Wpis z mikrobloga

- Panie Cris, możemy porozmawiać?
- O Wietnamie?
- Tak. O Wietnamie.
- Ciągle padało. Człowiek marzył o suchym, ciepłym łóżku. No i jakimś dobrym posiłku. Kapral Carrot co prawda starał się jednak nie był kucharzem tylko farmerem.
- Farmer na wojnie?
- Carrot wcześniej żył sobie spokojnie na własnym ranczo w New Jersey i hodował marchew. Lubił porządek, czasami bił żonę gdy była zbyt leniwa.
Gdy on harował na polu, żona w ramach pocieszenia doprawiała mu rogi. Carrot porzucił stare życie i dołączył do Marines. Zostawił wszystko. Od korpusu oczekiwał porządku. Prostoty.Uważał, że wojna jest piękna.
- Wojna? Piękna? Jak?
- Według Carrota piękno to stan, kiedy nie ma niczego zbędnego. Na wojnie jest tylko życie i śmierć. Swoją drogą jego flaki "pięknie" obryzgały las w promieniu 15 metrów.
Zawsze wszystko wiedział lepiej i to doprowadziło go na minę. Szeregowy porky bardzo się tym przejął.
- Porky?

- Ta. Młody dzieciak, co chciał się sprawdzić na wojnie. Jednak kiedy zobaczył jak giną ludzie to zamknął się w sobie, prawie się nie odzywał.
A nawet jeśli to potwornie się jąkał, jakby upośledził sobie dykcję na skutek traumy. Pewnej nocy poszedł na patrol i już nie wrócił. Pamiętam, że szedł w stronę wietnamskich bunkrów.

- W twojej drużynie było więcej osób, co z resztą ?
- Niektórzy nie nadawali się do tej brudnej roboty. Tiger nadawał się aż nad to. Z radością mordował hordy wietkongu, śmiejąc się i tańcząc pośród gradu kul. Jego "entuzjazm" udzielił też się cywilom - gwałcił na potęgę, jednak jak zmienił cel na dzieci to trzeba było go powstrzymać. Porucznik Owl własnoręcznie zakończył jego zbrodnie. To też byli ludzie. Gwałt dzieci na oczach ich rodziców nie mógł ujść mu na sucho.
- Owl był waszym dowódcą?
- Przez pewien czas. Po burzy straciliśmy łączność z resztą oddziału. Wspiął się na najwyższe drzewo w okolicy i urządził tam sobie bazę, czekając aż radio złapie sygnał od dowództwa.
My poszliśmy dalej, wierząc, że znajdziemy resztę plutonu. Owl został na posterunku. Nigdy więcej już go nie spotkaliśmy. Jego zadania przejął sierżant Bear's.

- Zostawiliście dowódcę?
- To on nas zostawił. Nie słuchał się jak mówiliśmy mu, że wietkong nadciąga. Nie mieliśmy szans, a on uparł się, że tam zostanie, póki nie złapie sygnału.
A dobrze wiedzieliśmy, że wróg nadciąga. Te cholerne bunkry były wszędzie!
- Sierżant Bear's sprawdził się w roli dowódcy?
- Zawsze miał dobrą minę do złej gry. Nawet będąc pod ostrzałem potrafił opowiedzieć jakiś żart, aby rozluźnić atmosferę, traktował wszystko jak zabawę.
Przyznam miał apetyt i jadł za nas czterech, ale kondycyjne nie odstawał od reszty. Był jeszcze Miner i Donkey.

- Co się stało z szeregowymi Minerem i Donkeyem?
- Miner miał fioła na punkcie tuneli, przed dołączeniem do wojska pracował w kopalni. Wietnamczycy mieli bardzo rozbudowany kompleks podziemnych bunkrów.
Mines ubzdurał sobie, że w tych bunkrach znajdzie coś ważnego. I ślad po nim zaginął.

- A co z Donkeyem?

- Nikt z nas nie znosił tych warunków. Donkey jednak był inny, większość czasu milczał, a pytany co chce na kolację odpowiadał Carrotowi, że pragnie jedynie śmierci.
Jego akurat nie musieliśmy długo szukać. W nocy, kilka metrów od nas wziął sznur i w końcu wydostał się z tego piekła. Jego zwisające truchło śni mi się do dziś.
Ono i te błędne oczy, które widziały już wszystko, co świat ma do zaoferowania.

- Tak więc zostaliście sami we dwóch w lesie. Co się wydarzyło potem?
- Sam nie jestem pewien. Pamiętam tylko, że często padał deszcz. W tym miejscu opuszczonym przez Boga nie było czasu na sen.
Jak przestało padać to momentalnie wietkong wychodził z kryjówek. A kryjówki były wszędzie, ten cały przeklęty las miał wszędzie oczy.
Szliśmy i szliśmy, a las nie miał końca. Te bunkry były wszędzie, musiałem chociaż raz w nich być!

Stwierdziliśmy, że musimy tam wejść, głos wzywał nas do nich!
Bear's to był mój prawdziwy przyjaciel, on wiedział żeby tam nie wchodzić!
- Na dzisiaj musimy już kończyć Panie Cris, pora na lekarstwa.

- I jak doktorze, dowiedziałeś się czegoś nowego?
- Dalej to samo, pacjent cały czas opowiada tą samą historię, bez nowych detali. Terapia nie przynosi pożądanych efektów.

- Mnie to zastanawia - nawet jeśli mówi prawdę, to jakim cudem spędził on 18 lat w Wietnamie i nie napotkał nikogo z innego oddziału?
W jaki sposób, zdany tylko na siebie przeżył całą wojnę?
Ja bym pozostał przy wersji, że pacjent jest niepoczytalny na skutek poważnej traumy.

- Tylko weźmy pod uwagę Panie doktorze, że wielu już stamtąd nie wróciło. A na pewno nie byli już po tym tacy sami.
Wie Pan jak to mówią: jeśli cokolwiek można nazwać piekłem ma ziemi to zdecydowanie to miejsce. Gdzie nie spojrzysz gęsto od drzew i Wietnamców.
A niebo jedynie płacze nad ich losem, skraplając teren. Kto raz trafił do Stu-milowego lasu już nigdy nie był taki sam.

Zalecam, aby kontynuować badania.

#pasta #heheszki #wietnam #wojna