jest to tym trudniejsze do osiągnięcia. Jesteśmy na dnie, w ofensywie wszystko przychodzi z dużym trudem, a z tyłu wpada wszystko, co leci w bramkę. W związku z czym gramy w sposób wymagający ogromnej dozy kreatywności i umiejętności, który może mógłby zadziałać z outsiderem, ale nie z solidnym zespołem ligowym. A jednocześnie narażamy się na to, że każdy błąd skutkuje hektarami miejsca dla Stali, zawodnicy mogą nie zdążyć z asekuracją, wystarczy że jeden z nich się pomyli i już nie ma kto tego naprawić. To głównie dotyczy pierwszego gola dla Stali, bo drugi to już jak zwykle rozsypka całkowita.

Bardzo złym sygnałem jest to, że strzelony gol nic nie zmienił. Wydawało się – przełamanie, wreszcie po stałym fragmencie, zwieńczenie przewagi boiskowej. Legia nie była na prowadzeniu w Ekstraklasie od ostatniego wygranego meczu z Górnikiem Łęczna. Tymczasem nie utrzymała go nawet na 100 sekund. Trzeba było ciężko pracować przez ponad 40 minut, aby ledwo wcisnąć na 1:0, po czym moment dekoncentracji i pierwszy celny strzał Stali kończy się golem. W meczach z Piastem i Pogonią przewaga nie była aż tak duża, ale w pewnym sensie było podobnie – mimo znośnej gry, efektów nie było wtedy w ogóle żadnych, a pierwsze podejście Piasta czy Pogoni pod naszą bramkę to od razu był gol. Mało tego, Piast, Pogoń (wyłączając przerwę) i Stal błyskawicznie strzelały drugiego.

Dlatego pisałem, że nie można znowu tak zagrać. Taki przebieg meczu tylko dodatkowo dobija. Moim zdaniem w tak tragicznej sytuacji nie możemy sobie pozwalać na takie ryzyko. Po pewnym resecie, wyczyszczeniu głów, wypracowaniu wszystkiego od zera, Legia mogłaby tak grać, ale teraz nie ma na to czasu. Podstawą jest, aby ograniczyć liczbę straconych goli, zwłaszcza gdy widać, jak one działają na zespół. Widać, że nie podniesie się z tego tak, jak robił to przeciwko Lechowi rok czy dwa lata temu. Pół roku temu Legia zagrała koszmarny mecz ze Stalą w Mielcu, ale przynajmniej zachowała solidność z tyłu, co sprawiało, że przynajmniej wynikowo nie było pełnej kompromitacji. Teraz zaś traci minimum po dwa-trzy gole w meczu, a w takiej sytuacji, choćby była nie wiem jak mocna w ofensywie, musi tracić punkty, bo nie da się co mecz odrabiać takich strat. A mocna nie jest obecnie w ogóle, więc nie jest w stanie nawet doprowadzić do remisu.

Pierwszym krokiem, aby to poprawić, jest powrót Boruca – podkreślam, to pierwszy krok, a nie rozwiązanie wszystkich problemów. Miszta popełniał pewne błędy w pierwszym półroczu, ale dziś wygląda w miarę nieźle tylko pod ostrzałem, czyli w pucharach, gdzie i tak od Napoli przyjął siedem sztuk. W lidze jest inaczej i kolejne takie mecze tylko go zniszczą. Trzeci gol to jest kompletna katastrofa, brakowało, żeby sam sobie wrzucił piłkę do bramki, zamiast wypluwać ją na rzut rożny. Tobiasz jest w bardzo podobnej sytuacji, a w dramatycznej – Kochalski, który jako jedyny z tej trójki grał regularnie wiosną, i powtórzę to po raz nie wiem który, oglądałem go w I lidze i wyglądał super. Liczyłem, że pójdzie tą samą drogą co Majecki, który notabene był wypożyczony do Stali Mielec, ale w tej chwili potoczyło się to najgorzej jak mogło. W dodatku kluczowy jest powrót Nawrockiego. Tylko wówczas będziemy mogli wstawić do bramki Boruca, a w polu nie mieć ogromnego uszczerbku na jakości (kwestia młodzieżowca).

Zakładam, że ten styl gry był ukierunkowany na to, żeby jak najszybciej wygrać i to od razu w dobrym stylu, żeby nastąpiło całkowite przełamanie. Być może Gołębiewski chciał mieć wszystko naraz od razu. Rozumiem to, bo dostał szansę z przypadku i nie wiadomo na jak długo, więc chciał wykorzystać swoje pięć minut. Kolejny raz też napiszę, że w rezerwach też potrzebował czasu i zaczęło to iść (swoją drogą szkoda rezerw, w ten sposób rozwalone mogą być obie drużyny, a dwójka ostatnio zaczęła w koszmarny sposób tracić punkty w końcówkach).

Zapewne Gołębiewski rzeczywiście zrobił co mógł, dał szansę większości zawodników, część poprzestawiał na inne pozycje, preferowany przez niego styl gry naprawdę mógłby się sprawdzić długofalowo. Chcielibyśmy oglądać w lidze Legię, która przeważa na boisku, a w pucharach będzie chociaż próbowała zbliżyć się do poziomu narzuconego przez Michniewicza (i przeciwko Napoli u siebie była nawet dość blisko – pod względem gry, nie wyniku). Czyli jeszcze pewne dobre rzeczy po Michniewiczu zostały, a te złe Gołębiewski próbował jak najszybciej zmienić (jeśli chodzi o sposób gry). Już nawet te stałe fragmenty były pewnym świadectwem pójścia w dobrą stronę. Niestety nie zmienił tego, że zawodnicy nadal nie zachowują koncentracji, jeden błąd powoduje lawinę kolejnych, a na koniec nie ma już kto tego naprawić, bo wszyscy są spóźnieni, a bramkarz nie pomaga.

Dlatego (żeby była jasność – cały czas piszę tylko o kwestii boiska) być może warto byłoby poświęcić następne mecze, żeby w przyszłości Legia umiała grać w elastyczny sposób – odpowiednio ustawić się pod przeciwnika w pucharach, a w lidze grać ofensywnie i z polotem. Połączenie tego jest bardzo trudne i żaden z ostatnich trenerów Legii nie umiał tego wyważyć. Henning Berg był w podobnej sytuacji jak Michniewicz. W pucharach tłukł zwycięstwo za zwycięstwem, poza Celtikiem w sposób wydawałoby się fartowny. A w lidze, po dobrym początku, przepadł pomysł na grę ofensywną, po odejściu Radovicia nie było go już w ogóle, a obrona też zaczęła przeciekać, kombinowany skład już w 2014 roku dostawał trójkę od Piasta czy Łęcznej, a jesienią 2015 oczywiście nie było takiej serii porażek, ale było sporo wkurzających remisów i też sporo meczów z dwoma straconymi golami. Przed ostatnim meczem z Górnikiem Zabrze też kilku zawodników odsunął, bo się z nimi nie dogadywał. To wszystko już przerobiliśmy, choć oczywiście nie w aż takiej formie, jak obecnie.

I co wtedy się stało? Przyszedł Stanisław Czerczesow. Wykonał swoje zadanie i odszedł, po tym jak odrobił dwucyfrową stratę do Piasta. Kiedyś myślałem sobie, że chciałbym, aby tu kiedyś wrócił, ale też nie do końca – bo jedyna sytuacja, w której bym go widział, to taka, że jest kryzys, a on ponownie przychodzi i odbudowuje (głównie swoim autorytetem, pomijam przygotowanie fizyczne). Dlatego liczyłem, że jednak nie będzie takiej okazji, bo to by musiało oznaczać kryzys i przyjście Czerczesowa tylko na krótką metę (na dłuższą sobie nie wyobrażam). I taki moment właściwie nastąpił, ale teraz to już zaszło za daleko. Dół jest tak ogromny, że on raczej nie będzie chciał tu przyjść. Od razu po Michniewiczu albo jeszcze przed październikową przerwą na kadrę – jeszcze ok, ale minęły kolejne tygodnie i teraz jest jeszcze gorzej.

