Wpis z mikrobloga

#psyandre #gothic

Psy Andre
odcinek pierwszy - Miasto na wpół żywych.

Koszary miasta Khorinis zbudowane są na planie prostokąta w taki sposób, że ich północna krawędź styka się z murem obronnym. Koszary górują nad dolnym miastem z jednej strony, i nad lasem z drugiej. Oko króla czuwa zarówno nad spokojem wewnątrz jak i zewnątrz miasta. Do koszar można wejść od strony dzielnicy kupieckiej pokonując schody, które są na tyle długie, że każdy nieszczęśnik zmierzający do koszar ma dostatecznie dużo czasu na wymodlenie u Innosa czego tylko sobie życzy. Środek prostokąta stanowi odkryty plac ćwiczebny otoczony budynkami użytkowanymi przez straż. W nich właśnie jemy, śpimy, dzielimy się ze sobą ginem, śmiejemy się, smucimy, myślimy o dawnych miłościach, ale przede wszystkim uciekamy.

Od kiedy orkowym hersztom udało się w jakiś sposób przekonać swoich dalekich kuzynów z wyspy Khorinis do przyłączenia się do wojny, cała komunikacja morska z Myrtaną została zablokowana. Z Khorinis nie da się wydostać w żaden sposób. Pozostaje nam tylko uciekanie myślą. Chodząc ulicami tego miasta zawsze mam wrażenie, że wszyscy mieszkańcy, absolutnie każda osoba, jaką spotykam, jest zarażona zbiorowym pragnieniem ucieczki. Uciekać. To słowo wbija się w głowę, krwawi gorzkim rozczarowaniem z tego, czym stało się to miasto. To słowo poluje na nas, zastanawia na nas sidła, forsuje drzwi naszych własnych domów i robi z nas wszystkich niezdolnych do życia paranoików. Uciekać myślą w ramiona swojej pierwszej sympatii, uciekać w długie, pijane wieczory spędzone w porcie z przyjaciółmi, uciekać w bezpieczne granice matczynych objęć, uciekać, byle najdalej, byle nie żyć tu i teraz. Każdy obywatel tego miasta żyje tylko w połowie. Jego druga połowa odeszła, uciekła w dalekie regiony. Khorinis to miasto na wpół żywych.

Niektórzy mówią, że Khorinis jest cząstą tego, czym było kiedyś. To nieprawda. Jeżeli coś jest cząstką jakieś całości, to znaczy, że przy oddzieleniu się od tej całości zachowuje jej właściwości. Khorinis jest przeciwieństwem tego, czym było kiedyś. Nie chodzi mi o domy, mury, plac świątynny. Chodzi mi o ludzi. Zniknął optymizm i codzienna celebracja naszej własnej wyjątkowości względem Myrtany. Zniknęły uśmiechnięte twarze pijanych rzemieślników, którzy wieczory spędzali na przepijaniu obfitej pensji w karczmie. Próżno szukać tutaj szczerych uścisków dłoni wieńczonczych duże tranzakcje. Dziedzictwo pierwszych kolonizatorów z kontynentu zostało wyparte. To, co kiedyś rozpalało nas dumą, dziś nas męczy, nikt się nie cieszy z tego, że jest obywatelem tego miasta. Zmieniły się cechy tego miasta, jego właściwości.

Dawno temu, kiedy wszystko było jeszcze tak nowe, że większość rzeczy nie miała swoich cech, Khorinis było bardzo niewielką osadą złożoną z kilku domów, kilku skromnych ogródków warzywnych i prowizorycznego placu kupców. Ludzie musieli wyrywać każdy metr kwadratowy ziemi ze szczęk dzikiej i nieprzewidywalnej natury. Z każdym wykarczowanym drzewem marzenie o założeniu królewskiej kolonii stawało się coraz bardziej realne. I ludzie rzeczywiście żyli tym marzeniem. Powodzenie złotego wieku Myrtany pompowało krew w takich ilościach, że nawet tracąc jej dużo w częstych potyczkach z orkami ludzie byli w stanie podnieść się, spojrzeć w dal i zaprzysiąc sobie, że tam gdzie sięga wzrok, tam będzie sięgała władza króla. W końcu natura ustąpiła, zwiesiła głowę i odeszła, zostawiając ludziom wszechmocne prawo do stanowienia własnych zasad. Khorinis rozstastało się, zbudowano przystań, w końcu podjęto decyzje o budowie murów. Każdy obywatel tego miasta sam z siebie odrywał się od swoich obowiązków i pomagał w budowie. Każdy pracował tyle, ile mógł. Każdy dawał z siebie co najlepsze. I z tej mieszanki najlepszych cech ludzi powstała perła w koronie Myrtany - Khorinis. Miasto, które zwyciężyło. Potwory i przyroda musiały ustąpić.

