Wpis z mikrobloga

#coolstory #niemojealedobre #kradzionezfacebooka

https://www.facebook.com/mr.yuri/posts/10153029002795114

W ogóle polecam subsrybowanie kolesia, fajnie pisze

Wróciłem i od razu śmieszna akcja.

Dostałem wezwanie na straż miejską, żeby pójść i wyjaśnić kolejne złamanie bariery dźwięku moim bolidem na S. Wezwanie numer trzy, w którym już grożą, że jak nie przyjdę, to coś tam coś tam sąd i przemoc i będę żałował. Dwa pierwsze wezwania gdzieś przepadły, ja nie znam swojego kodu pocztowego i zgubiłem klucz do skrzynki, nie wiem, może tam leżą. Tak, czy inaczej – grożą, mama radzi, żeby iść, bo już nie ma żartów, więc wsiadam w Smarta i jadę.

Już na miejscu, wchodzę sobie do budynku straży miejskiej uśmiechnięty, powakacyjny, opalony i od razu, od wejścia, od progu samego jebs, Polską w ryj. Szaro. Ciemno. Kolejka, siedzi na ławeczce 7 osób. Moje pogodne „dzień dobry” spotyka się z dwoma mruknięciami i pięcioma nic. „Kto z Państwa ostatni?” – pani z kąta patrzy na mnie i macha ręką, ale nie tak, jakby chciała pozdrowić rubasznego synka sąsiadów z naprzeciwka, tylko ubić latającego jej koło uszu widliszka, który co prawda nie gryzie i nic złego by jej nie zrobił, ale ją #!$%@? i musi zginąć. Myślę dobra, niech i tak będzie, poczekam, załatwię i aloha. Mija paręnaście minut, nadchodzi moja kolej, wchodzę.

W środku mentalnie jeszcze szarzej, niż na zewnątrz. Niby pastele, niby na ścianach ładne plakaty, gdzie uśmiechnięte dzieci czują się bezpiecznie przy boku rozpromienionych policjantów i w ogóle kolorowe kredki w pudełeczku noszę, ale na twarzach i w powietrzu już ciężko. Atmosfera przesiąknięta pierwiastkiem z gatunku ‘a tak się akurat składa, że mi się nie spieszy, petencie’. Jam władza, a Ty giń, śmierdź i gnij. I czekaj.

Luz, wytrzymam.

– Numer sprawy. – nie podnosząc wzroku znad sterty dokumentów rzuca mi funkcjonariusz, który przywołał mnie kolejnym widliszkowym machnięciem ręki. Podaję numer. Facet wklepuje w komputer – cyferka po cyferce, nie spiesząc się – w międzyczasie przerzucając jakieś papiery. W pomieszczeniu zmęczona cisza – przy biurku obok jakiś facet podpisuje jakiś papier, biurko dalej pani patrzy w komputer, gdzie strażniczka pokazuje jej zdjęcie z mandatu. W powietrzu latają muchy, w rogu działa wentylator. Nikt się nie odzywa, nikt się nie spieszy, wszystkim jest bardzo wszystko jedno. Surrealistyczny obrazek, moja głowa trochę się dusi. Po chwili trwającej nieskończoność – cześć Einstein, miałeś rację – na ekranie mojego pana pojawia się zdjęcie. Smart na Spacerowej, lecący w dół w stronę Hyatta, 86km/h na 40km/h, kierowca z afro. No nie ma zmiłuj, wychodzi na to, że ja.

Pan z widocznym wysiłkiem, jakby kosztowało go jakąś niewypowiedzianą ilość energii, obraca ekran w moim kierunku, podnosi wzrok znad dokumentów, zmęczonymi oczyma patrzy na mnie i zadaje sakramentalne pytanie:

- czy rozpoznaje się pan na zdjęciu?

No to dajesz. Jest przestrzeń na żart, jest przestrzeń na luz i uśmiech – jedziemy z nim. Zaraz go rozbroję, zaczniemy się obaj śmiać i wszystko będzie cacy. Hahaha #!$%@?. Jadę:

- wie Pan, panie władzo, afro się niby zgadza, smart się niby zgadza – hahaha – nie wiem, kurde, na dobrą sprawę może to być każdy, takich konfiguracji są przecież tysiące, blablabla poza tym tam z górki, to i łatwo może się człowiek zagapić – #!$%@?ę mu tam w najlepsze. – poza tym jeszcze to ja panie władzo uważam, że to jest nieporozumienie, smarty nie osiągają takich prędkości i w ogóle -

Tu urywam w pół zdania, bo widzę, że pudło. Nie działa tak, jak tylko może nie działać – facet patrzy na mnie jak na małpę. Nie drgnie mu ani jeden mikromięsień twarzy. Nic, nothing, nichts, nada. Milknę - przegrałem, trzeba być realistą. Nie zawsze się udaje.

- Dobrze. – mówi do mnie siedząca naprzeciwko góra lodu. – czyli się pan rozpoznaje. I dobrze. Nie będziemy z siebie tutaj baranów robić. – co rzekłszy, przekręca monitor z powrotem tak, żebym nic nie widział, traci jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą i przenosi wzrok na dokumenty, otwierając plik z jakimś tajemniczym formularzem, który najwyraźniej będziemy teraz wypełniać.

Ech.

W pokoju cisza. Mucha lata, wentylator w rogu się kręci. Wszystkim jest bardzo wszystko jedno.

Facet zaczyna wypełniać druczek. Nie podnosząc wzroku, ograniczając aktywność całego swojego ciała do mikroruchów długopisem, zadaje kolejne pytania:

- adres zamieszkania.

- tam i tam, tam i tam, kod taki i taki, panie władzo.

- numer prawa jazdy.

- taki i taki, panie władzo.

- czym się pan zajmuje?

- marketingiem, pracuję w agencji reklamowej.

I teraz uwaga. W momencie, kiedy pada magiczne słowo na m, zaczynają dziać się rzeczy niesamowite. Facet na ułamek sekundy sztywnieje, przestaje poruszać długopisem, gwałtownie podnosi wzrok znad papierków, otwiera szeroko oczy, po czym podrywa całe swoje ciało, wykonując w moim kierunku dynamiczny zwrot, jednocześnie lewą ręką z nieplanowanym chyba impetem zamyka folder z formularzami, powstałym w ten sposób podmuchem powietrza przesuwając parę kartek obok, patrzy wgłąb mojej duszy lisim, chytrym wzrokiem i wyrzuca z siebie bez mała na całe gardło:

- A ZAŁATWISZ PAN BRELOKI?!?!

(...)

(...)

(...)

CO #!$%@??

CO?

BRELOKI?

Powiedział to zdecydowanie za głośno, usłyszał cały pokój – najwyraźniej kocha breloki, coś w nim pękło i nie zdążył się pohamować, nie wiem. W każdym razie ja na niego zbaraniałym wzrokiem i nie wiem, co się dzieje, pani strażniczka miejska obok z pogardą i milczącą krytyką patrzy na kolegę i generalnie all eyes on him. Facet się orientuje chyba, że coś nie przyfiltrował i przypał, bo trochę czerwienieje, ale lisiego wzroku ze mnie nie spuszcza. Mijają sekundy. Ja na niego. On na mnie. Ja na niego. On na mnie.

W końcu dukam i wyrzucam z siebie:

- n-nie, panie władzo. No breloków to żadnych akurat nie mam. Miałem ostatnio trochę, ale już n-nie mam.

I widzę, jak w oczach powoli, z bólem i wśród cierpienia blednie mu promyczek nadziei – blednie, blednie i bezpowrotnie gaśnie, po czym facet jakby budzi się z transu, otrząsa się, jak gdyby nigdy nic wraca do swojego oficjalnego ja i suchym, mechanicznym tonem kontynuuje:

- No, to nic. Proszę podpisać tutaj, tutaj, pokwitowanie, tutaj, siedem dni na zapłatę, dziękuję, to wszystko.

Jak dobrze być z powrotem :)
  • 3
@PanKawa: zdecydowanie możesz zająć się pisaniem! :) napisałeś to tak, że czułam się jak widz w tym pomieszczeniu, wszystko dokładnie widziałam, szacuneczek :) edit. Tamten koleś fajnie pisze ^^
@truskawkow: Tak jak zaznaczyłem, to niestety nie moje, a kradzione z fejsbuka :D Wieczorem może wrzucę jeszcze inną, ciekawą historę ze smartem autorstwa Yuriego. Pozytywna z niego postać i fajnie pisze.