Wpis z mikrobloga

Nie spodziewaliście się wpisu, co? Zapomnieliście już o starym dobrym szkalowanku Fernando? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Dziś w cyklu #krotkahistoriaof1 - Krótka historia o karierze w F1 Fernando Alonso. Odcinek siódmy.

Dla nowych osób w naszym kółku adoracyjnym, linki do poprzednich odcinków serii:
- Odcinek 1: okres 1999-2006.
- Odcinek 2: pobyt w McLarenie.
- Odcinek 3: sezon 2008.
- Odcinek 4: sezon 2009 i transfer do Ferrari.
- Odcinek 5: pierwsza połowa sezonu 2010.
- Odcinek 6: walka o mistrzostwo w 2010 roku.

Rok 2011 zaczął się dla Fernando od średniego optymizmu - Red Bull wciąż wydawał się najszybszy, a Ferrari wyglądało na drugą siłę, tak jak w końcówce poprzedniego sezonu. Nieco zakulisowego zamieszania narobił też wypadek Kubicy (wtedy jeszcze dobry kolega naszego bohatera), dla którego przygotowywano miejsce na 2012. Zaczęto wtedy rozglądać się za alternatywami, a plotka głosi że Fernando wskazywał na dwóch kierowców - albo zostaje Massa, albo ściągnijcie Webbera. Był cały rok na namysł, ale najpierw trzeba było ten rok przejechać. Zawsze można było rozważać Kubicę, gdyby powrót odbył się zgodnie z teoriami wysnutymi w lutym/marcu, przypominam że wtedy się mówiło że wróci po jakimś miesiącu. Potem była wersja, że może wróci na początek 2012, a resztę już znamy...

Wracając do sezonu - 2011 przynosił sporo rewolucji. Po pierwsze, powrót KERSu. W 2010 niby zakazu użycia tego systemu nie było, ale na bazie dżentelmeńskiej umowy między wszystkimi zespołami, zdecydowano się nie korzystać z tego systemu aż do 2011, kiedy wszyscy zdążą dopracować tą technologię, i przynajmniej przestanie powodować zagrożenie. Po drugie - DRS, czyli system który miał pomóc w wyprzedzaniu. Początkowo kierowcy jeszcze nie mieli czucia jak się przed tym umiejętnie bronić, więc w pierwszych wyścigach liczba wyprzedzeń biła rekordy, a wciąż były to wyścigi z jedną strefą. Po trzecie, i może najważniejsze - opony. Zmienił się dostawca opon, i przestały być one projektowane jako twarde, wytrzymałe mieszanki. Kierowcy musieli nieco się do nich dostosować, a Fernando miał już takie doświadczenie przy przesiadce z Michelin na Bridgestone'y. Jako że Ferrari wyglądało na drugą siłę w stawce, poczuli się pewnie - moc silnika i boskie umiejętności Fernando na pewno pozwolą na pokonanie Red Bulla.

Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy w Australiii okazało się, że Red Bull jest kilometr z przodu, a wyprzedził ich także McLaren, Lotus, i znaleźli się mniej więcej na poziomie Mercedesa. Sukcesy miał przynieść tzw. dmuchany dyfuzor - system kierujący gazy z wydechu w obszar dyfuzora, co przekładało się na kolosalny wzrost przyczepności tylniej osi. Patent ten najlepiej działał w Lotusie (tak, pracował nad nim RK w trakcie testów przed feralnym rajdem), oraz w zespołach klienckich Renault (takich jak Red Bull). Kwalifikacje tylko potwierdziły przewagę Red Bulla (a może Vettela?) nad McLarenem, i trzema goniącymi zespołami (Ferrari, Lotus, Mercedes). Wyścig natomiast dla odmiany, przyniósł flashbacki z Bubu Zubi, bo Alonso znowu skończył za Pietrowem, ale tym razem konsekwencje były mniej bolesne - nie stracił mistrzostwa, a jakieś nędzne P3. Nie pomógł nawet DRS ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Kolejne wyścigi zdawały się potwierdzać układ sił - w Malezji znowu Vettel, przed McLarenem i Lotusem, a Alonso wplątał się w walkę z Hamiltonem. Spotkały się dwa gagatki - Lewis dostał karę za slalom na prostej, a Alonso miał w tym samym czasie problem z niedziałającym DRSem. Oczywiście stary wyga, doświadczony, wielokrotny mistrz, nie byłby sobą gdyby się nie podpalił, i nie spowodował kolizji ze swoim byłym arcywrogiem. Uszkodzone przednie skrzydło i wymuszony pit stop, jednak opony Hamiltona nie uszkodził, co jednak nie uchroniło go przed karą. Opony rozpadły się same, czyniąc Hamiltona jedną z pierwszych udokumentowanych ofiar klifu Pirelli. Lekcję jaką Lewis wyciągnął z tego wyścigu omówimy sobie w sezonie 2012, obiecuję.

