Wpis z mikrobloga

Człowiek z cyny

Byłem zwykłym anonem lvl 25, gdy nagle bieg mojego dotychczasowo dość normalnego życia obrócił się o całe zawrotne
180 stopni. Pewnej letniej nocy wróciłem kompletnie pijany do domu. Mame i tate już spali, więc w sprawie kolacji byłem
zdany na siebie. Moją uwagę w drodze do lodówki przykuł jadalniany stół. Mój stary zajmował się elektroniką for living,
więc często w mieszkaniu walał się jego sprzęt - lutownice, trzecie ręce, przewody, jakieś płytki drukowane i właśnie cyna
lutownicza. Patrzyłam na połyskujące na stole pęto miękkiego metalu i nie namyślając się długo podniosłem ją i zacząłem
jeść, wciągając ją do ust jak długą nitkę makaronu. Nie pytajcie, byłem ostro nadźgany, a to, co paliłem to na pewno nie
były papierosy. Byłem w stu procentach pewien, że wpierdzielałem wtedy zwykłe spaghetti, które dziwnym trafem leżało
luzem na jadalnianym stole i nie miało kompletnie żadnego smaku. Po tym posiłku (xD) poszedłem do łóżka.
Obudziłem się z kawałkiem cyny wystającym mi z ust. Wtedy to przypomniałem sobie, co działo się tej nocy.
Zeżarłem cynę. Z lekcji chemii pamiętałem, że cyna w połączeniu z kwasem solnym znajdującym się w żołądku powinna
była się rozpuścić - więc z późniejszym wypróżnieniem się nie było chyba problemu. Nie miałem pewności, jakie związki
chemiczne powstały właśnie w tej reakcji. I o to o ich potencjalnie zgubny wpływ na mój organizm się obawiałem.
Oprócz standardowego bólu głowy nie dolegało mi nic. Udałem się więc do łazienki, by obmyć sobie twarz. Gdy tylko
zobaczyłem moje odbicie w lustrze, przeraziłem się.
W wielu miejscach na twarzy pojawiły się znaczne, szaro-metaliczne plamy, w dotyku będące gładkie jak metal. Kurde bele.
Nie jest dobrze, ta cyna musiała mi zaszkodzić. Na szczęście próba zeskrobania plam cyny ze skóry zakończyła się
powodzeniem - otarłem sobie skórę do krwi, jednak metaliczność zniknęła. Zacząłem się zastanawiać, czy na pewno
jestem trzeźwy. Wróciłem do łóżka.
Spałem może z pięć godzin. Kiedy się obudziłem, pobiegłem do lustra, odkrywając straszną prawdę.
Teraz cały byłem pokryty cyną. Wyglądałem, jakbym został wykonany wykonany ze sreberka od czekoladek. Nawet miejsca,
z których z taką pieczołowitością ją zdrapywałem znów były nią zarośnięte. Nawet białka moich gałek ocznych nabrały
szarawej barwy.
Byłem człowiekiem z cyny.
Ojciec jak mnie zobaczył, kazał mi zmyć tą farbę. Dodał, żebym przestał robić z siebie debila. Próbowałem mu wyjaśnić,
jednak on nie słuchał. Reakcja matki była podobna. Pewnie skojarzyła dzisiejsze trendy panujące wśród młodzieży, to jest
przebieranie się za postacie z gier komputerowych i za takowego przebierańca mnie uznała.
Zacząłem się zastanawiać, czy oprócz zmiany koloru i faktury skóry nie zyskałem przypadkiem jakichś specjalnych
umiejętności. Nadal pozostałem zwykłym mięczakiem i suchoklatesem. Nie zyskałem szybszej prędkości poruszania się, latania czy też rentgenowskiego wzroku. Tylko metaliczną skórę. Ciekawe, co by się stało gdybym próbował przejść przez bramkę na
lotnisku.
Co gorsza ojciec wywalił mnie z domu. Miał już dość tego, że zamiast wziąć się za robotę, kupić sobie mieszkanie i
uniezależnić się wciąż mieszkałem z nimi i zatruwałem im życie. No i jeszcze ta historia z cynową skórą...
Musiałem zacząć szukać pracy, co nie było łatwe (nie mam nawet matury). Ze względu na mój wygląd nie przyjęli mnie nawet na kasę w biedrze. A na pewno nie byłoby mnie stać na robienie makijażu każdego dnia, by zakryć moją metalową mordę. Zresztą co ja jestem, kobieta by się malować???
Za parę złociszy kupiłem w narzędziowym siekierę i poszedłem szukać pracy w lokalnym tartaku - przyjmowali tam osoby
bez żadnych kwalifikacji i doświadczenia zawodowego. Zostałem szybko wyśmiany - brak tężyzny fizycznej powodował, że
drwalem byłem miernym. Przez wiele dni mieszkałem na ulicy. Za dnia paradowałem z siekierą, jedną z niewielu rzeczy, które mi jeszcze zostały - wzbudzając ogromne poruszenie, zaś noce przepędzałem w zaułkach i na wysypisku śmieci. Któregoś dnia moją osobą zainteresował się dyrektor pewnego parku rozrywki. Zwierzyłem mu się z mojej historii. Był nią dogłębnie poruszony.
Zaoferował mi godne pieniądze za bycie atrakcją turystyczną w jego przybytku. W taki sposób wyrwał mnie z tej niedoli.
Park znajdował się kilka miejscowości dalej. Kiedy przekraczałem jego bramę czułem, że w moim życiu otwiera się nowy
rozdział. Spotkałem tam całkiem miłą grupę osób - gościa w stroju lwa, niestety biedak cierpiał na jakieś lęki, małą
dziewczynkę w czerwonych butach (chyba miała na imię Dorota) i faceta przebranego za stracha na wróble. Szybko się
zaprzyjaźniliśmy. Teraz już byłem pewien, że spodoba mi się praca w tym parku rozrywki.
A nazywał się on "Kraina Oz".

#pasta #takbylo #truestory #czarnoksieznik
  • 5