Mam na imię Pablo, jestem strażnikiem miejskim. Urodziłem się w dzielnicy portowej w Khorinis. Mój ojciec walczył pod generałem Hagenem przeciwko nordmarskim buntownikom, mój brat wyjechał przed wojną na studia do Geldern, wolał kałamarz od miecza. Moim przełożonym jest kapitan Wulfgar. Razem z kolegami ze straży pilnujemy szczątków porządku publicznego w Khorinis. Dzisiaj do miasta przypłynął statek z posiłkami z kontynentu, co bynajmniej nie wzbudziło entuzjamu wśród mieszkańców, chyba że mówimy o portowych dziwkach łasych na paladyńskie złoto. Jak każdego dnia wstałem, założyłem mundur i zameldowałem się u Wulfgara.

- Niech żyje król! - pozdrowiłem mojego kapitana.
- Niech żyje - odpowiedział mi z widocznym zniechęceniem. Twarz Wulfgara była posępna i pomyślałem, że odzwierciedla jakieś wyjątkowe przykre rozterki.
- Piękna dzisiaj pogoda, kapitanie - powiedziałem badawczo, specjalnie akcentując ostatnie słowo.
- Tak, piękna. - odpowiedział zwieszając wzrok. Między nami zapadła cisza, którą szybko przerwał kapitan.
- Pablo, sam widzisz, że coś jest nie tak, po prostu ci powiem. Nie będę już waszym kapitanem. Dostałem pismo od Hagena. Od dzisiaj paladyni przejmują wyłączną władzę w mieście. Dziś w południe herold ma ogłosić stan wojenny. Waszym kapitanem będzie pewnie jakiś świętojebliwy bufon, któremu hełm naciska na mózg. Przykro mi, sędzia też stracił posadę. Dziś albo jutro poznacie swojego kapitana. Ja mam od dzisiaj szkolić obywateli w posługiwaniu się bronią, więc jeśli chcesz zebym ci pokazał jak rozśmieszyć orka machając mu tępym drutem przed nosem, to przyjdź jutro rano na trening.
Spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale nie mogłem zrozumieć, po co paladyni mieszają się w nasze sprawy?
- Dla mnie zawsze będziesz kapitanem. - powiedziałem, chcąc ukoić jakoś smutek Wulfgara. - No, przyjdź do nas wieczorem. Będziemy u Cavalorna. Pogadamy, popijemy, jakoś to będzie. Nie ma co się martwić.

Udałem się jak zwykle w miasto. Służba minęła mi spokojnie. Patrzyłem na cień rzucany przez słońce i tylko odliczałem godziny do końca warty. Po południu przyszedł do mnie mój kolega Ruga.
- Nie żyje król! - powiedział Ruga, a jego twarz zdobił zawadiacki uśmiech. Ruga ironicznie posługiwał się tym pozdrowieniem w zaufanym towarzystwie.
- Niech żyje król - odpowiedziałem.
- Kazali mi cię zawołać, mamy zbiórkę. Chcą nam przedstawić nowego kapitana. Cholera, Wulfgar był w porządku. Szkoda mi chłopa.
- Zaprosiłem go do Cavalorna wieczorem, nie powinniśmy go zostawiać samego. Też przyjdź. Dawaj, odbębnimy to głupie zebranie i idziemy pić.

Gdy zaszedłem do koszar cała straż była zebrana na placu ćwiczebnym. Stanąłem z Rugą z tyłu. Słońce już chowało się za kurtyną zachodniego muru. Ruga szturchnął mnie i wyjął z kieszeni munduru małą butelkę ginu.
- Masz, pociągnij sobie, na trzeźwo się nie da słuchać tych paladyńskich bredni o innosie.
- Jak nas nakryją to mamy przesrane. Ale niech ci będzie. - ciepły gin przepłynął przez moje ciało.
Z głównego budynku wyłoniła się sylwetka paladyna. Był wysoki, krępy. Jego pancerz odbijał w naszą stronę promienie zachodzącego słońca. Jego twarz miała bardzo wyraźne rysy, jakby ciosane w kamieniu. Jego oczy były spokojne, zdawały się łaczyć łagodność z wojskowym drylem. Stojąc przed nami wyglądał jak szabloząb szykujacy się do skoku. Zmierzył nas wszystkich wzrokiem, po czym przemówił:
- Jesteśmy w stanie wojny. - paladyn zapauzował wypowiedziawszy te słowa, co zrosiło nas kroplą niezrecznęgo wyczekiwania na dalszy ciąg monologu.
- Wszystkie wysiłki ludzi winny być skierowany na jedną rzecz - walkę z wrogiem. Ale żeby skutecznie stanąć do bitwy poza murami miasta, musimy osiągnąć absolutny spokój wewnątrz murów. Z tego powodu paladyni przejmują bezpośrednią władze nad strażą miejską. Jestem Lord Andre, paladyn wyższego stopnia, od dzisiaj jestem waszym kapitanem. I to jest ostatni raz, kiedy oznajmiam wam to słownie.
Kolejny moment niezręcznej pauzy został przerwany przez dźwięk gardła Rugi, który popijał gin.
- Koniec zebrania. - rezkł Andre. Jesteście wolni. Niech zostaną tylko Ruga, Pablo i Peck.

- No i mamy przesrane, dzięki Ruga - wycedziłem przez zeby.
- No ależ... no ale co my niby zrobili? - zapytał Ruga pijackim głosem.
- Pewnie widzieli jak chlasz gin. Masz udawać trzeźwego! Nie obchodzi mnie jak, opanuj się i idziemy do niego.

Stanęliśmy we trójkę przed nowym kapitanem. Odór alkoholu z ust Rugi był wyraźny. Mi też alkohol spotęgowany przez ciepło wczosnoletniego dnia zabębnił w głowie. Staliśmy przed Andre jak skazańcy. Jak znam Pecka to też pił.

Andre zmierzył naszą trójkę wzrokiem i w końcu powiedział:
- Pewnie zastanawiacie się czemu kazałem waszej trójce zostać. - rzekł Andre nauczycielkim tonem.
- Panie kapitanie, ja przysięgam że ostatni raz chlał gin - wypalił Ruga.
- Nie obchodzi mnie to. - urwał Andre. - Ostatnio w Khorinis coraz częściej zdarzają się brutalne zabójstwa, co bardzo negatywnie wpływa na nastroje w mieście. Nie możemy sobie na to pozwolić. Od dzisiaj zakładam wydział zabójstw Khorinis. Wasza trójka będzie odpowiedzialna za prowadzenie śledztw i szukania winnych. Od dzisiaj nie zajmujecie się kradzieżami. Nadaje wam specjalne uprawnienia, na mocy króla pozwalam wam na stosowanie przemocy wobec podejrzanych, a także na zatrzymanie każdej podejrzanej osoby na przesłuchanie. W razie walki z grupami bandytów daje wam pełne wsparcie paladynów. Wasz żołd podwajam. Wybrałem was, bo znacie obywateli Khorinis. Macie pierwsza sprawę - nieopodal dziwnej wierzy za farma Lobarta znaleziono zwłoki młodego mężczyny. Idźcie tam i zbadajcie sprawę.
- Tak jest, kapitanie - powiedziałem w imieniu moich kolegów.
- Armia poza murami na nic się nie zda, kiedy w mieście wszyscy panikują - powiedział Andre. - Liczę na was. Koniec odprawy. Czekam na raporty o sprawie. Morderca ma się znaleźć, choćby sam Beliar zabił tego człowieka, chcę go mieć przyprowadzonego tutaj w kajdanach.

koniec odcinka pierwszego
  • 46