Przygód z oponami mieliśmy dużo więcej, w tym także w Chinach czy Turcji, padły dwa rekordy - pit stopów w jednym wyścigu, licznik zatrzymał się na 82, oraz wyprzedzeń w trakcie wyścigu - tych było 126, lwia część w strefie DRS. Warto dodać, że najwięcej wyprzedzań wykonał kierowca Ferrari, jednak nie był to nasz ulubieniec, a jego giermek, który jak zwykle #!$%@? przez zespół musiał kombinować - wyprzedzał aż 13 razy, a mimo to skończył poza punktami, na P11. Fernando zdobył za to swoje pierwsze podium, korzystając z problemów z oponami McLarena. Sam Fernando pojechał naprawdę dobry wyścig, jednak biorąc pod uwagę że w Chinach Hamilton wygrał, no to nie sądzę żeby Alonso był jakoś mega radosny. Aha, i nie uratowało to GP Turcji przed zakończeniem umowy z FOM.

Na domowy wyścig Alonso jechał więc z podwyższoną motywacją. W kwalifikacjach Red Bull był daleko z przodu, ale Alonso zakwalifkował się niemal z identycznymi czasami jak dwa McLareny, co pozwalało patrzeć z pewnym optymizmem, że może uda się wywalczyć kolejne podium, przed własną publicznością. I trzeba oddać - start zaliczył fenomenalny, zresztą do dziś ten film wisi na Youtube jako jeden z wybitniejszych przykładów. Objął prowadzenie, i porobił Webbera zrzucając zdobywcę Pole Position na P3. Wyścig jednak był długi, planowane były aż cztery pit stopy, więc z czasem Fernando zaczął tracić pozycje, aby ostatecznie spaść na P5, będąc dublowanym przez Vettela. Hamilton przyciskał Vettela, i dojechał tuż za jego plecami, co pozwalało sądzić że jeżeli ktoś ma zagrozić Vettelowi w drugim mistrzostwie, to będzie to właśnie Hamilton.

Monako przyniosło weryfikację tej tezy, ale i kolejne podium dla Fernando - w końcówce wyścigu doszło do nielichego bałaganu, który spowodował czerwoną flagę, i defacto neutralizację. Fernando mógł liczyć na próbę ataku po zwycięstwo, no ale hej, to przecież Monako.
Kolejna szansa mogła przyjść w Kanadzie - start z P2 i deszcz, rainmaster czuł się jak ryba w wodzie. Za jego plecami ubyło mu trzech rywali, bo najpierw Hamilton zderzył się z Webberem, a później z Buttonem, co oznaczało koniec wyścigu dla Lewisa. Przy trzeciej pozycji Massy oznaczało to, że można skupić się na pogoni za Vettelem, nie martwiąc się o tym co dzieje się za plecami. Podjęto więc ryzyko, i zjechano po opony przejściowe gdy pojawił się zarys bardziej suchego toru. Okazało się to marnym pomysłem, bo chwilę później przyszły mocniejsze opady, i trzeba było znowu zjechać po deszczówki, a po kilku okrążeniach przerwano wyścig czerwoną flagą. Alonso nie stracił więc ostatecznie tak wiele czasu, ale cenne pozycje na torze - zamiast tuż za plecami Vettela, czerwoną flagę przeczekał w połowie stawki. Po restarcie jednak doszło do pojedynku z Buttonem, i ten wyrzucił z wyścigu drugiego kierowcę - tym razem był to nasz ulubieniec. Kolejny zawód, i jeżeli Alonso w ogóle jeszcze marzył o dogonieniu Vettela, to chyba wtedy przestał (a był to dopiero siódmy wyścig sezonu). Następnie przyszła Walencja, drugi domowy wyścig, i kolejne podium - tym razem P2. Nudny ten sezon, prawda?

