Wpis z mikrobloga

Jako że podczas "pandemii" zapotrzebowanie na moją pracę spadło praktycznie do zera (byłem montażystą oraz kolorystą TV) z uwagi na to że ekipy nie wyjeżdżały na zdjęcia, to nie było materiału do pracy postprodukycjnej. Postanowiłem jakoś spożytkować wolny czas. Facebook zapchany został domowymi fitersami, innowacyjnym gotowaniem, szydełkowaniem końskim włosiem używanym do uszczelniania rur, no kua kosmiczna przepychanka kto modniej spędzi areszt domowy zafundowany nam przez jaśnie nam panujących postkomunistów. Jako że moja artystyczna dusza nie pozwoliła mi płynąć z nurtem tej ogólnoświatowej żenady postanowiłem pójść w zupełnie odwrotnym kierunku. Pandemia pandemią, ale żreć coś trzeba a jako jedyny żywiciel rodziny muszę poza swoją, wykarmić jeszcze 3 gęby (z czego 2 małe). Podjąłem decyzję o dołączeniu do osławionej budowlanej patologii robót ciężkich. Kalkulacja była prosta, rynek budowlany miał #!$%@? na wszelkie zasady BHP tak mocno że kolejne obostrzenie które trzeba było olać stawało się niczym szczoch średniowiecznego farmera na koło wozu- smutnym obowiązkiem. Stwierdziłem że nie ma #!$%@? żeby stanęły budowy w ciągle rozbudowującym się karle postkomunizmu. W końcu "To nasz wspólny trud, buduje Polski lud". Już proces rekrutacji pozytywnie mnie zaskoczył, okazało się że jak mam dwie nogi, dwie ręce oraz składając pisemną deklaracje że nie przepadam za wysokoprocentowym alkoholem stałem się głównym kandydatem na stanowisko pomocnika na budowie ogrodzeniowej. Początek nie był łatwy, trzeba było wrócić do dawno rzuconego nałogu palenia. Po 2-gim dniu przerwa na papieroska co 20 minut nie robiła na mnie większego wrażenia. Nikotyna wróciła na dawno zapomniane tory mojego krwioobiegu w tempie tak ekspresowym że zacząłem zastanawiać się nad zakupem popularnych w środowisku murarzy "żeberek" czyli Białoruskich "Zebr". Dla normalnego człowieka śmiertelna dawka to jakieś pół zbrojonka (nomenklatura branżowa), dla betoniarza przy mniej skomplikowanej pralce to oddech świeżości od cementowego pyłu wrzucanego do bębna co jakieś 7 minut (od betoniarki do betoniarki). Poza tak wspaniałym nowym osiągnięciem dziwna by była praca na trzeźwo w tak zdefiniowanym środowisku. Harnaś z rana jak śmietana powiada jeden z moich współpracowników. "Piwerka" płynie zdecydowanie więcej niż wody do bębna betoniarki ale na robocie trzeba się przecież dobrze nawadniać a szef ni cha nie zapewnia wody, no chyba że do tej przeklętej betoniarki. Od małpek trzymam się póki co z daleka bo raz że deklaracja a dwa że chwila nieuwagi np. taka króciuteńka drzemka na budowie może skończyć się, jak się okazuje niesympatycznie. Kolega przysnął nawadniając się od godzin porannych delikatnie za mocno, co poskutkowało upadkiem ze ściany murku. Na szczęście był to murek ogrodzeniowy składający się z podmurówki oraz dwóch bloczków więc skończyło się na zadrapaniach i krótkiej utracie przytomności oraz gromkim komentarzem współtowarzyszy ale niesmak do tych zacnych trunków jednak u mnie pozostał. Jeśli zastanawiacie się co dokładnie robię na tej budowie to macie pełna rację. W zasadzie sam zastanawiam się jakie jest moje zadanie, czy też stałe stanowisko. Robię w zasadzie wszystko jednocześnie nie robiąc poniekąd nic. A to doniosę cementu pod betoniarkę który znika zaraz w odmentach kręconego się nieustannie bębna, a to powrzucam wymieszany już beton "fandlą" do postawionych pod sznurek przez majstra bloczków ogrodzeniowych firmy "Sommerblock w cenie 22zł sztuka" XD. Innym razem miałem tzw. "zadanie bojowe" polegające na skuciu jakiś 7cm grubości, 30cm szerokości wylewki na 15 metrach podmurówki. Pewnie zadajecie sobie pytanie jaki był cel kucia wylanej już podmurówki? Otóż poprzednia ekipa była bardziej entuzjastycznie nastawiona do biznesu "małpkowego" co zaskutkowało nadmiernym zapałem do pracy i dalszej konsekwencji przelania poziomu fundamentów ogrodzeniowych. Cytując popularną pastę "jakby mnie na długość młotka dopuścili" do tego skur*na co raczył przelać tą robotę to kułbym ten beton jego zębami na całej długości chni którą poczynił. Cały dzień w pyle, kawałkach betonu na zmianę kutego i ciętego fleksem, do tego za płytkie zbrojenie które trzeba było przecinać w pionie. Środa jako 3 dzień mojej pracy była póki co najgorsza, na szczęście majster widząc mój niemający horyzontu trud poratował mnie parę razy zeberką a nawet chłodnym harnasiem w przerwie na 5 kawę około godziny 13. Reszta dnia raczej do zapomnienia. Czwartek był już za to zdecydowanie bardziej pozytywny. Majster ze środy zaproponował że poduczy mnie układania bloczków w taki sposób żeby wszystko szło prosto i w linii. Sznurek się "nie pasił" i generalnie można było z tego strzelać. W zasadzie jeśli ktoś miał już wcześniej w rękach "wagę" czyli poziomicę i nie był kompletnym debilem to robota była dosyć prosta. Szlifujesz bloczek, ustawisz przy sznurku, klinami poziomujesz i tadaaaaammmm, wszystko gra. Bierzesz drugi dosuwasz do wcześniejszego i powtarzasz procedurę. Przy 4 bloczku opracowałem już swój nowatorski system szybkiego klinowania (rozwiązywanie problemów i usprawnianie pracy zostalo mi po poprzednim zawodzie). Majster Edmund tak zadowolony ze swojego ucznia pozwolił sobie nawet na szybką 40minutową wycieczkę do kantorku pracowników z którego wrócił w zdecydowanie lepszym humorze. Trzeba przyznać że ma wyczucie czasu #!$%@? bo 3 minuty później przybył kierownik budowy na stanowisko ogrodzeniowe sprawdzić czy o 14 jeszcze wszyscy na nogach. Poklepał Edmunda po plecach stwierdzając że tak szybko nie robił chyba od czasów budowy Stadionu Narodowego (Edmund jest piłkarskim zapaleńcem, chyba jak większość robotników). Kierownik pomaszerował dalej a Edmund stwierdził że za tak dobrze wykonaną robotę należą mi się aż dwie małpki, jakie było jego zdziwnie gdy musiałem podziękować stwierdzając że nie przepadam ze mocnym alkoholem. Wydaje się że poczytał to za delikatny afront ale przeszło mu po chwili gdy stwierdziłem że może sobie zatrzymać małpki a wystarczy mi coś lepszego niż szczocho-harnaś. Wróciłem na stanowisko przy betoniarce do drugiego pomocnika widocznie zirytowanego moją godzinną nieobecnością ale 2 Lechy w puszce (dostałem od Edmunda z tajemniczego kantorku majstrów) załatwiły sprawę. Czwartek w porównaniu ze środą był jak wypoczynek na plaży. Jeśli podobają wam się moje budowlane opowieści obserwujcie #odgrodzonypomocnik , dajcie plusika i dajcie znać jak wam się podoba moje przebranżowienie. #budownictwo #pdk#pdk #pasta #ogrodzenia. Sorry za literówki ale piszę z telefonu i mam kontrolę nad tekstem jak Szumowski nad epidemią
Pobierz Tarasmedia - Jako że podczas "pandemii" zapotrzebowanie na moją pracę spadło praktycz...
źródło: comment_1595701538rCYE5EgMS3n6r9Uxk8g1Pk.jpg
  • 6