Wpis z mikrobloga

Amigo Jose

Wiatr się wzmagał, wyginając sosny w swoistym tańcu gałęzi. Z oddali dało się dostrzec samotną postać w kapeluszu, zmierzającą do miasta. Miał na sobie skórzane spodnie, wzorzysty płaszcz, niebieską koszulę i chustę chroniącą twarz przez wiatrem. Na plechach dało się dostrzec gitarę, z którą nigdy się nie rozstawał. Amigo Jose - tak go nazywali w tej krainie. Wędrował od kolonii do kolonii naprawiając i robiąc gitary. Od czasu do czasu dorabiał sobie uliczną grą meksykańskich rytmów, które wpadały miejscowym w ucho. Nie wiedział w sumie, po co idzie do wioski zapomnianej przez Boga i władze. Może ciągnęła go żądza pieniądza, może chęć zapisania się na kartach historii, a może list, który dostał od jednego z Mariachi - grupy, którą dawno temu zawiązał, ale długo nie mieli ze sobą kontaktu.

Gdy w oddali ujrzał niewyraźne cienie budynków Louis Colony, przystanął. Wziął głęboki oddech. To tutaj. To jest miejsce, gdzie wróci do biznesu, lub przynajmniej ma na to nadzieję. Mało kto dzisiaj kupuje gitary, ale może jakiś handlarz niewolników da się przekonać do transakcji, by przygrywać tym nieborakom podczas pracy. Miał również nadzieję na znalezienie sklepu z obuwiem, bo długa droga zniszczyła mu mokasyny. Upewnił się, że ma przy sobie swój rewolwer.

- No, to ruszamy Adelajdo. - powiedział do swojej gitary i skierował swoje kroki ku miastu.

To będzie początek nowej przygody...

#lacunafabularnieczarnolisto
#kilofyirewolwery