No bo w rzeczy samej tak było - poza kilkoma błyskotliwymi wypowiedziami ("W 2011 wyprzedzanie będzie tak trudne jak w 2010", żeby niby podbudować swoją reputację po tym jak nie mógł wyprzedzić generycznego ruska z Renault), przedłużeniem kontraktu z Ferrari (co ciekawe, do 2016 roku!), czy zwycięstwem na Silverstone (wreszcie Vettel się potknął!), to naprawdę niewiele się działo. Aferki w Ferrari dotyczyły raczej Massy, który w drugiej połowie sezonu przyciągał się z Hamiltonem jakby mieli magnesy, i zderzali niemal regularnie co weekend.

W zasadzie najkonkretniejszą aferką z Alonso w roli głównej to było chyba GP Włoch, kiedy to wypychał Vettela poza tor gdy ten wyprzedzał go po zewnętrznej. Warto to zapamiętać, bo wrócimy do tego dokładnie za rok, bo Vettel zapamiętał ten manewr bardzo dobrze. Tutaj materiał poglądowy - Alonso nie jest idiotą, i zostawił dokładnie tyle miejsca ile szerokości ma bolid F1, minus kilka-kilkanaście centymetrów. Sprytne, bo wystarczyło żeby Vettel złapał trawkę i to powinno zmusić go do zwolnienia, ale Seb pokazał że ma jaja, i poszedł do końca, co pozwoliło wyprzedzić Alonso na oczach setek tysięcy tifosi. Piękny manewr, otwierający drogę do zwycięstwa w wyścigu.

Na koniec sezonu Alonso puszył się jeszcze, że jest jedynym kierowcą w historii, który był na podium na każdym torze na którym ścigał się samochodem F1, co oczywiście było nieprawdą. W Indiach i w Abu Zabi dołożył dwa nowe tory, ale wciąż brakowało mu A1 Ringu (dziś znany jako Red Bull Ring) w Austrii, biedaczek chyba zapomniał że jeździł tam w 2001 i w 2003 roku (obydwu wyścigów nie ukończył). Mało kto to pamięta, a to tylko jeden z wielu wysrywów schizofrenicznych naszego herosa. Sezon 2011 skończył na czwartym miejscu, o jeden punkt przegrywając podium. Żadnej oficjalnej wypowiedzi na ten temat nie ma, ale podejrzewam że ambicje Fernando mogły być podobne jak wśród tegorocznych kierowców Ferrari - walka o P3 ich nie interesowała. Dlatego dajmy już sobie spokój z 2011, bo w 2012 czeka nas kolejna zmiana przepisów (choć nie tak agresywna jak czekają nas w 2021), i szansa na detronizację (wtedy jeszcze) dwukrotnych mistrzów świata spod znaku byka.

Przed sezonem faktycznie wiele wskazywało na to, że tym razem Red Bull nie jest najszybszy, a zespół z czerwonym malowaniem skrzydeł... Zgadliście, nie chodzi o Ferrari, a o McLarena. Pamiętam że wielu polaków pałało wtedy autentyczną dumą, w końcu jednym z odpowiedzialnych za samochody w McLarenie był niejaki Marcin Budkowski. Niestety, nasz rodak odpowiadał za radykalny projekt MP4-26, czyli auta na 2011 rok. Ponoć Paddy Lowe objechał go równo za ten kapryśny pojazd i urlopował, a projekt auta na 2012 rok objął nieco zmieniony zespół. Marcin powrócił mniej więcej w tym samym momencie w którym Paddy pożegnał się z McLarenem, i odpowiadał za projekt auta na 2013 rok, które nie było jakoś mega udane. Może to stąd wzięła się nienawiść Lowe'a do Polaków, i on ma nas na czarnej liście dłużej niż powrutowcy mają jego? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Wróćmy jednak do głównego wątku, bo znowu wchodzą mi dygresje, a akurat rok 2012 jest dużo ciekawszy niż 2011.

Fernando od początku przyjął narrację, że F2012 to kompletny szrot, który nadaje się co najwyżej do utylizacji a nie do ścigania się. Australia potwierdziła, że może nie jest to bolid do totalnej dominacji, ale też nie jest to poziom HRT (do którego starał się przyrównywać nasz boski Fernando, ale tylko i wyłącznie dzięki jego umiejętnościom walczą o punkty!). Budowanie morale w zespole to podstawa. I choć wynik samego wyścigu może nie był oszałamiający, to jednak były to naprawdę solidne punkty, i nie były efektem plagi awarii u konkurencji.

Potem przyszła Malezja, i zamieszanie pogodowe. McLaren w treningach wciąż był najmocniejszy, ale potem przyszło zamieszanie z deszczem i czerwoną flagą, które - jak to zwykle bywa - uderza w czołówkę, mieszając nieco jej układ. Nie była to jednak wcale terapia szokowa, doskoczył tam tylko Perez dzięki wcześniejszej niż inni zmianie opon na deszczówki. Hamilton po starcie z Pole Position stracił pozycję dopiero po problemach w boksach - co zresztą w tamtym okresie było normą dla McLarena. Później, przy zmianie na intery, Alonso zjechał okrążenie wcześniej od prowadzącego Pereza, i dzięki temu zdołał niemal go podciąć - zabrakło może jednej sekundy. Doszło do walki w pierwszym zakręcie, którą wygrał Alonso, dzięki przewadze rozgrzanych opon. Perez po dogrzaniu opon zaczął gonić naszego herosa, ale zanim go dogonił, nastąpił moment na zmianę opon na slicki. Pierwszy, ponownie, zjechał Fernando, a okrążenie później Perez - i ponownie, Alonso sporo na tym zyskał. Po raz trzeci w tym wyścigu Perez mógł przekonać się, jak ważne w zmiennych warunkach jest być na odpowiednich oponach w odpowiednim czasie.
Checo jednak nie miał zamiaru odpuścić, i gonił Fernando naprawdę zaciekle. Gdy był już w zasięgu DRSu, popełnił lekki błąd - zresztą typowy dla świeżaka - i najechał na lekko mokry krawężnik, przez co stracił dystans. Perez w końcówce wciąż był szybszy, jednak zabrakło dystansu aby ponowić próbę wyprzedzania, i tym sposobem Fernando wygrał wyścig o GP Malezji.
Masturbacjom nie było końca - mimo jazdy takim strasznym syfem, który w ogóle nie skręca, dzięki boskim mocom Fernando udało się wygrać wyścig, co nie miało prawa się przecież wydarzyć. Przyzwyczajcie się, cała retoryka Fernando w tamtym sezonie została oparta na "auto #!$%@?, ale kierowca wspaniały", i nawet kolejne dobre wyniki tego nie zmieniły.

