Wpis z mikrobloga

Sen o Halep, czyli jak Turcja przejmuje kontrolę nad syryjską rebelią

Obecnie Turcja jest jednym z najważniejszych graczy biorących udział w syryjskiej wojnie domowej. Każda operacja rebeliantów w północno-zachodniej Syrii, która ma mieć szanse powodzenia, najpierw musi zostać uzgodniona z Ankarą. Jednak nie zawsze tak było. Dzisiaj postaram się przybliżyć jak turecka polityka względem rebelii ewoluowała i jak to się stało, że Ankarze udało się zyskać tak duże poparcie ze strony rebelii. Zapraszam na „Sen o Halep, czyli o tym jak Turcja przejmuje kontrolę nad syryjską rebelią” - drugi artykuł z serii Idlibistan.

Tekst jest dostępny także na platformie steemit.
-----------------------------------------------

Al-Assad musi odejść
W początkowym okresie syryjskiej wojny domowej głównym celem Turcji było obalenie Assada i ustanowienie w jego miejsce rządu sunnickiego, który zostałby wciągnięty w turecką strefę wpływów. W tym okresie Ankara prowadziła iście makiawelistyczną politykę i zgodnie z zasadą „cel uświęca środki” współpracowała z niemal każdym ugrupowaniem rebelianckim – w tym z Nusrą. Ankara liczyła, że dzięki bliskiej współpracy z rebeliantami i dostarczaniu im ton sprzętu wojennego, ostatecznie uda jej się przejąć kontrolę nad całą rebelią. Wkrótce jednak okazało się, że tureckie plany są zupełnie oderwane od rzeczywistości.

Gdy 28 marca 2015 roku Armia Podboju dumnie wkroczyła do Idlib w Ankarze strzelały korki od szampanów. Turcy uważali, że upadek Idlib to pierwszy, duży krok na drodze do zwycięstwa. Kolejnym celem rebelii miało być Halep (turecka nazwa miasta Aleppo) i marsz, przez Hamę i Homs, na Damaszek. Jednak tureckie plany nigdy nie doczekały się realizacji. Po wypędzeniu armii rządowej z prowincji Idlib, rebelianci skoczyli sobie do gardeł i zaczęli walczyć między sobą o rolę lidera. Nikt nie chciał już słuchać Ankary i jej wezwań do zachowania jedności.

Konflikty wewnętrzne rebelii świadczyły o porażce ówczesnej polityki Ankary wobec Syrii. Dotychczas Turcy skupiali się na formowaniu jak największych sojuszy powstańczych, które tworzono z ugrupowań zarówno umiarkowanych, jak i radykalnych. Turcy byli świadomi, że takie działanie jest obarczone ogromnym ryzykiem, ale liczyli że uda im się zachować jedność rebelii poprzez skupienie jej na walce z Assadem. Jednak wydarzenia, które rozegrały się po upadku Idlib pokazały, że tureckie stanowisko było błędne.

Prezydent Syrii, Baszszar al-Asad, źródło: kremlin.ru

Podpatrzone w Arabii Saudyjskiej, aby Turcja rosła w siłę
Pod koniec 2015 roku Turcja znalazła się w bardzo złej sytuacji. Nusra i Ahrar, czyli dwa bardzo radykalne ugrupowania, nad którymi Turcja nie miała zbyt dużej kontroli wybiły się na liderów rebelii w północnej Syrii. Jednocześnie na południu kraju coraz większe wpływy zyskiwała Armia Islamu (Jaish al Islam) – wspierana finansowo i materiałowo przez Arabię Saudyjską. Jaish al Islam była bardzo ciekawym przypadkiem. Z jednej strony JaI było potężnym ugrupowaniem, które siało postrach we wschodniej Gucie pod Damaszkiem – ich defilada wojskowa przeszła do historii syryjskiej wojny domowej jako jeden z największych pokazów siły ze strony rebeliantów. Z drugiej jednak strony JaI działało zgodnie z wytycznymi otrzymywanymi od mocodawców z Rijadu.

