Wpis z mikrobloga

Słuchajcie, ale numer - myślałem, że znam Kraków, jak Jacek Majchrowski własną kieszeń, a tu takie zaskoczenie. Otóż, jak co dzień, po pracy, poszedłem sobie wczoraj na spacer z poksami. Początkowo chciałem zabrać je na ten plac zabaw przy sądach rejonowych i okręgowym, ale raz, że uznałem, że to niebezpiecznie blisko mojego własnego "placu zabaw" (gdzie zajmuję się m.in. "karuzelami vatowskimi" i huśtawkami nastrojów); dwa - chyba nie chcę żeby dzieciaki oglądały tę patologię w togach. W rezultacie poszliśmy w drugą stronę, w kierunku zespołu Krakowskich Ogródków Działkowych "Rododendron" na rogu ulic Balsamistów Pomorskich i św. Dzika. Ogródki działkowe, jak to ogródki działkowe. Tu Pan Stefan na 20 metrach kwadratowych sadzi rzeżuchę na eksport do Lichenia, obok Pani Lucyna ekologicznie pali śmieci i stare opony, jeszcze dalej ktoś zbija z desek coś pomiędzy szubienicą dla ludzi, a stabilizatorem dla ponad dwumetrowej rosiczki pojonej wodą z Fukushimy i ruskim metanabolem. Innymi słowy - typowy Kraków.
Oczywiście, ze względu na to, że jestem prawnikiem i nie posiadam żadnych praktycznych umiejętności pozwalających na przetrwanie w postapokaliptycznej rzeczywistości Polski lat dwudziestych XXI w., zgubiłem się w gąszczu tych działek, zarośli, ścieżek i ołtarzy ku czci pradawnych bóstw już w piętnaście kroków po przekroczeniu bram zespołu ogródków. Szczęśliwie córeczka spokojnie spała w wózku, a syn był zbyt zajęty odganianiem komarów i radskorpionów, żeby się przejmować takimi pierdołami, jak to, że jego staruszek, nie wie w którą stronę pójść.
Jako, że sam też zdążyłem przywyknąć do uczucia zagubienia w życiu, towarzyszącego mi od chwili, gdy Matka wypchnęła mnie z macicy, błądziłem sobie spokojnie i bez stresu, gdy nagle przed moimi oczyma wyrósł wyjątkowo zadbany i szeroki ogród, otoczony gustownym murkiem.
W środku jakieś azalie, jakieś hortensje, pretensje i inne chromosomy. Nie znam się na tych wszystkich roślinach, bo jestem typem kolesia, który dostając listę zakupów od żony googluje jak wygląda bakłażan, ale dostrzegam wśród nich także liczne drzewa owocowe, w tym dobre kilkadziesiąt dorodnych jabłoni i wiśni. No tak - stwierdzam autorefleksyjnie - to żaden ogród, tylko sad, debilu.
Patrzę na czerwoną tablicę informacyjną przed wejściem i... nie uwierzycie.
Pod zgrabnym, ustawowym orzełkiem widnieje napis... SAD REJONOWY DLA KRAKOWA-ŚRÓDMIEŚCIA W KRAKOWIE. Mrugam oczyma, bo za młodu głosowałem na Korwina i jak każdy były czternastoletni liberał mam słaby wzrok, ale napis nie ulega zmianie. Wyraźnie napisane jest SAD, beż żadnego bezbożnego, zbereźnego ogonka przy "A".
Akurat zza bramy sadu wychyla się jakiś brodacz w prostej, kolejowej czapce, więc korzystając z okazji od razu go pytam:
- Dzień dobry, proszę Pana, a co tu jest?
Zaskoczony facet przez moment łypie na mnie okiem jak na kretyna, ale szybko odzyskuje rezon:
- A co, czytać nie umie? Drzew nie widzi? Przecie wyraźnie pisze że SAD REJONOWY DLA KRAKOWA-ŚRÓDMIEŚCIA W KRAKOWIE.
- Oczywiście, ale czy napis nie powinien brzmieć czasem "Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia w Krakowie"?
