Wpis z mikrobloga

Wielki powrót Rafała Brzoski
Wczoraj InPost ogłosił, że wchodzi na giełdę w Amsterdamie. Sam ten fakt nie jest może jeszcze niczym wyjątkowym ale jest nią wycena - szacowana wartość to 30-32 miliardy złotych czyli tak z grubsza połowa wartości Allegro. Chwilę wcześniej, jak ptaszki śpiewają, właściciele odrzucili ofertę sprzedaży całej firmy za ok 5 mld euro. Bingo! - mając ciągle kilkanaście procent akcji założyciel od razu wskakuje do pierwszej dziesiątki najbogatszych Polaków.
Warto przy tej okazji przypomnieć sylwetkę Rafała Brzoski, którego droga w ostatnich kilku latach jest jakby trochę mniej znana, a moim zdaniem warta odnotowania. Większość pamięta spektakularny “upadek”, ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak wyboista była ponowna droga na szczyt. W racji zawodowego zainteresowania tematem prześledziłem nieliczne publikacje z tego okresu, połączyłem z zasłyszanymi informacjami i chętnie podzielę się z Wami tą historią.
Ogólna refleksja: ostatnie 5 lat to był niezły rajd - od firmy szantażem (odsprzedajcie akcje albo upadniemy) zdejmowanej z giełdy po obecny sukces na prestiżowym parkiecie. Analogia do rajdów jest tu nieprzypadkowa właściwie wszystko zaczęło się od… uderzenia w ścianę. Było to skutkiem tego, że trochę jak w filmie “Szybcy i wściekli”, Rafał Brzoska zawsze cisnął gaz do dechy i ledwo wyrabiał się na zakrętach. Ale takie właśnie podejście wszystkim się wtedy podobało, w tym inwestorom giełdowym, którym to Integer.pl (wcześniejsza nazwa firmy) zbudował stromą piramidę (hehe) ze szczytem wywindowanym do 2.2 mld złotych (cena wzrosła 30-krotnie). Prędkość światła jest jednak zgubna jeśli swoje fundamenty opiera się o motto “Pomyślę o tym jutro” z książki “Przeminęło z wiatrem” albo swojskie “Coco jumbo i do przodu” (niejaki Bolec w komedii “Chłopaki nie płaczą”). Za szeroka, zbyt płytka ekspansja, chaos organizacyjny, szamotanie się z państwowymi instytucjami itd. itp. Efektem były nie tylko straty roczne liczone w dziesiątkach milionów złotych, wyparowanie miliardów z wyceny giełdowej ale i fatalne w skutkach pozbycie się 1200 listonoszy za pomocą cypryjskiej spółki. Ale gdyby to było “tylko” tyle to historia nie byłaby taka dramatyczna. Jednak Inpost gryzł gruz do tego stopnia, że w desperacji wyprzedawał nawet maszyny sortownicze warte pół miliona za 20 tys złotych, a jego właściciel oddał pod zastaw własny dom. Do tego wielokrotnie składane wnioski o upadłość i inne atrakcje. Pełen zestaw z cyklu “co mogło pójść źle - poszło źle”. No cóż, nie było to lądowanie efektownym telemarkiem wiec Rafał Brzoska na kilka lat zniknął z radaru, obraził się na opinię publiczną i informacje o sobie dawkował skąpo i głównie w mediach które mu krzywdy nie robią (może dlatego, że pamiętliwi lewacy z Wyborczej nie omieszkali łoić mu skórę przy każdej nadarzającej się okazji). Kto nie zna przebiegu ostatnich lat niech zapina pasy, tu właściwie zaczyna się historia właściwa.