Tylko kto miałby w to wejść? Osoba całkowicie z zewnątrz potrzebowałaby czasu na poznanie realiów, a tego czasu nie ma. Na naszym podwórku nie ma odpowiednich osób na to stanowisko. Ponieważ z pierwszej kategorii odpadł już Dambrauskas, a w drugiej wciąż dostępny jest Ojrzyński to… Tak tylko piszę, bo zwyczajnie nie mam pomysłu, a jednak wypadałoby podać jakieś konstruktywne rozwiązanie. Nikt w Polsce nie ma takiego kryzysu, wyłączając Sokoła Ostróda, który jednak jest na niego skazany (nie znam szczegółów, ale wiem, że mają duże problemy i grają juniorami). Każdemu jest łatwo napisać, co w takiej sytuacji zrobić, ale podać rozwiązania już nie ma komu. I nie przyjmuję tu odpowiedzi typu:

- To wszystko przez najemników, powinni grać Polacy

- Tylko trener zza granicy

- Trzeba wymienić kadrę, ta obecna to szrot

- Grać juniorami, gorzej nie będzie


I tak dalej. To nie są rozwiązania. To są hasła-wytrychy, które nic nie wnoszą. Polski piłkarz to może być np. Mączyński, trener zza granicy – Jozak, a junior – Miszta czy Skibicki. Co do kadry, wystarczy spojrzeć, jak ci zawodnicy grali w poprzednim sezonie – w Legii czy w innych klubach. Do każdego można mieć zastrzeżenia, w końcu to tylko gracze klubu z Ekstraklasy, ale to nie jest kadra na sześć porażek z rzędu.

Że atmosfera jest totalnie rozwalona – oczywista oczywistość i nie ma o czym mówić. Trener i zawodnicy wysyłają sygnały, że dzieje się coś konkretnego. Są w trudnej sytuacji, bo nie powinni prać brudów publicznie, a z drugiej strony chyba coś chcieliby powiedzieć i już zaczęli od „a”, ale nie powiedzieli „b”. Gołębiewski, po tym jak wszedł do drużyny, sprawia wrażenie, że coraz bardziej zdaje sobie sprawę z ogromu kryzysu wewnątrz klubu. Jeżeli pozwolił sobie na wywoływanie zarządu do tablicy, to chyba znaczy, że nie ma tu nic do stracenia. Na coś takiego mógł sobie pozwalać Michniewicz świeżo po mistrzostwie, kiedy miał mocną pozycją nie tylko w Legii, ale i w polskiej piłce. Tu wychodzi trener w zasadzie znikąd i wydaje się, że dużo ryzykuje takimi tekstami. Może źle to interpretuję, ale wygląda to, jakby w tym wszystkim było jakieś drugie dno.

Cóż, ja przy Legii zostanę, niezależnie, co by się nie działo. Będę zarówno oglądał, jak i pisał, co tak naprawdę niewiele zmienia. Właściwie to i lepiej, że nie mam na nic wpływu w klubie, bo nie mam poczucia, że znam się na piłce. Mimo że próbuję zachować analityczne myślenie, to emocje biorą górę. Zbyt wielu rzeczy jeszcze nie rozumiem, a śledzenie samego boiska, bez pełnej znajomości tego, co się dzieje wokół, może być mylące. Ale z drugiej strony, jak wspomniałem, może lepiej nie wiedzieć… Przy takim kryzysie może się tam dziać coś naprawdę koszmarnego.

A tymczasem w przerwę na kadrę wchodzę jak na gifrel. Oj, nie będzie zbyt dużo oglądania piłki w tym czasie poza jazdą obowiązkową.

#kimbalegia #legia
Kimbaloula - A mówiłem, grać na 0:0, to nie… Strzelania im się zachciało i tylko obud...

źródło: comment_1636334587Axdhbpe8PqWuml75zr2MPX.gif

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz