Wpis z mikrobloga

Holtz szedł przodem, siwe włosy powiewały mu wokół głowy. Żarnowski ledwo nadążał za żwawym profesorem. (...)
- Powiedzże mi wreszcie, co zmajstrowałeś - poprosił, głośno #!$%@?ąc nos w chusteczkę.
- Nie uwierzysz.
- Daj mi szansę.
- Więc słuchaj. - Profesor nieco zwolnił i ściszył głos - uwierzyłbyś, że od pół roku testuję urządzenie, które umożliwia komunikację z prędkością nadświetlną?
- Niemożliwe. - Żarnowski z wrażenia zatrzymał się.
- Mówiłem, że nie uwierzysz... (...)
- Jaka jest zasada działania? - Żarnowski czuł, jak kolejna strużka potu rozpoczyna wędrówkę wzdłuż jego pleców.
- Pojęcia nie mam! To drugi powód, dla którego siedziałem z tym cicho.
- Przecież... Kto to zbudował?
- Ja i mój zespół. Wtajemniczyłem trzech studentów. Wiem, jak wszystko działa, ale dlaczego właśnie tak... - Rozłożył ręce. - Czuję się jak facet, który narysował motyla, a motyl pomachał skrzydełkami i odleciał. Wierz mi - ciągnął profesor - to, że transmisja odbywa się z prędkością nadświetlną, to pikuś, choć i tak z równań ciągle wychodzą sprzeczności. Dziwniejsze jest zupełnie coś innego. Wyobraź sobie, że stoisz w korku, dzwonisz do żony i mówisz: „Stoję w korku. Będę za kwadrans", a ona słyszy: „Straszny korek. Spóźnię się piętnaście minut".
- Nie rozumiem... - Żarnowski wyciągał nogi, by iść równo z rozmówcą.
- Mamy dwa urządzenia. Jedno tu, drugie w Płocku. Odległość na tyle duża, by nie było żadnych wątpliwości, że przekaz jest natychmiastowy. Pobór mocy ma spory, więc eksperymenty nigdy nie trwały dłużej niż minutę. Transmisja była płynna, ale pojawiały się w niej błędy, których nie mogliśmy wyeliminować żadnym algorytmem. Spróbowaliśmy zwiększyć moc, ale wtedy liczba błędów zamiast maleć, rosła. No absurd. Nie wiedzieliśmy co robić. Potem okazało się, że natura tych błędów jest znacznie bardziej skomplikowana, niżby się mogło wydawać. Tomczyk wpadł na dziecinny na pozór pomysł, żeby zrobić prostą przejściówkę i do urządzenia dopiąć telefon. Zwykły, analogowy telefon. Jak u babci. Przepustowość kanału jest wystarczająca, by puścić tamtędy wszystkie programy satelitarne, które masz w domu... Jest na tyle duża, że nie udało nam się nigdy zapchać łącza, choć próbowaliśmy. No więc, podłączyliśmy telefony: jeden tu, drugi w Płocku. I zadziałało. Spodziewaliśmy się trzasków, pisków, słowem zakłóceń. Ale nie! Nic z tych rzeczy. Przy kolejnych próbach używaliśmy coraz większej mocy. I ani jednego pyknięcia w słuchawce. Pewnie nie zorientowalibyśmy się, że coś jest nie tak, gdyby podczas jednej z rozmów ten sam Tomczyk nie umówił się na piwo w sobotę z kolegą Koteckim. Kotecki wyraźnie nie miał chęci na to piwo, ale dał się przekonać. W sobotę Tomczyk czekał na Koteckiego w pubie, a Kotecki nie przyszedł. No i pokłócili się. Co najciekawsze, my słyszeliśmy wyraźnie, że Kotecki obiecał przyjść, natomiast cały zespół z Płocka twierdził, że wcale nie.
Weszli do kolejnego budynku, zdaje się docelowego, bo Holtz prowadził korytarzami i schodami do piwnicy.
- Przyjęliśmy zakłady, po czym przeanalizowaliśmy dokładnie nagrania z Warszawy i Płocka.
- Kto kłamał?
- Otóż to! Nikt! - Profesor pokiwał głową. - Nagrania różniły się!
- Na miłość boską! - wykrzyknął Żarnowski. - To urządzenie chyba nie analizuje sensu wypowiedzi?
- Nie ma jak... Wszystkiego próbowaliśmy. Dalsze zwiększanie energii prowadziło do coraz większych rozbieżności.
- Oczywiście analizowaliście dokładnie nagrania z obu stron?
- Oczywiście. - Profesor zatrzymał się przed wiszącą na ścianie szafką z bezpiecznikami i otworzył ją kluczykiem. - Za każdym razem są inne. Przy małych napięciach też się różnią. A to klakson w tle jest przesunięty o ułamek sekundy, a to ktoś kicha w innym momencie. To wyszło dopiero przy dokładnej analizie w laboratorium dźwięków.
Żarnowski z niedowierzaniem pokręcił głową. (...)
- Użyję maksymalnej mocy urządzenia. - Holtz kolejno wyjmował bezpieczniki. - Prawdopodobnie je przy tym zniszczę.
- Ile ono kosztowało?
- Od wczoraj staram się zapomnieć i prawie mi się udało.
