Wpis z mikrobloga

Chciałbym podzielić się z wami moimi „paranormalnymi”/dziwnymi historiami (jedna/dwie moje i pozostałe krążące po rodzinie).

Historia brata zmarłej prababci od strony taty: Lata temu jak byli mali jeszcze przed wojną jej brat (miał wtedy około 20 lat) jechał na rowerze obok ruin zamku w mojej miejscowości do miejscowości obok, przejeżdżając obok rzeki zatrzymał, albo raczej zagaił go chłopiec, że jemu się nie chce iść i czy by go nie podwiózł na tak zwanym „sattlu” (bodajże siodełko się na to mówi po polsku?), on tak jakby „oczarowany” się zgodził, bo normalnie każdy by chyba odpowiedział żeby spadał.. wiózł go i wiózł, aż zaczął spostrzegać, że z każdym metrem dalej chłopiec tak jakby robi się cięższy, po czym również zrozumiał, że oni tak naprawdę nie jadą do nikąd, tylko robią tę samą trasę non-stop, akurat w tym samym momencie byli przed rzeką w tym samym miejscu w którym go spotkał, chłopiec z niego zadrwił, zeskoczył z roweru i podbiegł wskakując do rzeki, brat babci zauważył, że w tym momencie „chłopiec” już nie wyglądał jak chłopiec, tak naprawdę wyglądał całkiem inaczej, jak? Nie wiem, bo prababcia mówiła, że sam jej brat nie był w stanie/nie chciał opisywać co miał na myśli, mówiąc że chłopiec wygląda całkowicie inaczej.

Historia numer dwa, to historia z rodziny od strony mamy: Jak moja mama była dzieckiem lata 70/80 mojego dziadka nawiedzała/dręczyła zmora senna.. I zapytany czy jemu chodzi o tzw. Paraliż senny, stanowczo i kategorycznie twierdził, że nawiedza go to raz kobieta ubrana na czarno, a czasami czarny kot, którzy siedzą na nim i go duszą, kot mimo tego ,że no jak to kot.. jest mały i waży niewiele, dziadek nie dał rady nawet go przesunąć o centymetr, zdarzenia te trwały podobno niedługo, ale za każdym razem, jak postaci znikały wstawał z krzykiem stawiając cały dom na nogi, w tych dniach bał się spać i panikował za każdym razem kiedy nadchodziła noc, całość zdarzyła się może z 10 razy na przestrzeni dwóch miesięcy. W pewnym momencie, jak już babcia miała dość, poszła do kobiety, na którą mówili Hajlpraktikerka (znachorka?), która kazała dziadkowi powiedzieć w czasie następnego ataku coś w stylu „przyjdź dam ci jeść, i daj mi już spokój!”. Minął może z tydzień.. i w niedzielę, jak już mieli iść do kościoła, to przyszła do ich domu jakaś bardzo stara babka, zapytali się jej czego chce, babka nie powiedziała ani słowa, na co dziadek, a może dać ci jeść? Kobieta przytaknęła i weszła do domu. Babcia przygotowała jej posiłek, kobieta zjadła i sobie poszła jakby nigdy nic... Nie mówiąc ani słowa. Od tamtego czasu dziadek stał się bardzo religijnym człowiekiem. Ataki ustały.

Historia trzecia moja i mojej mamy: Jak byłem mały, bo ja wiem miałem wtedy może 8 lat, jedliśmy rano śniadanie i moja mama opowiada o koszmarze jaki jej się przytrafił tej nocy: „Wiecie jaki koszmar miałam! Jechałam z Czarkiem na rowerze i akurat jak przejeżdżaliśmy koło piekarni, to do ciebie (mnie) podbiegło jakichś dwóch porywaczy i cię porwali! Ja nie mogłam nic zrobić, płakałam chciałam ich gonić”. W tym koszmarze nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że miałem dosłownie ten sam koszmar w tą samą noc, kropka w kropkę to samo. Powiedziałem wtedy, o tym, to nie chcieli mi uwierzyć, i że sobie jaja robię.

Ostatnia już, ale najbardziej emocjonalnie do niej podchodzę, bo chyba dlatego, że nie da się jej nijak logicznie wytłumaczyć. Mianowicie, około trzy lata temu jak byłem ze znajomymi na spacerze w listopadowy wieczór w okolicach tego samego zamku, w okolicach tej samej rzeki co w histori pierwszej, ale na jednym z wielu mostków na tej rzece (na pewno innym co brat prababki). Pozwólcie proszę, że nakreślę „miejsce akcji”, bo myślę, że ma to znaczenie. Okolice zamku, mostek na rzece (max dwa rowery mogą się minąć w tym samym czasie, ale to z trudem), rzeka powiedzmy 2m poniżej, rzeka, a raczej rzeczka, bardzo zarośnięta szuwarami, czy cokolwiek tam rosło, wokół nas ani jednego drzewa w promieniu 100 metrów, tylko płaska łąka. W oddali po obu stronach zmierzających do zamku drogi i rzędy świateł, tak, że łączka jest dobrze oświetlona, my w trójkę stoimy na mostku w ten sposób, że każdy jest w stanie widzieć czy ktoś/coś nie nadchodzi, np. Gdyby na łączce był kot to bankowo byśmy go usłyszeli/widzieli już z daleka, bo jest to bardzo cicha okolica, do tego stopnia, że jak na jednej z tych dróg oddalonych o około 100-150m. Przechodzi jakaś para i cicho rozmawia, to słychać co mówią. Więc my stoimy sobie, śmiejemy si, gadamy sobie... aż tu nagle słychać nagłe ruszanie się tych szuwarów i wzdłuż brzegu, zaraz obok mostku wspina się starszy facet (wyglądał na conajmniej 60 lat), który mówi „chłopaki co wy tu sobie robicie, no?” (śmiejąc się w tym samym czasie). Był ubrany dziwnie, co mam na myśli.. był listopad, wieczór było zimno my w kurtkach, czapkach, rękawiczkach.. a on miał na sobie białą koszulę, czarne spodnie i szarą kamizelkę taką jak od garnituru. Byliśmy trochę nie powiem obsrani, bo koleś się pojawił dosłownie znikąd, no nie było opcji żeby go przeoczyć lub nie usłyszeć z daleka. My zapomnieliśmy języka w gębie, po czym on do nas „nie pomogliscie by mi znaleźć kapelusza, bo go tam dalej zgubiłem, jak mi pomożecie to dam wam coś”, my nie powiem.. powiedzieliśmy, że musimy już iść i poszliśmy jak najszybciej się dało a bardziej to biegliśmy, aby się oddalić, po około 10 sekundach, odwróciłem się, nie było tam nikogo..

Do dzisiaj nie wiemy jak to sobie logicznie wyjaśnić, bo nie było opcji żeby ktokolwiek się do nas zbliżył niezauważony, a tym bardziej z rzeki, gdzie najmniejszy ruch robił raban (szuwary i inne rośliny). Jak w ogóle ten koleś mógł być tak lekko ubrany.. czego on szukał i jak, po ciemku?

#duchy #truestory #nawiedzone #las #iiwojnaswiatowa #ciekawostki #paranormalne #zjawiskaparanormalne #folklor
  • 3