Aktywne Wpisy
![ZdrowaPianka_pl](https://wykop.pl/cdn/c0834752/3e25f53b2dba93a3d9a9e931f26c8c4292f8f6844484ffbba45393e016609ec6,q60.png)
ZdrowaPianka_pl +107
Kochane Mirki i Mirabelki!
Mamy tu fanów piwa bezalkoholowego i piłki nożnej? Zaczyna się EURO, piękny czas dla kibiców, nie zawsze korzystny dla Polaków, ale na pewno są kraje, które będą cieszyć się z sukcesów swojej drużyny. Obyśmy również mieli ku temu powody ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Z okazji tego wyjątkowego czasu postanowiliśmy zrobić kolejne #rozdajo! Tym razem mamy dla Was 3 vouchery po 50 zł do
Mamy tu fanów piwa bezalkoholowego i piłki nożnej? Zaczyna się EURO, piękny czas dla kibiców, nie zawsze korzystny dla Polaków, ale na pewno są kraje, które będą cieszyć się z sukcesów swojej drużyny. Obyśmy również mieli ku temu powody ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Z okazji tego wyjątkowego czasu postanowiliśmy zrobić kolejne #rozdajo! Tym razem mamy dla Was 3 vouchery po 50 zł do
![ZdrowaPianka_pl - Kochane Mirki i Mirabelki!
Mamy tu fanów piwa bezalkoholowego i pi...](https://wykop.pl/cdn/c3201142/5d92eb144205c347a3e5faceed0bae3dba65ddc15dafdffd719b87d60b829d09,w150.png)
źródło: logonowecircle
Pobierz![PiccoloColo](https://wykop.pl/cdn/c3397992/PiccoloColo_905a2Ucbn0,q60.jpg)
PiccoloColo +152
![PiccoloColo](https://wykop.pl/cdn/c3201142/e2b69e66e5f12fecb79d40d4906ae7c90483e183a92b463a3980b03bcec519f0,w150.jpg?author=PiccoloColo&auth=4409dc5c3c50096ec6b6b29789606c05)
źródło: temp_file8297650107862138586
Pobierz
Groch do strzelania.
I autentycznie - wchodziło się do sklepu i prosiło się ekspedientkę i mówiło „Dzieeeeń dobryyy, jest groch do strzelania?”.
Był niezbędny jako amunicja do jednej z najbardziej morderczych zabawek – czyli grochownicy (zwanej też pukawką lub grochomatem).
A była to broń zaiste straszna. Była to broń tak straszna, że nie dorównywał jej nawet legendarny PATYK ZANURZONY W KUPIE.
A każdy wie, że patyk z kupą to był najgroźniejszy oręż wszech czasów (groźniejszy nawet niż kosiarka z Predatora).
Grochownica powstawała dzięki najlepszej i najczęściej stosowanej metodzie chałupniczego wytwarzania podwórkowej broni „zrób to sam”.
Podstawowa wersja składała się z kawałka przyciętej butelki pet, gumki recepturki lub taśmy i obciętego balonu. Pociski, jak nazwa wskazuje, stanowił najczęściej groch.
Oczywiście, niczym potwory w Heroes 3, broń podlegała ciągłym upgrade’om. Wymienialiśmy się doświadczeniami dotyczącymi materiału miotającego oraz rodzaju pocisków.
Czym strzelaliśmy oprócz grochu?
Doskonale sprawdzały się mirabelki, jarzębina i aronia… którą obrywały białe samochody na parkingach.
Jako amunicja często stosowana była jeszcze śnieguliczka. Z nazwy pewnie nie kojarzycie, ale z wyglądu na pewno - to te białe kulki, które rosły na żywopłocie i strzelały pod butami.
Lata 90 oznaczały mocną terytorialność rewirów, więc ostrzał środków lokomocji nie był prowadzony w pobliżu miejsca zamieszkania (by nie zobaczył nas ktoś kto mógł zadenuncjować o naszych strzeleckich ciągotach rodzicom). W tym celu trzeba było zwiedzić sąsiednie podwórka, co wiązało się z przyjemnym dreszczykiem zagranicznej eskapady i ryzkiem dostania w czambuł od ekipy, która rządziła tamtym rejonem.
Wyjątek od tej zasady stanowiły jakieś ewentualnie scysje z sąsiadami (zwłaszcza jednym takim dziadem, którego nazywaliśmy Puchacz. Dziadyga 24 h / 7 dni w tygodniu filował w oknie i jojczył na wszystko: siedzenie na trzepaku, grę w piłkę o ścianę bloku, słuchanie Liroya z kaseciaka na ławce – zemściliśmy się na nim okrutnie, kiedyś Wam opowiem).
Gdy któryś z marudnych zgredów nam podpadł, kara była okrutna i wymierzona błyskawicznie (jak mawiał Ferdek Kiepski – spotykała go KARA MUSTAFA)– i oprócz samochodów, obrywały szyby w oknach i rozwieszone na balkonie pranie – w takim wypadku ostrzał był prowadzony z jarzębiny, czarnych porzeczek lub (jeszcze lepiej) aronii, bo zostawiały wyraźne plamy.
Czasem przy ulepszeniach do miotania służyła dętka lub... prezerwatywy. Zawsze jednak ciężko było znaleźć ochotnika, który, by w kiosku o nie poprosił.
Mistrzem ulepszeń grochownicy w naszej ekipie był Mały (wynikało z to faktu, że broń służyła mu do zemsty na facetce z muzyki, której szczerze nienawidził – to też jest dobra historia do opowiedzenia).
W drodze procesu testowo-produkcyjnego nasz podwórkowy Dexter stworzył najpotężniejszy model grochownicy w całym wszechświecie, o sile miotającej równej kopnięciu Chucka Norrisa z półobrotu.
Składał się on z kawałka rurki PCV (lekko naciętej dookoła), naciągu z dętki rowerowej, a amunicją były kulki łożyskowe (bardzo cenne i rzadkie, więc po każdym strzale długie minuty spędzaliśmy, by je odzyskać – co czasem skutkowało rozciętą na kawałku szkła ręką, gdy wygrzebywaliśmy je z pomiędzy resztek zniszczonych celów).
Jak Gruby to naciągnął, to mieliśmy wrażenie, że wystrzelony pocisk mógł urwać nogę. Słoniowi.
Początkowo laboratorium Małego stanowiło mieszkanie, ale po próbnych strzelaniach i rozwaleniu w drobny mak kryształu stojącego w przedpokoju (kojarzycie, to ten kryształ, który wszyscy mieli) i zrzuceniu paprotki (ją też wszyscy mieli), matka nie doceniła wynalazczych starań swego pierworodnego i wywaliła go z eksperymentami na dwór.
I tak Mały miał szansę zostać polskim Elonem Muskiem, ale brutalnie i przedwcześnie przerwana kariera innowatora spowodowała, że poszedł w trudną i znojną ścieżkę polskiej, drobnej przedsiębiorczości.
A po co ulepszaliśmy naszą grochownicę?
Pytanie dość naiwne. A po co Mallory wspiął się na Mount Everst? Bo mógł.
Dzięki temu mogliśmy strzelać dalej, celniej i wyżej. Wierzcie lub nie, ale zręcznie wystrzelony pocisk z mirabelki dolatywał nawet do wysokości 8 lub 9 piętra bloku.
Broń ulepszana była, by rozgrywać wewnętrzne konkursy (dotyczące szybkości lub celności).
Dziurawiliśmy co tylko się dało przedziurawić – puszki, kartonowe opakowania po sokach, szklane butelki, słoiki (Siurek nawet kiedyś dostał #!$%@? od matki, bo nagle okazało się, że u nich w piwnicy zniknęły wszystkie słoiki chomikowane na jesień w celu zrobienia przetworów, kiszenia ogórków, etc.
Magiczną sprawką teleportowały się na poligon na hałdy i zamieniły się w miliardy potłuczonych kawałeczków. Potem, w ramach bardzo dydaktycznej pokuty, Siurek szperał w śmietnikach, żeby stracone szklane skarby oddać matce przed pierwszym wielkim, październikowym kiszeniem kapusty).
Największą frajdę sprawiało nam, jak ktoś na śmietnik wystawił wymieniane okna. Ustawialiśmy je w wtedy w rzędzie i napawaliśmy dźwiękiem i wyglądem tłuczonych jednym strzałem kolejnych warstw szkła.
Prawdziwy jednak dreszcz podniecenia budziło strzelanie do żywych istot. Najczęściej obiektem polowań padało ptactwo (jako, że każdy miał zwierzaka w domu, to do psów i kotów nie strzelaliśmy), albo ludzie.
Nie jestem z tego faktu specjalnie dumny, ale cóż, takie były czasy i nie ma co tego wygładzać. Tak było, jak to mawiał znany biskup Alojzy Urbanek.
Polowaliśmy albo między blokami, albo w przyhałdowych lasach i zagajnikach.
Najczęściej łupem padały wróble, gołębie. Czasem żaby. Plus taki, że strzelaliśmy do nich z grochu (a nie groźniejszego typu amunicji jak wspomniane łożyskowe kulki czy ucięte kawałki drutu).
A to dzięki dzięki biologicznemu zacięciu Małego. Trzeźwo argumentował, że jak przetrzebimy habitat, to szybko braknie nam celów do ataku.
A tak z grochu mogliśmy tego samego gołębia trafić nawet kilka razy i specjalna krzywda mu się nie stanie. Brzmiało to logicznie, a same ptaki rzadko dało się coś trafić.
Największą jednak frajdę, sprawiało, gdy dziurawiliśmy siebie nawzajem. I o ile z perspektywy czasu ptaków mi było żal, to w przypadku przedstawicieli naszego gatunku, nie umiem się doszukać choćby najdrobniejszych wyrzutów sumienia.
Ulepszenia grochownicy pomagały nam zyskać przewagę w bezwzględnych bitwach, toczonych we własnej ekipie lub wojując na w podziale na klasy / podwórka.
Te bitwy bywały #!$%@? zażarte,czasem w roli amunicji, występowały kamienie, które bzykały w powietrzu niczym ogień niemieckich kemów na plażach Normandii. Aż dziw bierze, że nikt z nas wtedy nie stracił oka.
Skutki były różne – raz wygrywaliśmy, raz rejterowaliśmy w popłochu, ale powiem Wam, że takich emocji, przeżyć (zwłaszcza jak w naszej bazie lizaliśmy rany i zapijaliśmy porażkę oranżadą z butelki) takiego braterstwa krwi z kumplami nigdy później nie dane już było mi przeżyć.
trochę #pasta #wspomnienia #dziecinstwo #lata90 #przygodypatyka
źródło: comment_1605629451dE9jpM5w7YTatJIg87FfkI.jpg
Pobierz