- Wyjął z kieszeni stalowe tuleje i starannie włożył je w miejsce bezpieczników.
- To chyba trochę ryzykowne... - zasugerował nieśmiało Żarnowski.
- Mój drogi, czy sądzisz, że Kolumb przed swoją wyprawą wykupił polisę na życie? Dziś zamierzam sprawdzić szaloną teorię, o której wie zaledwie garstka moich najbliższych współpracowników. Za parę minut dołączysz do tego zacnego grona. Jeśli wcześniej nie wylecimy w powietrze, rzecz jasna.
Żarnowski uświadomił sobie powagę sytuacji. Podniecenie i ciekawość naukowca były jednak silniejsze niż strach. Podążył za profesorem do sporej salki na końcu korytarza. Wewnątrz było siedem osób. Wszyscy w białych, laboratoryjnych fartuchach. Jedni siedzieli przy komputerach, inni majstrowali przy szafach elektrycznych. Wyraz ich twarzy upewnił Żarnowskiego, że znali zamiary profesora. Żarnowski stał chwilę przy drzwiach, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Podszedł więc do czegoś, co zapewne było owym tajemniczym urządzeniem. Wystający z podłogi, opleciony kablami obły kształt przypominał górną część kadzi do warzenia piwa. Nie było niestety widać, co jest niżej.
- Zaraz zaczynamy. - Holtz klepnął go w ramię. - Testament spisany?
Żarnowski przełknął ślinę.
- Nie powinniśmy się... odsunąć?
- Musiałbyś już teraz zacząć biec. Za minutę powstanie tu mała czarna dziura.
Profesor podszedł do największej szafy elektrycznej i przesunął w górę główną dźwignię zasilania. Światła przygasły, UPS-y piknęły ostrzegawczo, a podłoga zadrżała bardziej niż delikatnie. Wszyscy odruchowo się przygarbili. Przesadna nonszalancja, z jaką profesor zabrał się do pracy, nie udzieliła się reszcie zespołu. Wyglądali, jakby spodziewali się najgorszego. Żarówki znów pojaśniały. W napięciu patrzyli na ekran stojącego na podwyższeniu komputera. Kolorowe słupki pięły się wolno w górę.
- Jedziemy! - oznajmił profesor. - Maksymalna moc! Gaz w podłodze!
Włączył speakera w stojącym przed nim telefonie. W powietrzu rozszedł się swąd przegrzanej izolacji.
- Tu Holtz. Słyszycie mnie?
- Zgłasza się Płock. Grabowski, dzień dobry, panie profesorze.
- Witam. Dasz mi Rzepeckiego?
Żarnowski zauważył, że na dźwięk tego nazwiska wszystkie głowy czujnie uniosły się znad komputerów. Zobaczył w ich twarzach przerażenie.
- Rzepecki, słucham? - rozległo się z głośnika.
Siedząca najbliżej Żarnowskiego blondynka, zakryła usta dłonią. Reszta trwała skamieniała.
- Jak zdrowie, kolego docencie? - ignorując reakcje swojego zespołu, zapytał Holtz.
- A, nie narzekam. Jeśli nie wylecimy w powietrze... Co właściwie sprawdzamy tym przeciążeniem, profesorze?
- Potwierdzam pewną hipotezę, dotyczącą pośrednio również pana osoby...
W tym momencie na korytarzu coś huknęło i połączenie zerwało się. Słupki na ekranie zaczęły szybko opadać.
- Straciliśmy zasilanie - rzucił ktoś cicho. - Pewnie przepalił się główny bezpiecznik...
Swąd spalonej izolacji gryzł w nos, ale wciąż nikt nie ruszał się z miejsca. Wyglądało na to, że najważniejsza część urządzenia wyszła z eksperymentu cało. Holtz opuścił główną dźwignię. Pikały UPS-y.
- O Boże! - Blondynka wybiegła z sali.
Holtz spojrzał na Żarnowskiego i wyjaśnił:
- Docent Rzepecki uległ wczoraj nieszczęśliwemu wypadkowi, w wyniku którego stracił życie. To więcej niż przekłamanie paru słów. Facet nie żyje od ponad dwudziestu godzin.

~ Rafał Kosik, "Skrytogrzesznicy" (fragment)
#literatura #ksiazki #czytajzwykopem
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Jontek6: "Felix, Net i Nika" jest serią dla nastolatków, pozostałe to Sci-fi dla dorosłych. "Różaniec" jestem w trakcie, "Obywatel, który się zawiesił" jest zbiorem opowiadań, w skład tej książki wchodzi m.in. powyższe "Skrytogrzesznicy". Jest jeszcze seria "Amelia i Kuba" / "Kuba i Amelia" skierowane do dzieci, ale tego akurat nie miałem okazji przeczytać. Kosik czasem pisał też felietony do Nowej Fantastyki. Dodatkowo, z tego co widzę, jest jeszcze książka "Nowi
Bielecki - @Jontek6: "Felix, Net i Nika" jest serią dla nastolatków, pozostałe to Sci...

źródło: comment_1588158687os1j3Wdc3qpjymWFwcSX2v.jpg

Pobierz
  • Odpowiedz