Wpis z mikrobloga

Już po 00:00, ja już dobrze #!$%@?, mówię do Jarka: Jaruś! jedziemyyyy, odpalaj race! Jarek jak to Jarek, bez chwili namysłu chwycił za flarę i zaczął odpalać. Bóg chciał, żeby zrobił to w środku i wszystko smrodem z dymem zapieprzył, bo nie zrobił tego na zewnątrz jak Bóg przykazał. Wszyscy ludzie na sali popychani gromkimi brawami ewakuowali się wykrzykując: "ratuj się kto może!", "pali się!", "katapultacja!". Miałem szczęście, że nie zostałem w środku, bo byłby zgon. Jarek z głupim uśmiechem stanął na krawędzi dachu i krzyczy -łap mnie- jeb rzucił się na beton. Nie było wysoko, ale mógł zginąć, bo odległość dachu od ziemi była gdzieś z 6-7 metrów, a mówiłem mu, żeby tyle nie ćpał. Reszta ludzi, którzy zdążyli się już ewakuować zaczęli puszczać srogie petardy i tylko ja się zastanawiałem nad tym, co z Jarkiem, bo nawet pytałem się koleżanek co się z nim stało. Każda odpowiedziała, że nawet się nie zastanawiała nad tym. Podchodzę do Jarka i walę po ryju mówiąc: wstawaj! Nie działa, wódę do pyska nalewam, sikam po ryju, ni chu chu. Jarek nie działa, przestraszyłem się, że chłopaczyna prawilnie - ale zginął. Bóg chciał, że śniegu cała garstka, nie miał na czym dobry chłopak zamortyzować upadku i nie mogłem go w pluszu zakopać. Poprosiłem wszystkich z imprezy, żeby zaczęli odśnieżać i zbierać śnieg dla Jarusia, bo musiałem go jakoś schować. Zakopując go spanikowałem, że ktoś się w końcu zczai, że go nie ma, więc przebrałem się za niego. Poszedłem do domu i jakoś dziwnie dobrze się czułem. Żeby bardziej się wpasować w Jarka, to narzygałem w kuchni, bo opowiadał mi jak to zawsze #!$%@? robił. Po roku życia jako Jarek na oriencie, ciągle na przypale zorientowałem się, że nikt o mnie nie pyta. Zrobiło mi się przykro.
#pasta
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach