Wpis z mikrobloga

#muzyka #muzykaklasyczna #muzykapowazna #historia #ciekawostkimuzykiklasycznej

[ O myleniu syfilisu z perfekcjonizmem ]

Podręczniki wszelkiego rodzaju w naukach humanistycznych wypełnione są mitami. Nie może być inaczej: zazwyczaj tworzone są przez pojedyncze osoby, które, mimo najszczerszych chęci, nie są zdolne do ogarnięcia całości tematyki z wnikliwością, która umożliwiłaby unikanie mniejszych czy większych wpadek. Historia muzyki nie jest tu wyjątkiem. Przykładem często używany w szkołach muzycznych I stopnia podręcznik Lilianny Zganiacz-Mazur do audycji muzycznych: podstawówkowego ekwiwalentu rzeczonej dziedziny.

Powiela on mit dotyczący szczegółów urazu dłoni jednego z ważniejszych kompozytorów na fortepian okresu romantyzmu, Roberta Schumanna. W wersji przedstawionej w ww. opracowaniu niemiecki twórca zajmował się w ramach muzyki — a szkolił się też w prawnictwie — wyłącznie wirtuozerską grą, lekce sobie ważąc kompozycję. Miał problem z wykonywaniem tryli (bardzo szybkie wykonywanie sąsiadujących ze sobą dźwięków) przy pomocy palców serdecznego i środkowego. Chcąc wzmocnić wspomniane kończyny, przywiązał je na całą noc pod kątem prostym do drewnianej belki, która wspierała sufit w jego domu. Efekt był nietrudny do przewidzenia — wyłamał sobie wspomniane palce, które nigdy nie odzyskały dawnej sprawności. Właśnie wtedy Schumann poważniej wziął się za kompozycję. Inna wersja, bodaj jeszcze popularniejsza, genezy owego uszkodzenia dotyczyła nadużywania daktylionu, chętnie podówczas wykorzystywanego przez pianistów urządzenia mającego na celu wzmocnić mięśnie palców (sic!) w tym samym celu.

Pouczająca a przy tym patetyczna wręcz historia, nieprawdaż? Perfekcjonizm, który zagnał aż do samookaleczenia, ale ostatecznie przyniósł jednak wspaniały z naszej perspektywy rezultat: gdyby Schumann koncentrował się na grze, to, jako żyjący w XIX w., nie doczekałby technik nagrywania dźwięku i dziś znalibyśmy go jedynie ze wzmianek jako wielkiego pianistę. A tak pozostawił po sobie dzieła, które grane są do dziś.

Jak to z pięknymi, pouczającymi historiami, jest ona nieprawdziwa. Mit przekonująco obalił przed blisko pięćdziesięcioma laty Eric Sams. Oparto ją o nadinterpretację jednostkowego źródła: książki teścia Roberta, Friedricha Wiecka, który wzmiankował, iż jeden z jego sławnych uczniów zniszczył sobie w ten sposób palce środkowy i serdeczny. Nie wymienia jednak tam Schumanna z nazwiska. To tylko domysł, i to domysł raczej nieuprawniony. Friedrich nie wymienia swego zięcia z personaliów w tym kontekście w rzeczonej książce ani razu. Mało prawdopodobne, by nie wymienił w kontekście takiego urazu swego własnego zięcia.

Co więcej, popularnej wersji wydarzeń przeczy też relacja Clary Schumann: świetnej pianistki, do szaleństwa zakochanej w swym mężu, prawdziwej kustoszce jego pamięci po przedwczesnej śmierci a zarazem wielkiej popularyzatorki twórczości Roberta. Wprost stwierdziła ona, iż kompozytor nie uszkodził swych palców z pomocą żadnego urządzenia. Przeczyła ona też, że uraz dotyczył palca serdecznego: wskazała ona, nomen omen, palec wskazujący. Nawet nie-pianiście nietrudno stwierdzić, że jest to palec cokolwiek sprawny, niewymagający dodatkowych ćwiczeń. A jednak bliska Robertowi osoba uznała, że to właśnie on odmawiał sprawności. Znów: mało prawdopodobne, by wirtuoz, którym był Schumann, potrzebował wzmocnić akurat ten palec.

Odpowiedzi na pytanie o rzeczywiste przyczyny urazu Roberta udziela analiza jego, dziennika oraz korespondencji z ww. Friedrichem Wieckiem i matką twórcy. Uraz przypuszczalnie miejsce miał w 1832 roku. Jeszcze w maju rzeczonego roku wzmiankuje w diariuszu ćwiczenia z improwizacji, które nie sprawiają mu najmniejszych kłopotów. W czerwcu jednak zmienia ton: donosi matce, iż Edward — brat kompozytora — wyjaśni jej przyczyny wielkiego nieszczęścia, które spadło na twórcę.

Określenia dokładnej przyczyny wyrażonej wprost nie znamy. Pozostają jednak poszlaki. Schumann w ww. liście do matki sam ich jeszcze nie zna, opisuje raczej wystąpienie nagłych kłopotów ze sprawnością dłoni. Udaje się do Drezna, by uzyskać poradę lekarską, o czym wzmiankuje w kolejnych listach do swej matki. Udaje się do sanatorium, by podreperować zdrowie. Tam zaś poddawany jest zabiegom, które, na stan ówczesnej wiedzy medycznej, stanowią typową terapię schorzeń wywołanych zatruciem rtęcią. Rtęcią, pośród innych zastosowań, leczono podówczas... kiłę. Że kompozytor cierpiał na nią, nie ma wątpliwości, poświadczają to późniejsze relacje. Kiła atakuje m. in. ośrodkowy układ nerwowy, tiki, niekontrolowane ruchy czy spadek zdolności manualnych to podstawowe objawy, które jej towarzyszą. I, mając na uwadze co powyższe, to właśnie ta choroba wydaje się najbardziej prawdopodobną przyczyną problemów Roberta Schumanna, które pchnęły go ku kompozycji, zamiast podążać za karierą wirtuoza.

To wciąż opowieść o triumfie ducha nad materią. Tylko ze zgoła innych przyczyn, niż zwykło się powielać w podręczniku dla szkół podstawowych. No i kochającej żony żal.

**[ Robert Schumann — Toccata C-dur op. 7, wyk. Martha Argerich, 8 września 1960 ]**

#usiadzminasluchawkach
O.....k - #muzyka #muzykaklasyczna #muzykapowazna #historia #ciekawostkimuzykiklasycz...
  • 9
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@OjciecMarek: No tak, to niezbyt wygodne dzieciom w podstawówce o tak prozaicznych i przyziemnych sprawach jak choroby weneryczne i to wśród największych epoki! Bo skoro wielkim poetą był to jak to tak, kiła? ;-)
  • Odpowiedz
@pigoku: Urokiem szkolnictwa muzycznego jest fakt, że ludzie ową udrękę zaczynają w różnym wieku. I tak w mojej klasie rozstrzał rozpoczęcia muzycznej edukacji wynosił 6-11 lat. A owe ciekawostki były w ostatniej, szóstej klasie, gdy ów jedenastolatek chodził do pierwszej liceum. Chociaż jemu mogli na ucho szepnąć prawdę...
  • Odpowiedz
na ucho szepnąć prawdę...


@OjciecMarek: :-)

Swoją drogę nie zdawałem sobie sprawy jak wygląda szkoła muzyczna od środka. Niestety (?) nie miałem okazji zetknąć się za młodu.
  • Odpowiedz
Niestety (?) nie miałem okazji zetknąć się za młodu.

@pigoku: Jak to w żyćku — acz z przyczyn określonych w tym wpisie mam na koncie tylko podstawówkę na koncie — ambiwalentne odczucia. Trochę rzecz formująca: często wspominam, że nauczono mnie tam samodyscypliny i wiązania krawata, acz tylko jedno z tych dwóch jest prawdą. Wszak w tryb egzaminu co semestr wkracza się w wieku pacholęcym. A jak przez przypadek okażesz się
O.....k - > Niestety (?) nie miałem okazji zetknąć się za młodu.
@pigoku: Jak to w ż...

źródło: comment_1599649999TINWAWtvzJztfn5BwOif6p.jpg

Pobierz
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@OjciecMarek: no tak, po czymś takim mialbym uraz nie tylko do muzyki ale wpadłbym w histerię na widok zwykłego kaloryfera;-)
Niemniej szkoda że nie miałem przygody ze szkoła muzyczna bo choć wyalaliby mnie szybko to moze nuty czytałbym jako tako i dzięki temu grał już sam cośkolwiek dla rozrywki swojej i dla podrywania niewiast.

A pani Marta i śliczna i do tego gra przecudnie.
  • Odpowiedz
@pigoku: A widzisz, ja trzy dni później grzeczniutko odegrałem co swoje, w ramach zemsty jednak systemowo ignorowałem wszelkie rozdania nagród, a na koniec szkoły powiedziałem, że w tej relacji dydaktycznej stroną starającą się byłem tylko ja, co było może nieskromnością, ale wiele nie przesadziłem — miałem pretensje nie tyle o tresurę, co fakt, że poza tresurą dydaktyk niewiele wnosił.

Załączam utwór, który był przyczyną całego ambarasu.
O.....k - @pigoku: A widzisz, ja trzy dni później grzeczniutko odegrałem co swoje, w ...
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@OjciecMarek: całkiem zgrabny utwór, zabrakło mi jedynie cycatej fraulejn podającej duży kufel piwa...
Dobra, koniec pitolenia, idę robić obiad bo się żona zeźli :-)
  • Odpowiedz