Wpis z mikrobloga

Ech, odpaliłem sobie ostatnio Dark Souls 2 i przypomniało mi się jak to było grać w to dopiero po premierze. Ta niepewność, nie wiadomo gdzie iść, w Internecie mało podpowiedzi, wiki dopiero się budowała. Na grupce polskich fanów panowały zażarte dyskusje. Ludzie rozmawiali o bossach, lokacjach, nowych rozwiązaniach, umawiali się na pierwsze walki pvp, na co-op przy trudniejszych bossach lub po prostu wymieniali się itemkami. To były czasy. Czuło się takie zaangażowanie społeczności, powszechną na grupce fascynację nową grą. "A widziałeś to, a tamto, a ten miecz to kozak, a na tego bossa nie idź piromancją, bo można się srogo zawieść". No piękne to było. Najmilej wspominam kooperację. Chyba każdą walkę próbowałem przechodzić w ten sposób, wielokrotnie, bo również pomagałem innym. Nie byłem słaby, po prostu dawało mi to dużo frajdy. Dotychczas żadna inna gra (prócz tych z tej serii) nie wywołała u mnie tego poczucia przygody. Często próbowałem grać w mmo, bo czułem że pozwolą mi przeżyć przygodę rodem z fantasy. Zawodziłem się. W Dark Souls dostałem to czego chciałem. Krótkie partie, historie bezimiennych bohaterów. Przejście przez lokację i walka z czasem bardzo wymagającym przeciwnikiem. Pamiętam jak męczyłem się z takim jednym w chyba końcowym etapie gry, Velstadtem. Już dojście do niego było w miarę trudne, a co dopiero walka. Z czasem stawał się coraz silniejszy i zwiększała się jego obrona. Potrafił zabić jednym atakiem. Wiem, że teraz ludzie robią go z zamkniętymi oczami, po prostu odbijając jego ataki. Wtedy jednak mało kto wyczuwał ten moment i trudno było go podejść. No i do tego atmosfera tej lokacji. Królewskie katakumby. Robiło to wrażenie. Wchodząc tam z dwoma nieznajomymi przypominało się napis z bramy piekieł z komedii Dantego. Cudowna gra. Niestety kolejne podejścia nie niosą za sobą tego poczucia osaczenia i zagubienia, towarzyszącemu nowym graczom. Jeśli ktoś nie grał, to pewnie nie doświadczy tego teraz, bo jest mało graczy na serwerach, ale spróbować warto. To jedno z najlepszych doświadczeń w grach wideo w ogóle. Te wszystkie gry o chodzeniu nie mają takiego ładunku emocjonalnego jak śmierć bezimiennego towarzysza pod koniec walki z bossem. Polecam.

Na zdjęciu poglądowym oczywiście jedyny w swoim rodzaju i najbardziej epicki ze wszystkich Lustrzany Rycerz. Walka z nim to istny rollercoaster, szczególnie kiedy zacznie przyzywać graczy do walki przeciwko nam. Sam się bawiłem w jego przydupasa przez jakiś czas. Warto było, nawet za cenę tych wyzwisk na PSN.

#darksouls #gry #wspomnienia #ehhhhhhhhhhhhh
źródło: comment_xGk9LFMVOM2uRwjT8KJ4rxxLk5xk723B.jpg
  • 12
@Jolly_Roger: Oj jak dobrze pamiętam to przebijanie się przez kolejnych przeciwników i #!$%@? na te wahadła. Kilka prób mi zajęło, zanim ogarnąłem jak przez kolejne przechodzić. A potem był jeszcze ten olbrzym ciskający bombami. XD
A potem było tylko gorzej. Do dzisiaj mam koszmary związane z tymi #!$%@? łucznikami z Anor Londo. Radość z pokonania ich była przeogromna.

@Magiczny_Kartofel: A nie wiem. Nie mam już czasu na gry. No i
@1984: Kurde, ja bym sobie odpalił DS po raz kolejny, ale jak sobie pomyślę, że znów miałbym przebijać się przez Blighttown... żaden obszar w trylogii tak mnie nie irytował, może trochę dwaj łucznicy w Anor Londo, ale w AL to był moment, a BT to kawał #!$%@?ącej planszy.