Moim skromnym zdaniem obecny comeback ma w sobie coś z dramaturgii filmów o Rambo. Serio. Żeby zwizualizować Wam lepiej okoliczności pozostanę w bitewnej konwencji i posłużę się przykładem. W małomiasteczkowej dyskotece pojawia się tzw. młody wilk, który bez ceregieli “idzie po swoje”. Głośny i pewny siebie - tu kogoś potrąci, tam komuś coś chlapnie. Co na filmach dzieje się z tymi, którzy tak chojrakują? Tak, zgadliście - dostają potężny łomot i tak też się stało tutaj. Tyle, że odwrotnie niż na większości filmów, bohater wstaje, otrzepuje kolanka i… wraca do tego samego lokalu. Co prawda nie od razu i nie bez chwil zwątpienia (“Miałem przez chwilę dość i sam chciałem odejść. Bo uznałem, że chyba nie jestem tak dobry, jak mi się wydawało. Tak dobry w biznesie. Skoro tu błąd, tam błąd…”) ale jednak. Wchodzi ponownie na ring i walczy dalej, niezmordowany jak rosyjska wańka-wstańka (no, może trochę “motywowany” przez tych od których wziął pieniądze).
Wydawać by się mogło, że to nie jest wielka sztuka - w końcu każdy z nas podnosi się po porażkach. Pamiętajmy tu jednak, że mówimy o upadku z piedestału pt. “polski Steve Jobs” do poziomu człowieka, który stał się persona non grata na biznesowych eventach. Każda zapowiedź jego publicznego pokazania się skutkowała bombardowaniem organizatorów mailami przypominającymi o jego niechlubnych epizodach. Bo o ile inwestorzy w miarę szybko otarli łzy po utopionych milionach to lud nie wybacza tak łatwo. I tu trzeba przyznać, że RB solidnie zapracował nie tylko bardzo niefortunnym rozegraniem sytuacji z listonoszami ale ogólną arogancją i nieukrywaną tyranią. Zasłynął m.in. powiedzeniem, że “człowiek, do którego mogę zadzwonić z pytaniem o 21 albo wysłać maila, a on odpisuje po pół godziny – to dla mnie wartościowy pracownik nowoczesnej organizacji”. Niektórzy może pamiętają, że ja również (jeszcze w czasach gdzie wizerunek był piękny i gładki) przyłożyłem się do tego publikując polemikę pod wdzięcznym tytułem “15 rzeczy, których nie rozumie Rafał Brzoska” (bo naprawdę trudno było zdzierżyć prezentowaną wtedy buńczuczność).
I teraz najlepsza część. Finał, suspens i niespodziewany zwrot akcji tej historii. Co robi Rafał Brzoska zaraz po tym jak odzyskuje pion i mądrzejszy o doświadczenia (np. ma gotowy pozew odszkodowawczy przeciwko państwowym instytucjom ale trzyma go głęboko w szufladzie) rusza znowu do przodu? Otóż zakłada fundację i wypłaca granty edukacyjne poszkodowanym przez spółkę-wydmuszkę (na którą to przerzucił kiedyś swoje zobowiązania). Tysiąc złotych na otarcie łez zaległej pensji jednak nie zastąpi. Nasz bohater (i mówię to bez cienia ironii) idzie więc krok dalej i - no nie zgadniecie - odkupuje rzeczoną spółeczkę i... bierze prywatny kredyt na 14 500 000 zł (tak, prawie 15 milionów, wykładając na to co miesiąc 60% ówczesnej pensji) i reguluje wszystkie zobowiązania wobec byłych pracowników, urzędów skarbowych, ZUSu itd. Z odsetkami. Spłaca de facto nie swoje długi co jest rzeczą niespotykaną nawet w historii naszego dumnego narodu. Zapytany przez dziennikarza czemu to robi odpowiedział: “Po to, żeby ktoś taki jak pan nigdy nie odważył się powiedzieć, że jestem oszustem i złodziejem“. A potem jeszcze dodał: “Inaczej nie można było postąpić. Jak niby dziś lub jutro miałbym świętować sukcesy firmy? Nie wyobrażam sobie tego”. I ja to szanuję, bardzo. Również za to, że RB potrafił się zreflektować (poniewczasie, ale jednak) i nie bał się słów “przepraszam” oraz “tak, pomyliłem się”. Nawet jeśli potrzebę odkupienia błędów i krzywd z przeszłości mamy w genach wszyscy to, bądźmy szczerzy, nie każdego stać na aż taką odwagę i przyzwoitość. I to dlatego ta historia zasługuje moim zdaniem na tak wielkie uznanie.

#biznes #inpost
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach