Wpis z mikrobloga

TEN ŚWIAT JEST NASZ - ARCHIWUM. Część 3/60.

(Marzec 2016) Dotarliśmy do przejścia granicznego pomiędzy Hongkongiem, a Chinami Kontynentalnymi. Zapewne słyszeliście, że Chiny to zupełnie inny świat, niż nasz - ten zachodni. Zdawałem sobie z tego sprawę przed podróżą. Czytałem o tym wielokrotnie. Wydawało mi się, że inni mogą tego nie rozumieć, ale przecież ja nie jestem pierwszym lepszym lemingiem i dobrze wiem, jak to wszystko wygląda. Myliłem się. Od tamtego momentu w pełni podpisuję się pod stwierdzeniem „lepiej raz zobaczyć, niż sto razy usłyszeć”. Wystarczyło dosłownie kilka minut, żebym odczuł, że Chiny i zachód to dwa różne światy. Było jakoś tak... inaczej. Nasz pierwszy kontakt z Chińczykami to... zarekwirowanie kiełbasy, którą zabraliśmy z Polski dla znajomego. Jednak nie chodzi mi oczywiście o samą utratę jedzenia, ponieważ to tylko kwestia przepisów (swoją drogą - kiełbasa w innej walizce przeszła bez problemu). Pierwsze minuty w Chinach to kilka krótkich „rozmów” z Chińczykami - z celnikiem o wspomnianej kiełbasie, z celniczką o drodze na dworzec i z kilkoma przypadkowymi osobami - ponownie o tym jak trafić na dworzec. I nagle, w przeciwieństwie do sytuacji w Hongkongu - nikt nie zna angielskiego. Zupełnie się nie rozumiemy - nawet kiwanie głową i zwroty typu „yes” i „no” wydają się dla nich niezrozumiałe. Nasze „dialogi” nie mają sensu. Wkrada się nerwowość. Musimy pokonać jeszcze prawie 1000 km, robi się coraz później, a my nie wiemy jak dotrzeć na właściwy dworzec. Dostęp do internetu (a więc kontakt z naszym znajomym) mamy tylko wtedy, kiedy znajdujemy się w pewnej popularnej restauracji typu fast-food. Utkwiła mi w pamięci również podróż metrem. Nie mogłem się nadziwić, jak to możliwe, że ci ludzie nie rozumieją zasady „najpierw wysiadamy, później wsiadamy”. Tam otwierały się drzwi pociągu i... wszyscy naraz w swoim kierunku. Ostatecznie dociera do nas wiadomość od Adama (naszego znajomego w Chinach) - informuje nas, że mamy pociąg do jego miasta, ale z dworca w Kantonie. My byliśmy wtedy na dworcu (albo czymś podobnym do dworca), tylko w Shenzhen. Zmęczeni trasą Rzeszów-Kraków-Budapeszt-Stambuł-Hongkong-Nocleg w Chungking Mansion...- Shenzhen - padamy z nóg. Wokół same chińskie znaki i Chińczycy, którzy nie rozumieją ani słowa po angielsku. Internetu brak, połączenie telefoniczne z niewiadomych przyczyn nie działa, kolejki do kas biletowych bardzo długie. Wiemy tylko, że za jakieś 2 godziny mamy ostatni pociąg do miasta Changsha (tam mieszkał Adam). Znikąd wyłonił się taksówkarz, który łamanym angielskim oferuje, że podrzuci nas na dworzec w Kantonie za 100 RMB (ok. 50 zł). Pewnie usłyszał jak rozpytywałem chwilę wcześniej. Pomyślałem „Shenzhen - Kanton, to obok siebie, tylko 100 RMB - chyba dobra cena”. No to jedziemy. Mija dziesięc minut, pół godziny, czterdzieści minut, a my wciąż jedziemy autostradą - końca nie widać. Dodzwoniliśmy się do Adama. Usłyszeliśmy „100 RMB? Chyba 1000!”...

#pokonactv #hongkong #chiny
Pobierz wojciechsiryk - TEN ŚWIAT JEST NASZ - ARCHIWUM. Część 3/60.

(Marzec 2016) Dotarliś...
źródło: comment_4y3C7rh184hMDzjcbv4gSAFe5PT8eVB4.jpg
  • 2