Spojrzenie jak na kretyna powraca na jego oblicze i intensyfikuje:
- Proszę Pana, czy Pan tu widzi jakiś sąd? Przecie tu jest sad jak się patrzy!
Przyjrzałem się.
Trudno było zaprzeczyć. No faktycznie - #!$%@? - sad.
- A Pan tu jest dozorcą? - pytam go, choć zapewne nie powinienem.
- Proszę Pana - wyciąga z kieszeni zalaminowany identyfikator i zawiesza go na wysokości mojego wzroku - Pan chyba niedowidzi, zatem przeczytam Panu. Protazy Brzuchalski, WOŹNY SADOWY. Ja tu pilnuję, żeby sprawy się odbywały we właściwym porządku.
- Że niby sprawy sądo..., znaczy ten, sprawy sadowe?
- No tak - jego oblicze zachmurza się, jak oblicze prokuratora po otrzymaniu informacji, że nie może umorzyć postępowania - widzi Pan przecież jaki tu bałagan.
- Jak dla mnie jest całkiem schludnie i porządnie...
- Aaaa, Panie, to tylko pozory. To tylko z wierzchu tak wygląda - zaczyna rozprawiać - Referendarze sadowi ciągle się tu kręcą i brużdżą. Wydają jakieś nakazy wycinki, odrzucają nasze wnioski o posadzenie nowych drzew z powodu, rzekomo niby błędów formalnych. A po nocach dymią tymi ogniskami, bo palą jakieś faktury za środki czystości, niby. Mówię Panu, sześć światów z nimi. Młode to nadpobudliwe, do drzew się nie nadaje. Jak by tego było mało, pszczoły cały czas się tu wyru..., wyro..., rucha... - nie może się wysłowić - roją... - kończy wreszcie - Trzeba je potem ganiać po sąsiednich działkach z siatką.
- A kto tym wszystkim zarządza?
- A to Panie, jest ich dwóch. Komornik Sadowy egzekwuje od drzew zbiory, a Kurator Sadowy opiekuje się drzewami. Czasami, jak czegoś nie wiedzą, to wzywają Biegłych Sadowych, żeby pomogli przy drzewach. Ale tak zazwyczaj, to jak te dwa konsule rządzą. Te ze Starożytnego Żymu.
- Rzymu - poprawiam go życzliwie - O kureczka - stwierdzam, bardziej sam do siebie, niż do niego, bo na prośbę żony oduczam się przeklinać - No to faktycznie macie tu roboty.
- No mamy, ale tak po prawdzie tu w rejonie to się pospolite drzewa obrabia, głównie drobne jabłonie, wiśnie, śliwy. Pójdzie Pan dalej tą ścieżką to Pan zobaczy. Tam jest SAD OKRĘGOWY, tam mają pomarańcze i rabarbar. A nawet świnkę morską. Wabi się Hipoteka. Bardzo sympatyczne zwierzę, nie wiem czemu niektórzy jej unikają. Czasami na drzewo wchodzi i potem ich Komornik Sadowy musi ją ściągać. Choć gorzej jak wejdzie na słup. Strasznie trudno ściągnąć coś z słupa, taki Komornik Sadowy zazwyczaj nie daje rady i czeka, aż sama zejdzie.
- Wspaniale - kiwam głową z uznaniem - z dziećmi jestem, więc na pewno pójdę zobaczyć. A nie dałby Pan jakiegoś jabłka spróbować? Ładnie wyglądają i chyba łatwe do zerwania? - wskazuję na rosnące za jego plecami drzewo.
Uśmiecha się kwaśno.
- No właśnie zbyt łatwo. Dałbym Panu, ale ta jabłoń tutaj akurat jest chora. A my mamy stanowczy zakaz zrywania owoców z zatrutego drzewa.
Podziękowawszy za wyjaśnienie, oddaliłem się pośpiesznie. Późnym wieczorem, siedząc w fotelu przy ogniu wesoło trzaskającym z opon palonych w kominku, mogłem już tylko rozmyślać, gdzie następnym razem zawiedzie mnie brukowana żółtą cegłą ścieżka, którą widzę za każdym razem gdy zapodaję sobie po pracy mieszankę od teścia.

#pasta ##!$%@?

"Pisma procesowe pisane na #!$%@?"