Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
53/100

Samurai Flamenco (2013), TV, 2-cour
studio Manglobe

Jak odchodzić, to z przytupem. Manglobe w końcu sczezło, po wielu latach nietrafionych inwestycji i mało opłacalnych adaptacji. W 2013 nikt się po tym studio nawet nie spodziewał dawnej jakości z czasów Samurai Champloo, i faktycznie ta jakość nie nastała. Zamiast niej ekipa reżysera, p. Oomori, zaserwowała nam bodaj najgłupsze anime roku, silnego kandydata w walce o podium wśród najgłupszych anime lat 10-tych. Jest jednak SamFlam głupie w sposób przepiękny, niech Was nie zwiodą niskie oceny i zjadliwe recenzje.

Power Rangers powstało na bazie japońskiej koncepcji. Tam seriale tokukatsu, w których bohaterowie w lateksie tłuką potwory z gumy, to element kultury, na którym wychowywały się całe pokolenia. Nie inaczej było w przypadku Masayoshiego, modela ubrań, który nocą przebiera się za bohaterskiego Samuraja Flamenco, zwalczającego zbrodnię. Znaczy, biega po dzielnicy w przebraniu i napada na drobnych bandziorków, zapamiętawszy lekcje ukochanego dziadka nt. brania sprawiedliwości we własne ręce. Odkrywa jego tajemnicę posterunkowy Goto, który najchętniej by działalność Masayoshiego przemilczał i wrócił do pisania z dziewczyną na telefonie. Tak się stać oczywiście nie może.

Pierwszy arc SamFlam ma w sobie straszliwie cierpki przekaz – oglądamy bowiem głównego bohatera osobistą obsesję, pasującą do świata wokół jak pięść do nosa. Okazuje się, że w prawdziwym życiu takim bohaterem być się niemal nie da, a policjant Goto uczy się długo i z trudem akceptować Masayoshiego i jego pomysł na ‘sprawiedliwość’, jakkolwiek durny, aby nie złamać mu serca. Pierwszy arc to niemalże kromka życia, kino subwersji, miejscami bardzo subtelne. Bardzo to w stylu filmu Super. Aż tu wielki mecha-goryl masakruje policjantów.

SamFlam zalicza diametralną zmianę konwencji w tempie zbyt szybkim, byśmy mogli parsknąć szyderczo. Nagle bohater tłucze rozmaite potwory na poważnie, wokół niego powstaje zaraz organizacja wspierająca jego działania, dostaje gadżety, wszystko zaczyna być brane jak najbardziej na serio. A później skala zwiększa się raz jeszcze, a my oglądamy mechy tłuczące kaiju. A później skala usiłuje przegonić Gurren Lagann wyzwaniami na skalę kosmiczną. I to wciąż nie jest koniec…

Zapewne większość antyfanów SamFlam ma serialowi za złe, że nie pozostał czarującym zapisem przyziemnych zmagań postrzeleńca z równie zdziwaczałymi przestępcami, udającymi postaci z tokukatsu. Istotnie, nie pozostał. Scena z gorylem to początek końca – kto się nie pisze na daleko idącą parodię gatunku, ten niechaj ewakuuje się w tym właśnie momencie. Poznacie go bez trudu, bez obaw. Później serial nadaje się raczej wyłącznie dla entuzjastów historii przegiętych i mających w szczerym poważaniu jakieś głębsze przesłanie. To studio Manglobe łabędzi śpiew, z przytupem eksplorujący kolejne stadia ‘powagi’ konwencji tokukatsu, nierzadko zmieniający się w festiwal memów.

Z punktu widzenia oprawy – SamFlam nie zawodzi. Resztki budżetu Manglobe poszły na to (zignorujmy litościwie Gangsta.), i fakt ten zwyczajnie widać. To serial ładny i sympatycznie animowany, o wyrazistej stylistyce i doskonałym designie kolejnych strojów, robotów, gadżetów, potworów, kosmitów – piękna sprawa. Muzyka lepi się do tych scen akcji w najlepszy sposób, zwłaszcza potężne elektryczne gitary. Nawet j-pop się tu przypałętał pod postacią gry trójki idolek, zainspirowanych Samurajem Flamenco, także zwalczających przestępczość na własną rękę.

Przyznam szczerze, że SamFlam męczy swoim wariackim tempem, aktywowanym w ósmym odcinku. Nie ma chwili na oddech praktycznie aż do końca, również w dziwnej nawet jak na ten serial końcówce. Mnie osobiście to zmęczenie przyniosło także satysfakcję – wspaniale się żegnało studio Manglobe, niby starego znajomego, z którym było się na dobre i na złe. W moim przypadku – raczej głównie na złe, chociaż nazwy pereł pokroju Michiko to Hatchin i Saraiya Goyou należałoby złotymi zgłoskami ryć w skale na pamiątkę tego, na co studio było zdolne. W swoim stylu odeszło – nierówno, z wielką butą i samozachwytem, trzaskając drzwiami. A cóż to był za trzask…
źródło: comment_agb85WX19e8EEHH1Cgx2wBfALU7YWGyv.jpg
  • 1