Wpis z mikrobloga

Jedyny taki sezon w historii

Tragiczna śmierć ojca, nieudana przygoda z baseballem i dotkliwa porażka z Orlando Magic w półfinale Konferencji Wschodniej w 1995 roku. Rzeczywistość nie rozpieszczała Michaela Jordana po powrocie do NBA. Jego Powietrzność postanowił rozpocząć przygotowana do sezonu 1995/1996 miesiąc wcześniej. Wciąż nie mógł zapomnieć o Nicku Andersonie i widoku triumfujących Magic, dlatego na swoje campy zapraszał najlepszych koszykarzy z NBA. Razem z Jordanem trenowali m. innymi Patrick Ewing, Alonzo Mourning, a nawet Reggie Miller. W międzyczasie włodarze Chicago Bulls robili wszystko, żeby wzmocnić drużynę. Jerry Reinsdorf postawił na Dennisa Rodmana i oddał do San Antonio Spurs Willa Perdue. Jak się później okazało było to wspaniałe posunięcie. Szaleństwo Rodmana w połączeniu z wszechstronnością Pippena, geniuszem Jordana i silną ławką rezerwową pozwoliły Chicago odzyskać mistrzostwo NBA, a styl w jakim zdobyli trofeum Larry'ego O'Briena był imponujący. Podopieczni Phila Jacksona wykręcili niesamowite 72-10 w regular season, a później przeszli przez playoffs jak burza i zakończyli rozgrywki 1995/1996 z kosmicznym bilansem 87-13 (.870). Można się zachwycać ostatnimi sezonami w wykonaniu Golden State Warriors, ale najwspanialszym zespołem w historii NBA były Byki z Chicago, dlatego przenieśmy się do tamtego magicznego sezonu w wykonaniu UnstoppaBulls!

Koszykarze z Chicago rozpoczęli sezon 1995/1996 od wygranej z Charlotte Hornets 105:91 (42 punkty Jordana). Bulls w pierwszej części sezonu byli niczym walec. Na początek wygrali 18 z 20 meczów. Odnieśli imponujące zwycięstwo m. innymi nad Orlando Magic Shaq'a i Penny'ego Hardawaya. Po wyjazdowej porażce w Indianapolis z Pacers 26 grudnia 1995 roku Bulls zanotowali pasmo 18 zwycięstw pod rząd, w tym 9 na wyjazdach. Bilans Bulls po 40 meczach regular season? 37-3!

Druga część sezonu 1995/1996 była jeszcze bardziej imponująca. Chicago wygrało kolejnych 17 meczów, w tym następny z Magic, w którym gracze Phila Jacksona odrobili 20 punktową stratę. Po drodze Michael Jordan zdobył nagrodę MVP Meczu Gwiazd w San Antonio. Do końca sezonu zostało 22 meczów, a Bulls legitymowali się bilansem 54-6. Jak wyglądała końcówka w ich wykonaniu? Była miażdżąca. Nie było mocnych na Chicago i 16 kwietnia 1996 roku drużyna Jordana, Pippena i Rodmana przeszła do historii NBA. Bulls pobili rekord Los Angeles Lakers z sezonu 1971/1972 pod względem liczby wygranych meczów (69-13). Chicago zakończyło sezon zasadniczy z bilansem 72:10!

Po zakończeniu regular season laury spłynęły na głowy najlepszych koszykarzy Chicago. Michael Jordan 8 raz został królem strzelców NBA. Tym samym pobił rekord legendarnego Wilta Chamberleina (7 razy król strzelców) i zasłużenie został wybrany MVP sezonu. Ponadto Toni Kukoc został wyróżniony tytułem NBA Sixth Man of the Year, a Phil Jackson Coach of the Year. Jakby tego było mało Michael Jordan, Scottie Pippen i Dennis Rodman dostali się do NBA All-Defensive First Team. Całkowita dominacja graczy Bulls w najlepszej lidze świata. Na szczególną uwagę zasługuje też sukces Michaela Jordana po powrocie do NBA. Jego Powietrzność rozegrał w sezonie 1995/1996 82 mecze, notując średnio 30.4 pkt. Poza tym wyczyn Bulls nie byłby możliwy bez wsparcia w postaci Pippena - 19.4 pkt., Kukoca - 13.1 pkt. i Rodmana - 14.9 zb. na mecz.

