Aktywne Wpisy
Ksiega_dusz +178
Mam w pracy analityczkę na stanowisku „Analityk Systemowy”. Oczywiście przebranżowiona w czasach ssania i gdzie brano do IT każdego kto miał puls i umiał powiedzieć słowo „JSON”. Jest po „europeistyce”. Była też na Erasmus, podczas gdy ja waliłem konia z depresji (żadna mnie nie chciała) i uczyłem się po nocach na kolokwium z języka C.
Zarabia coś koło 14-15k brutto na UoP, stażu ma 5 lat. Zarabia niewiele mniej ode mnie, bo ja mam 19k brutto na UoP jako programista Java z 7 latami expa.
Do czego pije? Przeglądałem ofertę pracy w mojej firmie na Analityka Systemowego i w wymaganiach jest jasno napisane że umiejętność SQL’a, znajomość REST API, umiejętność modelowania BPMN czy UML. Wspomaganie procesu wytwarzania oprogramowania.
Pracuje
Zarabia coś koło 14-15k brutto na UoP, stażu ma 5 lat. Zarabia niewiele mniej ode mnie, bo ja mam 19k brutto na UoP jako programista Java z 7 latami expa.
Do czego pije? Przeglądałem ofertę pracy w mojej firmie na Analityka Systemowego i w wymaganiach jest jasno napisane że umiejętność SQL’a, znajomość REST API, umiejętność modelowania BPMN czy UML. Wspomaganie procesu wytwarzania oprogramowania.
Pracuje
WielkiNos +278
Najlepsi artyści mają tą legendarną jakość, za którą się tęskni. Swoistość ich wykonań, albo też do niczego i do nikogo niepodobny talent sprawia, że podczas doświadczania ich występów widzowie przywiązują się do takiego artysty, są mu wdzięczni za niezapomniane emocje, co do których jest się pewnym, że nie mogą one zostać w taki sposób przez nikogo innego wywołane i odtworzone. Dochodzi do sytuacji, w której ludzie lecą na inne kontynenty specjalnie w celu doświadczenia takiego występu. Ekskluzywność Pavarottiego nie brała się z jego stylu bycia, Pavarotti był dosyć jowialnym człowiekiem. Eksluzywność Pavarottiego, której w tak wspaniały sposób pozbył się przy okazji koncertów trzech tenorów, brała się wyłącznie z unikalności jego niezrównanego talentu, jego silnego, czystego głosu, który zostawał w słuchaczu na lata coś jak kolorowe, ciepłe wspomnienie z dzieciństwa. I właśnia taka eksluzywność, tzn. taka biorąca się z unikalności - to jest chyba jedyna eksluzywność, którą można uzasadnić i wybaczyć.
Tak było z Luciano Pavarottim, który wychował całe generacje wdzięcznych mu za jego głos ludzi.
Pavarotti ( 2019 ), film dokumentalny Rona Howarda ( Piękny Umysł, Apollo 13 i kilka innych hollywodzkich blockbusterów) jest jednak czymś więcej niż tylko - jak się zazwyczaj w takich sytuacjach stwierdza - laurką ku czci bohatera. Reżyser wykorzystał całą tą wdzięczność, o jakiej wyżej, całą swoją sympatię dla Pavarottiego, nie zapominając przy tym o wykorzystaniu swoich świetnych umiejętnościach reżyserskich - i stworzył film, który stara się unaocznić ten ból, tą tęsknotę za jednym z największych tenorów wszech czasów. Ten ból i ta tęsknota, one zdecydowanie są do poczucia w tym filmie - i naprawdę zdaje mi się, że nie byłoby to możliwe, gdyby reżyser osobiście nie był wielkim fanem Pavarottiego. Poniekąd ma się wrażenie, że Howard próbuje przedstawić życie Pavarottiego jako dzieło sztuki, co udaje się całkiem dobrze.
Film nie jest żadnym eksperymentem formalnym, korzysta się z utartych schematów filmu dokumentalnego (wywiady z najbliższym otoczeniem i archiwalne filmiki, w sporej części nagrane w analogowej technologii, co dodaje im nieco nostalgii), ale cokolwiek się w tym filmie robi, robi się to skutecznie i bardzo umiejętnie. I faktycznie chyba zbyt duża była tutaj stawka, bo Pavarotti to emblematyczny przykład kogoś larger than life , więc próba takiego portretu jest siłą rzeczy ryzykowna i bezpieczniejsza bez eksperymentów. Montaż, tak ważny dla emocji, przynosi kulminacje filmu moim zdaniem w idealnym momencie, a ścieżka dźwiękowa - cóż, ta kwestia rozstrzygnęła się niejako sama, ludzki głos jest najwspanialszym instrumentem, jak twierdzi wielu ludzi, a śpiew Pavarottiego jest jednym z najwspanialszych ludzkich śpiewów, jakie kiedykolwiek nagrano, jak również twierdzi wielu jego fanów.
Zdaje się, że wielu fanów Włocha potrzebowało jakiegoś pożegnania po jego śmierci. Szczególnie wielu fanów było w Ameryce, gdzie Pavarotti bił rekordy popularności po występie trzech tenorów w Los Angeles w latach 90., to jedna z przyczyn, dlaczego film wyprodukowano właśnie tam. Ale Luciano Pavarotti oczywiście rozpoznawalny był na całym świecie, więc i ból występował powszechnie.
Czy film jest takim właśnie udanym pożegnaniem, to trzeba każdemu zostawić do oceny.
Prywatna uwaga - Dla mnie był to ostatni film, jaki obejrzałem w kinie przed lockdownem, bez większego zastanawiania się przejechałem się 100 km do jakiegoś malutkiego miasteczka przy granicy niemiecko-czeskiej, ot, z kaprysu i bez większego przekonania...
I tak gdy oglądałem sobie ten film (na sali kinowej były trzy osoby włącznie ze mną), popijąc wino zdałem sobie sprawę, że i ja straszliwie tęsknie za Luciano, nawet jeśli pozostawił po sobie wszystkie te nagrania. I tak mówiąc szczerze to płakałem jak bóbr wtedy w tym małym kinie, które - właśnie to sprawdziłem - nie przetrwało pandemii i już nie istnieje.
A zatem od mojej rekomendacji możecie odjąć trochę, bo tutaj wjechał sentymentalizm trochę i zaburzył zapewne mój trzeźwy osąd, ale jednocześnie nie sądzę, by fani Pavarottiego byli zawiedzeni.
Załączam arguably najsłynniejszą zarejestrowaną wersję Nessun Dormy z Turandota w historii ludzkości. I tak, używanie wielkich słów i ogromnych kwantyfikatorów w przypadku Pavarottiego wydaje się nieco lepiej uzasadnione niż zazwyczaj. Ten moment na końcu... jakby na chwilkę, na ułameczek sekundy, Pavarotti stał się kimś więcej niż człowiekiem. Siedzący tam na widowni Amerykanie nie wiedzieli, że tak można. Istnieje całkiem sporo ludzi, którzy wiele by oddali, by być tam wówczas, gdy Luciano uderzał ostatnie nuty tej arii.
#filmy #muzykaklasyczna #pavarotti #filmdokumentalny #sztuka #gruparatowaniapoziomu odrobinkę #covid19