Wydaje się, że to właśnie działalność Armii Islamu doprowadziła do rewizji tureckiej polityki względem Syrii. Ankara odrzuciła ideę tworzenia szerokiej koalicji, która objęłaby całą rebelię na rzecz stworzenia własnej wersji Armii Islamu. Zadanie to było o tyle łatwe, że Turcja – w odróżnieniu od Saudów – bezpośrednio graniczyła z terenami kontrolowanymi przez rebeliantów.

Parada Armii Islamu w Gucie, 2015 rok, źródło: JaI

Początki pro-tureckiego stronnictwa
Zimą 2015 roku Turcy zaczęli wprowadzać swój plan w życie. Zamiast tworzyć „frakcję pro-turecką” od zera, postanowiono stworzyć ją na kanwie mniejszych, bardziej umiarkowanych ugrupowań, które zostały zmarginalizowane przez Nusrę i Ahrar. Ugrupowania te, czując zagrożenie ze strony Nusry, szybko przyjęły pomocną dłoń wyciągniętą przez Ankarę. Pierwszym ugrupowaniem, które Turcy zaczęli przeciągać na swoją stronę było FSA, które dotychczas podchodziło do sąsiada z północny ze stosunkowo dużym dystansem. Jednocześnie Turcy zacieśnili jeszcze – i tak już szeroką – współpracę z tzw. Brygadami Syryjskich Turkmenów – głównym i najbardziej znanym członkiem BST była Dywizja Sułtana Murada.

W efekcie, w Idlib, w cieniu Nusry i Ahraru, zaczęły tworzyć się zaczątki frakcji „pro-tureckiej”. Ankara podeszła do tego sojuszu bardzo poważnie. Wkrótce szeroki strumień zaopatrzenia płynącego z Turcji dla rebelii został skierowany do grup pro-tureckich. W rezultacie oddziały lojalne Ankarze, mimo że mało liczne i rozbite rozbita na wiele drobnych ugrupowań, stały się jedną z najlepiej uzbrojonych grup w północnej Syrii.

Już wówczas – tj. pod koniec 2015 roku – Turcja zaczęła wykazywać duże zaangażowanie sojuszem z Ahrarem. Porozumienie się z tym ugrupowaniem było o tyle istotne, że była to druga – po Nusrze – najpotężniejsza grupa w Idlib. Ponadto to Ahrar kontrolował przejścia graniczne, przez które Turcja chciała przerzucać sprzęt dla FSA i Turkmenów. Jednak Ahrar odrzucił sojusz z Turcją. Póki co grupa nr 2 w Idlib wykazywała dużą niezależność i starała się balansować między Ankarą a Rijadem – swoimi głównymi sponsorami. Jednocześnie jednak Ahrar miał wyrazić duże zrozumienie dla tureckich działań i zagwarantować Turcji swobodny transport broni przez granicę.

Przejście graniczne Bab al-Hawa przed wojną, źródło: Patrickneil, wikimedia.org

Niespodziewani goście
Rosnąca rola Nusry i walka o wpływy z Suadami nie były jedynymi trudnościami, z którymi w 2015 roku musiała zmierzyć się Turcja. 30 września 2015 roku Rosjanie weszli do Syrii a tureckie możliwości działania zostały znacznie ograniczone. Wejście Rosjan wywróciło do góry nogami turecką politykę względem Syrii. Wcześniejszy cel Ankary, czyli wyeliminowanie Assada i instalacja w jego miejsce pro-tureckiego rządu, stał się niemożliwy do osiągnięcia. Nic też dziwnego, że napięcie na linii Ankara-Moskwa zaczęło rosnąć, czego kulminacyjnym punktem było zestrzelenie przez Turków rosyjskiego bombowca Su-24M 24 listopada 2015 roku.

Trudno przewidzieć do czego doprowadziłyby dalsze turecko-rosyjskie tarcia, gdyby nie noc z 15 na 16 lipca 2016 roku, gdy w Turcji doszło do nieudanego zamachu stanu. Do tej pory trwają ostre dyskusje czy zamach ten był zainscenizowany/sprowokowany przez stronnictwo pro-erdoganowskie w armii. W każdym razie jedno jest pewne. Od lipca 2016 roku pozycja prezydenta została znacznie wzmocniona a sama Turcja zaczęła coraz bardziej przypominać państwo autorytarne. Przemiany w Turcji wywołały stanowczą krytykę ze strony krajów członkowskich NATO i UE. Odpowiedź Turcji była równie ostra – Ankara zaczęła oskarżać rządy państw europejskich i USA o wspieranie spisku Gulena. Jednocześnie jeden człowiek dostrzegł w tym całym zamieszaniu okazję – Władimir Putin. Prezydent Erdogan uznał, że chwilowy sojusz z Putinem to idealna odpowiedź na zaostrzającą się krytykę ze strony zachodnich sojuszników. W ten sposób Ankara rozpoczęła niebezpieczną grę, w której stara się balansować między Moskwą a Waszyngtonem. Wkrótce ta gra miała doprowadzić do turecko-rosyjskiej współpracy w Syrii.

Opancerzone transportowce Ejder Yalçın 4X4 przekazane przez Turcję Legionowi Szamu, źródło: SL

Kwestia kurdyjska
Jednak póki co, Turcy musieli sami zmierzyć się z zagrożeniem, które zaczęło zbliżać się do ich południowych granic. W sierpniu 2016 roku Kurdowie, z amerykańską pomocą, zaczęli dążyć do połączenia swoich sił stacjonujących pod Afrin i Manbij. Gdyby im się udało cała północna granica syryjsko-turecka zostałaby opanowana przez Kurdów. Turcja musiała działać. W ciągu kilku dni tysiące członków „tureckiego skrzydła” zostało ewakuowanych z Idlib do południowej Turcji. 24 sierpnia 2016 roku rozpoczęła się operacja „Tarcza Eufratu”. Mimo wielu błędów w sztuce wojennej, turecka operacja zakończyła się ogromnym politycznym sukcesem – ryzyko połączenia się sił kurdyjskich zostało zażegnane.

Jednocześnie jednak Turcja wygrywając w Al Bab, przegrała w Idlib. Większość mudżahedinów z „tureckiego skrzydła” wzięła udział w „Tarczy Eufratu” a w Idlib pozostały tylko oddziały rezerwowe. Po zakończeniu operacji duża część bojowników nie chciała wracać do Idlib, gdyż przebywając pod opieką Turków nie musieli martwić się rosyjskimi bombardowaniami, walkami wewnętrznymi i uśpionymi komórkami IS. Ci którzy zdecydowali się na powrót nie mogli liczyć na ciepłe przyjęcie, gdyż zaraz po przekroczeniu granic Idlib byli rozbrajani przez JFS/HTS. Turcja była świadoma utraty wpływów w Idlib i, nie mogąc liczyć na powrót swoich sojuszników do Idlib, postanowiła zacieśnić stosunki z Ahrarem, który z coraz większym przerażeniem patrzył na, rosnącą w siłę, ex-Nusrę.

Początkowa faza operacji „Tarcza Eufratu”, źródło: MrPenguin20, OpenStreetMap contributors, openstreetmap.org

Astana, czyli nowe rozdanie
Tymczasem Rosja – widząc, że Turcja bardziej niż Assadem jest zainteresowana pacyfikacją Kurdów – zaproponowała Ankarze współpracę. Tak właśnie, w grudniu 2016 roku, powstał tzw. „format astański”, w skład którego weszły Rosja, Iran i Turcja. To właśnie Astana ma być miejscem, gdzie zostanie uzgodniony status powojennej Syrii.

Zgadzając się na współpracę z Moskwą i Teheranem, Ankara zrezygnowała z obalenia Assada za pomocą siły. Od teraz Turcja postanowiła dążyć do uzyskania jak największego wpływu na losy powojennej Syrii – to czy Assad zostanie w Damaszku stało się kwestią drugoplanową. Jednak cel ten miał zostać osiągnięty nie tylko przy pomocy zręcznej dyplomacji, ale także – a może i przede wszystkim – siły zbrojnej.

Po ogłoszeniu powstania „formatu astańskiego”, rebelianckie ugrupowania z Idlib zrozumiały, że jeśli chcą przetrwać to muszą zacząć bliżej współpracować z jednym z 3 partnerów z Astany. Nie mogąc liczyć na pomoc ze strony Rosji czy Iranu, rebelianci zwrócili się o pomoc do Ankary. Tym samym Turcy powrócili do gry o Idlib i tym razem to oni rozdawali karty. Dzięki Astanie, Turcja nie musiała już starać się o poparcie ze strony rebeliantów – teraz to oni musieli starać się o poparcie Turcji.

Turcja postanowiła nie zaprzepaścić swojej szansy na objęcie dowództwa nad rebelią. Na swojego głównego sojusznika w Idlib Turcy wybrali Ahrar. O ile wcześniej Ahrar i Ankara współdziałały w ramach układu partnerskiego, to po powstaniu „formatu astańskiego”, Ahrar całkowicie uzależnił się od tureckiego sojusznika.

Widząc zbliżenie swojego największego rywala z Turcją, Nusra/JFS postanowiła działać. 20 stycznia 2017 roku, na 2 dni przed rozpoczęciem pierwszej tury rozmów w Astanie, Julani wydał rozkaz do rozpoczęcia prewencyjnego ataku. Tego samego dnia bojownicy JFS zaatakowali posterunki oraz magazyny Ahraru i jego sojuszników. Ahrar odpowiedział ogniem. Od tamtej pory Ahrar i Nusra cały czas pozostają w stanie wojny, który przeplatany jest krótkimi okresami rozejmu. Szala zwycięstwa przechyla się to na jedną, to na drugą stronę, lecz żadna z grup nie jest na tyle silna, aby całkowicie wyeliminować przeciwnika. Strategiczne lokacje, jak np. Saraqib, przechodzą z rąk do rąk. Obok regularnych walk między HTS-em a Ahrarem, nieustannie dochodzi do zamachów bombowych organizowanych prawdopodobnie przez IS, co wprowadza jeszcze większe zamieszanie w prowincji.

[Prezydenci: Rouhani, Putin i Erdogan, źródło: kremlin.ru](https://steemitimages.com/0x0/https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/e/e2/Vladimir_Putin%2C_Hassan_Rouhani%2C_Recep_Tayyip_Erdoğan_02.jpg/1280px-Vladimir_Putin%2C_Hassan_Rouhani%2C_Recep_Tayyip_Erdoğan_02.jpg)

Idlib, czyli rebeliancki kurort
Przed wojną prowincję Idlib zamieszkiwało ok. 1,5 mln osób. Na skutek działań wojennych i ucieczek cywilów z terenów kontrolowanych przez rząd liczba ta znacznie zwiększyła się i według szacunków wynosi obecnie od 2,5 do nawet 3,3 mln osób. Większość z tych „nowych mieszkańców” Idlib to uchodźcy wojenni, ale nie wszyscy. Część trafiła tu za pomocą rządu z Damaszku i „zielonych busów”.

Po zdobyciu Aleppo w 2016 roku, SAA przystąpiła do likwidacji „rebelianckich worków” istniejących w różnych częściach kraju. Część z tych kotłów znajdowała się w terenie mocno zurbanizowanym (tak było np. w Damaszku) – tym samym atak na nie oznaczałoby ogromne straty po stronie atakujących. Dlatego też armia wpadła na ciekawy pomysł. Przystępując do likwidacji każdego z kotłów, siły rządowe dawały rebeliantom wybór – poddajcie się i jedźcie do Idlib albo walczcie i gińcie. Zdecydowana większość rebeliantów wybierała tę pierwszą opcję. W ten sposób armii udało się odzyskać wiele strategicznych pozycji – czasami nawet bez strat własnych. Jednak likwidacja kotłów nie była jedynym celem jakim kierowała się armia oferując „wywózki” do Idlib. Przede wszystkim liczono, że „zielone busy” doprowadzą do eskalacji napięć istniejących w Idlib.

Wkrótce ewakuacje stały się powszechne. Worek za workiem poddawał się a jego obrońcy, wraz z całymi rodzinami, wyjeżdżali do Idlib. Ewakuacje prowadzone były w charakterystycznych busach koloru zielonego, co szybko stało się obiektem żartów ze strony armii i pro-rządowych aktywistów np. gwiazdy na flagach FSA zaczęto zamieniać na zielone busy.

Początkowo ewakuowani rebelianci byli witani w Idlib jak bohaterowie. Jednak gdy liczba ewakuacji zaczęła gwałtownie wzrastać, szybko się to zmieniło. Ugrupowania rebelianckie z Idlib zaczęły dostrzegać, że napływ bojowników z różnych części kraju prowadzi do zachwiania równowagi sił panujących w prowincji. Najbardziej na „zielonym procederze” traciła Nusra/JFS, gdyż jej bojownicy, stanowiący i tak mniejszość poza Idlib, najczęściej odrzucali układy z armią i wybierali walkę do końca. Dlatego też po kilku „wywózkach”, Nusra zaczęła rozbrajać rebeliantów przybywających do Idlib (armia pozwala wywożonym zatrzymać broń osobistą). Ponadto duża część ewakuowanych oficerów „zaginęła” po przybyciu do Idlib – prawdopodobnie trafili oni do więzień Nusry.

„Zielone ewakuacje” jeszcze bardziej zaogniły już i tak napiętą sytuację w prowincji. HTS stara się uniemożliwić ewakuowanym dołączanie do Ahraru czy tworzenie nowych frakcji., jednak ludzie Julaniego działają na oślep. W efekcie represje dotykają nawet tych, którzy nie mają negatywnego stosunku do HTS-u. Tymczasem część ewakuowanych zupełnie nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Często przyjeżdżający do Idlib przeżywają szok kulturowy (dotyczy to zwłaszcza bojowników FSA z południa kraju) – myślą, że po ewakuacji znajdą się w jedynej wolnej prowincji w kraju, lecz w rzeczywistości trafiają do samozwańczego „emiratu” rządzonego prawem szariatu. Mówiąc o ewakuacjach do Idlib warto wspomnieć o ciekawym kazusie Jaish al Islam (Armii Islamu). Jej głównym regionem działania była wschodnia Guta. Gdy na początku 2018 roku armia rządowa przystąpiła to likwidacji tego kotła, JaI rozpoczęło negocjacje dotyczące ewakuacji. Początkowo rebelianci zgodzili się na warunki zaproponowane im przez armię, jednak gdy usłyszeli że jadą do Idlib odrzucili umowę. W Idlib struktury Armii Islamu prawie nie istnieją – lokalna filia była bardzo mała i została wchłonięta przez Ahrar. Ponadto w Gucie wielokrotnie dochodziło do walk między Nusrą a Armia Islamu. Dlatego też JaI zaproponowała rządowi, aby – zamiast do Idlib – wywieziono ich na tereny kontrolowane przez wojska „Tarczy Eufratu”. Na to jednak armia nie chciała się zgodzić, gdyż dałoby to Armii Islamu szansę na dołączenie do stronnictwa „pro-tureckiego” i reorganizację pod tureckim nadzorem. Cała sprawa zaczęła wyglądać jak niskobudżetowy czeski film, gdyż przez około 1 tydzień armia i JaI w kółko ogłaszały rozejmy i wznowienia walk. Ostatecznie Armia Islamu została wywieziona do Idlib. Tam potwierdziły się ich obawy – jej szeregowi członkowie zostali rozbrojeni przez HTS a dowódcy osadzeni w więzieniach. W efekcie, trzęsąca niegdyś wschodnim Damaszkiem, JaI przestała istnieć.

Tymczasem Ankara nie oceniała „zielonych ewakuacji” w tak jednoznacznie negatywny sposób jak HTS. Turcy zaczęli dostrzegać plusy całej sytuacji. Julani zupełnie nie wiedział jak radzić sobie z masami ludzi napływającymi do Idlib. Fala aresztowań, która miała chronić HTS, doprowadziła do serii protestów ludności cywilnej. Rządy Nusry zaczęły tracić społeczne poparcie i w coraz większym stopniu opierać się na terrorze. Ankara postanowiła wykorzystać tę sytuację i zachęcać napływających bojowników do wstępowania w szeregi pro-tureckich bojówek. W rezultacie „zielone busy” stały się kolejnym punktem zapalnym w stosunkach HTS-u i frakcji pro-tureckiej.