Do rozgrywek playoffs Bulls przystąpili zmotywowani jak nigdy dotąd, a Ron Harper stworzył specjalne koszulki ze słynnym napisem "72-10 don't mean a thing without a ring". Rozwiązanie proste i jednocześnie mobilizujące.

W pierwszej rundzie playoffs Chicago spotkało się z Miami. Można powiedzieć, że była to seria bez historii. Bulls po prostu przejechali się po Heat kończąc rywalizację w 3 meczach. Sweep na Miami stał się faktem. W półfinale Konferencji Wschodniej Chicago zmierzyło się z New York Knicks. Wydawało się, że to będzie kolejna szybka seria dla Bulls, ale w 3 meczu Knicks pokonali Chicago w Madison Square Garden. Kluczowy w tej rywalizacji był mecz numer 4. Chicago miało w nim mnóstwo szczęścia, a rzut życia oddał Bill Wennington. Ostatecznie seria zakończyła się wynikiem 4:1. Triumfujący Michael Jordan i nietęga mina Spike'a Lee, tak można zapamiętać game 5 w United Center.

W finale Konferencji Wschodniej doszło do rewanżu z Orlando Magic. Koszykarze Bulls czekali na ten moment przez cały rok. Zawodnicy Phila Jacksona koniecznie chcieli zrewanżować się Magic za kompromitującą porażkę z poprzedniego sezonu. Wydawało się, że to będzie emocjonująca seria, ale nic takiego nie miało miejsca. Chicago pokonało Orlando w 4 meczach. To było szybkie 4-0. Pierwszy mecz Bulls wygrali różnicą 38 punktów! Game 2 był bardziej wyrównany, 93:88 dla Bulls. Sytuacja po zmianie parkietów nie zmieniła się. Chicago zdominowało Orlando w meczu numer 3. W game 4 Magic nie pomogła dobra gra duetu Shaq-Penny, a wszystko za sprawą Michaela Jordana i Scottiego Pippena. MJ rzucił 45 punktów, a Pippen zakończył mecz z dorobkiem 12 punktów, 8 zbiórek i 5 asyst. Chicago zakończyło serię z Orlando sweepem i awansowało do finałów.

Finały NBA w 1996 roku zapowiadały się pasjonująco. Mierzyły się w nich najlepsza drużyna sezonu zasadniczego z niezwykle widowiskowo grającą ekipą Seattle SuperSonics. Konfrontacja duetów Jordan-Pippen vs. Payton-Kemp elektryzowała cały koszykarski świat. Chicago zapewniło sobie przewagę parkietu dzięki lepszemu bilansowi po regular season. Mecz numer 1 w United Center wygrało Chicago, głównie dzięki dobrej grze w obronie. Game 2 to świetna dyspozycja Shawna Kempa, który rzucił 29 punktów i zebrał 13 piłek. To jednak nie wystarczyło, bo w Chicago 29 pkt. rzucił Jordan, a Rodman zapisał na swoim koncie 20 zbiórek. Wynik końcowy 92:88 dla Chicago. Kolejne trzy mecze były rozgrywane w KeyArena w Seattle. Niezwykle skuteczni Bulls bez najmniejszych problemów pokonali Sonics w najgłośniejszej hali w NBA w meczu numer 3. Ogromną rolę w pierwszych trzech zwycięstwach Bulls odegrał Dennis Rodman, który nie tylko dobrze zbierał, ale przede wszystkim prowokował swoich przeciwników, głównie Franka Brickowskiego. W meczu numer 4 nastąpiło przełamanie Seattle. Para Gary Payton-Shawn Kemp poprowadziła SuperSonics do zwycięstwa 107:86. Game 5 to drugie zwycięstwo z rzędu Seattle. Gary Payton był przekonany, że jego SuperSonics wyrównają, a później wygrają serię w 7 meczach. Tak się jednak nie stało. Doświadczenie zebrane przez Bulls w regular season zaprocentowało i ostatecznie Chicago wygrało mecz numer 6 87:75. Ostatni mecz finałów odbywał się 16 czerwca, czyli w Dzień Ojca. To zwycięstwo smakowało wyjątkowo, zwłaszcza dla Michaela Jordana.