Kolejne ciekawe wydarzenie miało miejsce podczas GP Bahrajnu. Wyścig niby zdominowany przez Vettela i Lotusy, ale w walce o punkty też działo się sporo. Po kolejnej wymianie opon, Alonso znalazł się za Nico Rosbergiem, i podjął próbę wyprzedzenia na wyjściu z trzeciego zakrętu. Rosberg jednak nie miał najmniejszego zamiaru odpuścić, i zamknął drzwi jeszcze zanim Alonso zdążył tam wsadzić nos, choć trzeba przyznać że zrobił to dość chamsko. Alonso został w ten sposób zepchnięty na asfalt w kolorze piasku, i odpuścił, krzycząc straszliwie że zawsze trzeba zostawić miejsce. I generalnie zgadzam się z Fernando, że należy zostawić miejsce. Śmiechu tej sytuacji dodał fakt, że na konferencji prasowej przed kolejnym wyścigiem, Vettel dworował sobie z tej sytuacji, a Alonso jako przykład przytoczył... Monzę 2011, gdzie rzekomo zostawił miejsce Vettelowi. Seb jako #smieszekpozakontrolo, dworował dalej że Alonso myślał że autko Vettela jest trochę węższe. Cała sytuacja wraz z nagraniem z konferencji prasowej do wglądu na oficjalnym kanale F1. Fajnego dramatyzmu dodaje obracający się w tle Pastor Maldonado, który złapał kapcia w środku zakrętu.
A dla kontrastu, kilka-kilkanaście okrążeń wcześniej miała miejsce bardzo podobna sytuacja. Hamilton stracił masę pozycji przez kolejne problemy w boksach, i wylądował tuż za Nico Rosbergiem, który wykonał dokładnie ten sam manewr, co później w przypadku Alonso. Hamilton jednak nie wymiękł, podjął rękawicę, i wyprzedził Rosberga na jego warunkach. Piękny manewr, tutorial dla Fernando w stylu "tak to się robi". Tu materiał poglądowy. Zabawne, że po wszystkim Nico był w stanie jedynie narzekać, że Hamilton wyprzedził go poza torem, a jako epilog tylko dodam, że tego samego spróbował w Hiszpanii 2016 - jednak wtedy zamiast asfaltu w kolorze piasku była trawa, więc i Hamilton nie mógł opanować auta, co skończyło się wykluczeniem obydwu kierowców.

No cóż, na dziś wystarczy - przepraszam że tyle czasu nie było żadnych nowych odcinków. Musiałem zebrać trochę sił, chyba trochę wypaliłem się po początkowym sukcesie wpisów, no ale teraz mam zamiar wrócić - i przynajmniej sagę o Fernando dociągnąć do końca. A co potem? Zobaczymy, pewnie będę wrzucał wpisy z czapy, bez większej regularności. Czy reszta sezonu 2012 ukaże się przed końcem roku? Tego nie wiem. Druga część 2012 roku to jeszcze większa clown fiesta, więc nie wiem czy w tym czasie będę w stanie opisać wszystko tak, abym usatysfakcjonował mój zmysł szczegółowości.

Miał być prezent na święta, ale nawet z tym się nie wyrobiłem. ( ͡° ʖ̯ ͡°)

#f1 #krotkahistoriaof1 <-- polecam obserwować, łatwiej będzie odsiać od reszty powrutowego spamu na głównym tagu.
fordern - Nie spodziewaliście się wpisu, co? Zapomnieliście już o starym dobrym szkal...

źródło: comment_iJbzoAz0p8UHm7rzuNFBUTwurtuMBHqh.jpg

Pobierz
  • 12
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@fordern: pamiętam doskonale tamten okres, ale trzeba przyznać Alonso jedno - jego narracja była tak skuteczna, że 97% osób oglądających F1 w nią wierzyło.
  • Odpowiedz
Super wpisik, dzięki. Pytanie, w jaki sposób przygotowujesz się do tych wpisów? Niewyobrażalnym jest dla mnie opisać sytuacje sprzed 7 lat z taką kwiecistością szczegółów i ich kontekstem nadającym sensu temu wszystkiemu. Wikipedia? W czasie wyścigu notatki prowadzisz? Oglądasz wyścigi drugi raz wraz z konferencjami prasowymi?
  • Odpowiedz
@fordern: Jak zwykle nie zawodzisz. Dzięki.

Na pytanie co potem, wspominałeś, że napisałbyś jakiś tekst szkalujący pewnego boskiego Brazylijczyka. Chciałbym to przeczytać w twoim wykonaniu.
  • Odpowiedz
@jedlin12: Nie czuję do niego takiej niechęci jak do Alonso, nie oglądałem jego występów na żywo, i musiałbym się do tego mocno przygotować. Early 2021 ( ͡º ͜ʖ͡º)
  • Odpowiedz