Wpis z mikrobloga

#tworczoscwlasna #opowiadanie
W nawiązaniu do wpisu o Mirosławie Hermaszewskim postanowiłam opisać swoją historię z tego miasta, gdyż jestem z miasta wrogo-zaprzyjaźnionego (zawsze jak są jakieś 2 miasta obok o podobnej liczbie ludności, to te miasta muszą się nienawidzić i jest walka o to które jest lepsze i które ma więcej mieszkańców, lepszą drużynę albo basen XD), gdyż przez jakiś czas dojeżdżałam tam do liceum.

Jako że w Wołowie czyli rodzinnym mieście naszego astronauty Pana Hermaszewskiego, postanowił on upamiętnić kiedyś jakieś wydarzenie w liceum im. Mikołaja Kopernika, postanowiłam ze posłucham. W końcu nie często można spotkać taką personę. Całe życie o nim słyszałam jako o wielkiej dumie tego miasteczka, gdzie drugą jest duży zakład karny a trzecią jeden z największych napadów na bank w historii bolzgi. Weszłam na salę gdzie już siedziało z 400 osób, czyli wypchanej po brzegi. Nawet Seby z zawodówki i Huberty ze szkoły specjalnej numer 4 się zjawiły. Gdyby kiedyś urodziło mi sie dziecko z niepełnosprawnością, moim obowiązkiem jest je nazwać Hubert. Dla przyjaciół Hubercik. Nie wiem dlaczego, ale zawsze gdy słyszę imię Hubert, mam przed oczami głupi wyraz twarzy i pocieszne małe oczy dziecka, żyjącego nadzieją iż któregoś dnia zostanie strażakiem. No ale dobra, wracając do liceum. Na srodku sali, „9.5” przemawiała o zasadności i przewadze obowiązków szkolnych nad pokusą narkotyków i papierosów które to pojawiły się na terenie szkoły (9,5 bo za dzieciaka odrąbała sobie pół palca siekierą), a proboszcz pobliskiej parafii leniwie kiwał nogą to w prawo, to w lewo, z nienagannie przylizanymi 6 włosami z prawej strony zakola na lewą tworząc niby-pomost. Wyglądał jak wielka maszynka do jajek, taka co wkładasz jajko i opuszczasz taką ramkę z drucikami i masz pokrojone jajo. Była nawet Pani Jagiełło, nauczycielka historii ze złamaną nogą, twierdząca ze jest wiedźmą i ze lata po mieście po północy, tylko po to by uczniowie wiedzieli, ze nie ma sensu z niej żartować bo ona sama sobie z tym daje świetnie radę. Pomachała wszystkim fanom ( a była uwielbiana przez chłopców bo cisnęła dziewczynki) niczym lewandowski i zajęła miejsce między panią od chemii, a czerwononosym panem od fizyki, drugim idolem młodzieży. Z profesor Z, nauczycielką chemii również wiązały się dziwne historie, bo kiedyś wkurzeni studenci liceum przewrócili jej malucha do góry nogami, a innego razu pojechała na przegląd gdyż ubzdurała sobie ze podłożono jej bombę w samochodzie. W ogóle ciekawa sprawa, ze nauczyciele w liceum każą mówić sobie per „profesorze” gdy ledwo magistra zrobili, a i tak nie wszyscy. Gdy 9.5 skończyła swój monolog o wspaniałości liceum i jak to kiedyś było, z pierwszego szeregu widowni wstał Mirosław Hermaszewski. Wyglądał jak dobry rolnik. Taki z paluchami w słoiczku od ćwikły, kiełbasą w drugiej, w sweterku który przymierzał stojąc na kartonie na bazarze, gdy żona Jadwiga zakładała mu laczka na drugą nogę bo przecież na święta „trzeba jakoś wyglądać”. Natomiast poczciwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Tak mnie rozczulił, a zarazem napawał dumą, że Polak z takiej mieściny małej mógł osiągnąć tak wiele. Przysięgłam sobie tego dnia, że zrobię to. Adoptuję Mateusza Grzesiaka. ( ͡° ͜ʖ ͡°)