Bez wątpienia sezon 1995/1996 był unikalny. Drużyna Phila Jacksona jako pierwsza w historii wygrała 70 meczów w NBA. Chicago pobiło rekord LA Lakers i zakończyło rozgrywki 95/96 z fenomenalnym bilansem 87-13. Drużyna gwiazd rocka, bo tak Bulls nazywał Dennis Rodman rozegrała perfekcyjny sezon. Kluczem do ich sukcesu była gra zespołowa, zmysł taktyczny Phila Jacksona i doskonale funkcjonujący duet Jordan-Pippen. Ważna była również dojrzałość i motywacja wszystkich koszykarzy. W odróżnieniu od Golden State Warriors z sezonu 2015/2016, Chicago Bulls potrafili postawić kropkę nad i. To właśnie odróżnia drużyny wybitne od tych bardzo dobrych. Dubs z rozgrywek 2015/2016 przeszli do historii NBA jako frajerzy (73-9 don’t mean a thing without a ring), a drużyna Jordana jako UnstoppaBulls. Sam Michael Jordan też miał wzorowy sezon i skompletował hat-trick: MVP sezonu zasadniczego, MVP Meczu Gwiazd i MVP finałów. Można się zachwycać Golden State Warriors, którzy z Durantem i Curry’m piszą własną historię, ale nie należy zapominać o przeszłości. Chicago Bulls 1995/1996 byli najlepszą drużyną w historii NBA. Ustanowili rekord sezonu, zdobyli mistrzostwo w wielkim stylu i pokonali Seattle SuperSonics w najlepszym wydaniu z Paytonem i Kempem w składzie. Drugiego takiego sezonu jak tamten nie widziałem!

Źródło: Nieobiektywny kibic - Facebook.

[ #nba #ciekawostki ]
Pobierz O.....y - Jedyny taki sezon w historii

Tragiczna śmierć ojca, nieudana przygoda z ba...
źródło: comment_4ZI1MWZvRq03qABdCNpKcrEw02r7UxKk.jpg
  • 18
@Oh_Maurycy:

Dubs z rozgrywek 2015/2016 przeszli do historii NBA jako frajerzy (73-9 don’t mean a thing without a ring)


A no tak, doskonale to pamiętamy - wszyscy po finałach nabijali się z 73-9 wtórując bez końca "73 doesnt mean a thing withouth a ring", a gdy tylko Durant ogłosił swoje przenosiny to nagle te 73 zwyciestwa nabrały znaczenia - no bo jak to tak, żeby MVP w swoim prime przechodził do
@Oh_Maurycy oczywiście, że tamto Chicago to wciąż najlepszy zespół w historii. Wielu zapomina, że kilka porażek z tamtego sezonu było tylko 1 punktowych. Mogli zakończyć sezon śmiało 74-8 przy odrobinie szczęścia. Co ciekawe ludzie zapominają, że w kolejnym sezonie ta ekipa wygrała 69 meczów. Dosłownie o włos minęli się że zwycięstwem nr 70. Pech chciał, że w ostatnim meczu pippen a nie jordan oddawał rzut i skończyło się jak się skończyło.

Warto
@mikann: przecież te dwie rzeczy się nie wykluczają absolutnie. Powiedz mi z którym stwierdzeniem się nie zgadzasz:
1. jeżeli wygrywasz prawie 90% spotkań to każdy inny wynik niż mistrzostwo jest blamażem,
2. jeżeli zespół ma bilans 73-9 i ściaga MVP w swoim prime to można mówić o destabilizacji
@Penance: Nie wiem o co ty do mnie plujesz, skoro zwróciłem tylko uwagę jak szybko zmieniło się postrzeganie 73 zwycięstw przed i po ściągnięciu Duranta.

Warriors po przegranej w finałach spotkała zasłużona krytyka i jednocześnie stali się publicznym pośmiewiskiem, gdzie 73-9 było drugim najpopularniejszym materiałem do memów zaraz po 3-1.

Tak jak przez pierwsze tygodnie Warriors byli wyśmiewani za 73 zwyciestwa bez majstra, tak po ściągnięciu Duranta retoryka zmieniła się o
@mikann: Ok spróbuję prościej, żebyś zrozumiał 'o czym do ciebie pluję' można być wyśmiewanym za przegranie finału po takim sezonie i jednocześnie być posądzonym o niszczenie równowagi - to się nie wyklucza, a wynik 73-9 jest wybitny tak czy siak

Chyba że dajesz #!$%@? o płacz filipińskich dzieciaków w necie
@Penance: To i ja prościej spróbuję - widząc, że w tekście został wspomniany tekst "73-9 doesnt mean a thing without a ring" w ramach ciekawostki przypomniałem jak szybko ten tekst zniknął z obiegu w momencie, gdy Durant przeszedł do Warriors i nagle ich wynik w regular season zaczął być wypominany w zupełnie innym kontekście.
Niemniej jednak, skoro już taki team jak GSW powstał to należy oddać im należny szacunek i jasno powiedzieć, że w hipotetycznym pojednku, na zasadach obecnej koszykówki, to Golden state byłoby góra.


@HisAirness:

Przy współczesnych zasadach zgoda - bo Byki nie miałyby jak wykorzystać wtedy swojej największej siły, czyli obrony. Można byłoby się zastanawiać tylko co do ofensywy, czyli ile punktów wrzuciłby Jordan ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Przy
@HisAirness:

Nie wiem, czy takie oczywiste - pewnie dla młodzieży wychowanej na LeBronie wydaje się to sporą abstrakcją :) Poza tym nie jestem do końca przekonany, czy rzeczywiście GSW dałoby radę Bykom grając przy współczesnych zasadach. Bo tak:

- miękka gra sprzyjająca szybkości, plus rzuty z daleka. OK, tu GSW mają sporą przewagę (za to Bulls mają Kerra, który za trzy rzucał lepiej, niż Curry ;) ).
- większa liczba klasowych
Najlepszych Zawodników nie pozyskiwano w primie z innych zespołów jak to miało miejsce przy okazji GSW


@HisAirness: LOL, niby kogo poza Durantem pozyskali w prime z innego zespołu? Trzon zespołu, który zdobył pierwszego miśka i osiągnął 73-9, to wszystko byli zawodnicy wydraftowani, bo chyba nie mówimy o Iguodali w jego prime w roku 2015. Know your facts.
@kasztan00: uwielbiam takie dyskusje, serio ;)

Masz zapewne sporo racji w tym co piszesz ale mam kilka zastrzeżeń, zdaje się kluczowych:

- Kerr owszem rzucał za trzy z najlepszą skutecznością % w historii. Ale czy to czyni go lepszym strzelcem niż Curry czy nawet Klay Thomson? Absolutnie nie. Kerr był w stanie trafić po przygotowaniu pozycji, bez nacisku obrońcy najcześciej i były to powiedzmy 3/4 trójki na mecz. Tymczasem Curry jest
@vinmcqueen: Np. D.Cousins. Faktycznie. To praktycznie nikt. Najlepszy indywidualny zawodnik w lidze po Lebronie czyli Durant oraz prawdopodobnie najlepszy lub jeden z najlepszych wysokich w NBA czyli D.Cousins. Masz rację, prawie nikt ( ͡ ͜ʖ ͡)
@HisAirness:

Nie było takiego rzucającego jak Curry w historii.


Zgadzam się w pełni z całym punktem - dlatego też przy mojej uwadze na temat Kerra dałem ;)

na nowych zasadach nie mogą ich dotknąć, nie mogą ich spychać i nie mogą robić tych drobnych rzeczy


To prawda, trudno się nie zgodzić. Ale w dalszym ciągu mogą zabierać im piłki oraz odcinać od podań. A w tym Jordan był niedoścignionym mistrzem, Pippen
@HisAirness: ja pierdzielę xD dobry jesteś w odwracaniu kota ogonem xD To w ilu meczach Boogie pomógł GSW zdobyć miśka?

Wciąż nie odpowiedziałeś też na pytanie, jakich zawodników w prime kupili kiedy w składzie Curry, Thompson i Green zdobywali pierwszego miśka i przesrali 4-3 z Cavs.
@vinmcqueen: no ale ty pytałeś kogo sprowadzili w swoim primie. zatem odpowiadam Duranta i Cousinsa. Teraz rozwijasz pytanie o wątek mistrzostwa zatem oczywiste, że Boogie jeszcze nie zagrał ale logiczne, że jest to chyba największe wzmocnienie w lidze nie licząc LeBrona w Lakersach.

Nie odpowiedziałem bo takiego pytania nie zadałeś aż do teraz.
Zatem odpowiadając: sytuacja z ich 1 tytułem nie była klarowna. Owszem ograli Cavs ale wtedy nie grał Kyrie