Wpis z mikrobloga

Była środa, 9:05, obudził mnie budzik w telefonie – „I got my mind set on you” George’a Harrisona, napewno kojarzycie tą nutkę, w każdym razie zajęcia o 10 to żeby na nie zdążyć musiałem załapać się na autobus o 9:40. Włączyłem czajnik, w międzyczasie przemyłem ryj, ogarnąłem fryzurę, zaparzyłem kawę, ubrałem się – no co tu dużo mówić pierdoły które robi się codziennie by wyglądać jako tako. Wypiłem kawę, umyłem szybko zęby i wio na przystanek. Po drodze standardowo fajka, a później 2 gumy orbit z takiego zielonego opakowania. Dochodzę na przystanek, 2 minuty i przyjechał autobus. Wsiadłem, były z 3 wolne miejsca to wybrałem to obok ładnej dziewczyny. Ale to nie ona będzie bohaterką tej historii.

Do uczelni mam 5 przystanków, na 3 wsiadła ona – nie zwróciła na mnie uwagi, ale ja nie mogłem przestać na nią zerkać, a tak się złożyło że stanęła obok mojego siedzenia i złapała za pionową rurkę która służy w autobusie do utrzymania równowagi podczas jazdy. Chciałem się odezwać, ale co właściwie mogłem powiedzieć? „Fajny autobus, no nie?” czy „Cześć, ale dziś zimno!”. Każda próba zagadania wydawała się w mojej głowie absurdalna i zwyczajnie głupia. Dojechaliśmy do 4 przystanku, jeszcze jeden i będę wysiadał. #!$%@?. Zauważyłem że ma czerwone paznokcie, nie szpony pomalowane w tandetny sposób, ale zadbane, kobiece paznokcie. Wymyśliłem w głowie „żart”, nie wydawał się on zbyt dobry, ale raz kozie śmierć, nic lepszego nie wymyślę. Uśmiechnąłem się ironicznie i mówie:
- Heh, takimi paznokciami można zabić
Nie wiem czy minęła sekunda czy godzina, bo serce biło mi jak dzwon, ale po chwili odpowiedziała z uśmiechem:
- Ciebie nie chciałabym zabić
Styki przypalały mi się w głowie i dużo nie myśląc postanowiłem pójść za ciosem:
- Z takich rąk mógłbym umrzeć

Uśmiechnąłem się szeroko, ale czułem że to co powiedziałem było tak banalne jak dialogi w najgorszych komediach romantycznych. I to tych polskich. Ale podziałało, odwzajemniła uśmiech i zapytałem ją o imię. Magda. Ładne. Zaproponowałem spotkanie – „kiedy?”, „teraz”. Za kilka minut miałem ważne kolokwium z teorii sterowania, ale w tym momencie było mi ono całkowicie obojętne. Kojarzycie te momenty w życiu, gdy całym ciałem czujecie że dzieje się coś ważnego, coś co może wywrócić wasze życie do góry nogami? Ja to czułem, zaryzykuję nawet mówiąc że byłem tego pewny.

I mialem rację, przez najbliższe 2 tygodnie staraliśmy się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, poznałem jej znajomych, ona poznała moich. Czułem że żyję. Byłem szczęśliwy. Przed rozjazdem na święta Bożego Narodzenia zaproponowałem jej by spędziła sylwestra u mnie w mieście, znajomi organizują większą imprezę, powiedziałem by niczym się nie martwiła, po prostu przyjechała i razem spędzimy ostatni dzień roku. Zgodziła się i byłem z tego powodu przeszczęśliwy, daliśmy sobie po buziaku na pożegnanie i ja wróciłem do siebie, a ona u siebie.

Podczas świąt nic nie wspominałem o Magdzie, nigdy nie byłem wylewny co do swoich uczuć, zresztą nie mówię jakoś specjalnie dużo, jestem raczej typem słuchacza. Rodzina o tym wie, dlatego nigdy o te rzeczy nie pyta, pewnie myślą że gdy kogoś poznam to dowiedzą się o tym podczas wręczania im zaproszeń na ślub. Nie ukrywam że mogło by tak być. Święta minęły całkiem szybko, mam naprawdę zgraną rodzinę i ten okres zawsze jest czymś magicznym, może nie do końca dla mnie, ale w te święta ja też czułem tę magię. Sylwester zbliżał się wielkimi krokami i nie mogłem się już go doczekać.

Ale w końcu nadszedł. Od rana byłem w wyśmienitym humorze. Koło południa dostałem smsa że Magda przyjedzie autobusem koło 18, odebrałem ją z dworca, wypiliśmy ciepłą herbatę w kawiarni, a później kolega odwiózł nas na imprezę. Byliśmy tam po 20.
Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć co na tej imprezie się działo, przeżywałem jej każdą minutę całym ciałem, tańczyłem, śmiałem się, piłem alkohol z przyjaciółmi, niby to co zawsze, ale czułem się szczęśliwy jak nigdy. Sekundy, minuty, godziny – powoli nadchodziła północ, ten moment na który wszyscy czekają, wszyscy zebraliśmy się na tarasie i powoli czekaliśmy na ten moment, świetny humor trzymał się wszystkich, 10 sekund przed północą zaczęło się odliczanie, kolega odpowiedzialny za fajerwerki już czekał z zapalniczką w ręku by móc rozpocząć nowy rok w wybuchowym stylu.

10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2,1.

Popatrzyłem na Magdę, ona na mnie, zamknęliśmy oczy i pocałowaliśmy się w iście filmowym stylu. Czułem że jestem królem życia, a w tle usłyszałem utwor George’a Harrisona „I got my mind set on you”. W sumie nie wiem czemu, nie wiedziałem żeby ktokolwiek na tarasie puszczał muzyke.

Otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit pokoju w Krakowie. Zdezorientowany wyłączyłem budzik w komórce, popatrzyłem na ekran widząc jedynie środa, 9:05. Wstałem, włączyłem czajnik, umyłem się, wypiłem kawę i poszedłem na przystanek. Po wyjściu z mieszkania zauważyłem że nie wziąłem torby z książkami, także wróciłem się po nią i ruszyłem ponownie w drogę. Papieros, 2 gumy orbit z zielonego opakowania, dochodzę już do ulicy z przystankiem i widzę że autobus odjeżdża na moich oczach. Spóźniłem się. #!$%@? mać.

Ale może dalej śnię i obudzę się minutę po północy 1 stycznia?

Oby.
#przegryw #pasta