Ewakuacja rebeliantów z Aleppo, źródło: Ruptly, youtube.com

Nusra wobec rosnących wpływów Turcji

Tureckie plany przejęcia kontroli nad rebelią nie uszły uwadze HTS-u. Wcześniej Julani nie postrzegał Turcji jako swojego wroga. Mało tego, HTS wielokrotnie zgadzał się na ograniczoną współpracę wojskową z Turcją przeciwko wojskom rządowym. Jednak Astana zmieniła wszystko. Od pierwszego spotkania przedstawicieli Moskwy, Ankary i Teheranu, wiadome jest, że konfrontacja HTS-u z siłami pro-tureckimi jest tylko kwestią czasu.

Julani próbuje grać na czas. Z jednej strony stara się pomagać Turkom np. to bojownicy HTS-u eskortowali tureckie konwoje gdy te wjeżdżały do Idlib, aby założyć tu – zgodnie z postanowieniami z Astany – 12 posterunków monitorujących zawieszenie broni. Z drugiej strony – gdy tylko jest ku temu dogodna okazja – HTS atakuje ugrupowania pro-tureckie. Ciężko powiedzieć na co liczy Julani – niemal w każdym scenariuszu końca wojny w Syrii nie ma miejsca na dalszą obecność HTS-u.

Według różnych niepotwierdzonych informacji Julian wysyła do krajów europejskich i arabskich tajnych wysłanników, którzy mają wystarać się o protekcję tych krajów. Jeśli to prawda, to jest to bardzo ciekawa inicjatywa, lecz – moim zdaniem – od początku zdana na klęskę. Nikt nie będzie chciał negocjować z ugrupowaniem dowodzonym przez mężczyznę wpisanego na listę poszukiwanych terrorystów przez USA i Rosję. Jeśli HTS chce zachować jakiekolwiek szanse na przetrwanie to – moim zdaniem – musi skupić się na utrzymaniu status quo i liczyć na kolejne – podobne do tego z Astany – przetasowanie sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Abu Mohammad al-Julani, źródło: JFS

Marsz na Idlib

W lipcu 2017 roku Ankara poczuła się bardzo pewnie. Od kilku miesięcy tureckie ciężarówki, wyładowane sprzętem wojennym, codziennie przekraczały przejście graniczne Bab al-Hawa. Dwa miesiące wcześniej, w maju 2017 roku, w Astanie, uzgodniono, że Idlib będzie jedną z 4 stref deeskalacji, które nie będą już dłużej atakowane przez siły pro-rządowe.

Turcja uznała, że
JanLaguna - Sen o Halep, czyli jak Turcja przejmuje kontrolę nad syryjską rebelią

...

źródło: comment_4Nu62MV57DDHbjq2e7XpvPOMHGvERNry.jpg

Pobierz
  • 20
wiem ze jestem Januszem Syrii ale rozumiem ze Arabia Saudyjska w zasadzie calkowicie utracila wplywy?


@kornowski: Tak. Była jeszcze niedawno mowa o tym, że jak USA wycofa się z terenów kontrolowanych przez SDF to Arabowie - pod przywództwem Saudów - wprowadzą tam swój kontyngent, ale skończyło się na "dyskusjach".

Co z Panstwem Islamskim i czemu al Nusra nie jest juz Nusrą?


@kornowski: Jeśli idzie o Syrię to PI działa jeszcze
@JanLaguna: A więc szykuje nam się wojna NFL z HTS-em? Wszystko byłoby ok, ale lada dzień nastąpi ofensywa rządowych na Idlib.
Co wtedy? Reaktywacja "Armii Podboju?
Jak wspomniałeś to HTS kontroluje tereny graniczne z Turcją więc Erdogan miałby nawet problem z ewakuacją NFL gdyby zaszła taka potrzeba. A z tego co widzę tereny kontrolowane przez NFL są na pierwszej linii ofensywy.