Aktywne Wpisy
Bavarczyk +20
giga_jablecznik +73
#facebookcontent #heheszki
Dołączyłem do grupy Zielarki, Szeptuchy, Wiedźmy, Wiedźmini na fb i świetnie się bawię
Dołączyłem do grupy Zielarki, Szeptuchy, Wiedźmy, Wiedźmini na fb i świetnie się bawię
Ogień dwóch starożytnych
[ #pokemirko - tag z przygodami ] [ #pokemonyzzerem ] [ #ashgrey ]
tl;dr
Ostatnie dni treningu przed walkami w Lidze. Mama poradziła mi bym udał się na trening do Bruna - członka Elitarnej Czwórki, który trenował w górach nieopodal Wertanii. Bruno słynął z niewyobrażalnej krzepy fizycznej, więc jego porady bardzo przydałyby się w ostatnich szlifach moich pokekumpli. Więc plecak na ramię i w drogę!
Przed miastem skręciłem w stronę Indygowego Płaskowyżu. Stąd można było objąć wzrokiem całą Wertanię - największe miasto w tej części Kanto. Naprawdę miły widoczek, zostałbym tutaj na dłuższą chwilę, gdyby nie to że czas naglił. Bruno, gdzieżeś ty się podział?
Spotkałem go medytującego przy jednej z wejść do jaskiń. Był to wielki byk, szeroki jak szafa trzydrzwiowa, istny sześcian 2x2 metr. Poprosiłem go o radę w trenowaniu pokemonów. Ten, o dziwo, wybuchnął śmiechem i z nieukrywaną szczerością wyznał, że nie ma żadnego sekretu, jakim się może podzielić. Po prostu jest dobry dla pokemonów, a one odpłacają mu tym samym. A w te góry przybył nie po to by trenować, lecz by rozwiązać problem agresywnego Onixa, który terroryzuje okolicę.
Ziemia zadrżała. Wywołaliśmy wilka z lasu! Wielki, ściekły Onix zaczął na nas szarżować! Bruno szybko mi rzucił, bym zajął pokemona potyczką, a sam idzie zbadać, co tak wkurza tego kamiennego węża. Blastoise wybieram cię!
Zmęczony walką Onix padł na ziemię. Bruno ostrożnie podszedł do niego. Uśmiechnął się, i zaczął coś majstrować przy jednej z kamiennych łusek Onixa. Po chwili wyprostował się trzymając w rękach przestraszonego Sandslasha. Musiał utkać w tych łuskach, a swoimi kolcami urażał tkankę miękką Onixa, przez co ten kamienny wąż tak szalał. Bruno wypuścił małego i zaczął głaskać Onixa. Ten w ramach wdzięczności postanowił dołączyć do Bruna. podziękowałem za tą lekcję i wyruszyłem dalej zwiedzać Płaskowyż.
W jednej z jaskiń spotkałem mojego starego znajomego Brocka. Poprosił mnie o sparing. Dobry pomysł, każda potyczka może mnie przybliżyć do wygrania Ligii.
Na jednym ze szczytów stały starożytne ruiny. Grupa archeologów, którą spotkałem w ich pobliżu przeszukiwała teren w celu znalezienia artefaktów z Pokemopolis. Miała to być stolica dawnej cywilizacji, zamieszkującej Kanto jakieś kilka tysięcy lat temu. postanowiłem im pomóc. W jednej z sal znaleźliśmy kamienną figurę Jigglypuffa i dwa, kamienne Pokeballe. Gdy tylko je dotknęliśmy światło rozświetliło pomieszczenie. Gdy wyszliśmy na zewnątrz naszym oczom się niespotykany widok. Wielki jak wieżowiec Alakazam walczył z Gengarem o podobnych rozmiarach. Od ich ataków Płaskowyż poczynał się trząść w posadach i rozpadać. Niebezpiecznie zmierzali w kierunku miasta. Musieliśmy ich jakoś powstrzymać. Gdy tylko podbiegliśmy do nich, zostaliśmy odesłani do jakieś próżni, w której o dziwo dryfował Zespół R. Wyjaśnili nam, że przebywamy w starożytnym Pokeballu, w którym to były uwięzione te monstra. Jakoś udało się nam wydostać z tego więzienia, i gorączkowo poczęliśmy szukać rozwiązania problemu owych gigantów. Eva - jedna z pracujących tu archeologów odnalazła tablicę informującą, że tą walkę może rozowiązać tylko śpiew Jigglypuffa. Niestety, statua tego rózowego ptysia, jką znaleźliśmy w jednej z sal, nijak nie zamierzała zaśpiewać. Już mieliśmy dzwonić na posterunek policji w Wertanii, by szybko zorganizowali ewakuację mieszkańców, gdy to zauważyliśmy, jak to Jigglypuff, którego spotkałem kawał czasu temu, wdrapuje się na jedną ze skał i zaczyna swą serenadę. Jak ja nie znoszzzz.....
Gdy się przebudziłem (oczywiście z porysowaną markerem twarzą), widziałem jak Eva, biegnie w miejsce, gdzie ostatnio widzieliśmy te wielkie pokemony. Znaleźliśmy tam tylko granitowe pokeballe. Eva, nie dotykając ich bezpośrednio, przeniosła je do osobnego kontenera. Powiedziała, że wkrótce wylądują jako eksponaty w jednym z muzeów w Kanto. Byleby mieli tylko Jigglypuffa na podorędziu, gdyby coś poszło nie po ich myśli.
Wróciłem do Alabastii by się ostatecznie spakować i przygotować się do wyruszenia w drogę do Ligii. Wstąpiłem jeszcze na chwilę do profesora, by ten udzielił mi ostatnich wskazówek, lecz ten tylko mnie zbeształ słowy " teraz za późno na wszelkie rady i wskażówki, jeżeli czujesz się, że nie sprostasz Lidze, poddaj się i zaszyj się w swym pokoju ". ten to potrafi zmotywować. Ligo nadchodzę!
Pamiętacie to stare przysłowie z Kanto " przed wyruszeniem w drogę należy spotkać Garego "? To zgadnijcie kogo spotkałem przed drogą prowadzącą do Ligii. Jak zwykle musiał mi gnojek dopiec. Ażebyś tak upadł i sobie te głupi ryj rozwalił! I oczywiście musiałem się też natknąć na Zespół R! Szajka ukradła jednemu z trenerów wszystkie odznaki, i za ich pomocą postanowili dostać się do Ligi by porwać tamtejsze pokemony. Zgadnijcie, kto musiał im wytłumaczyć, że ten plan jest dość kiepski?
***
Wzdłuż drogi stały zastępy kibiców, którzy dziwnie ożywili się na mój widok. Cóż, dzięki! Też się cieszę, że dotarłem do Ligii, ale nie oczekiwałem komitetu powitalnego.
BUM
Wpadł na mnie jakiś mężczyzna. Ubrany w strój sportowy - biały podkoszulek z symbolem Ligi, czerwone sorty, a w ręku dzierżył jakby pochodnię. O cię w życiu! Stałem na drodze sztafety z ogniem olimpijskim! Ajajaj ale wtopa!
By jakoś zatrzeć moje dość kiepskie wejście, zapytałem czy mogę kontynuować bieg, samemu niosąc znicz? "No pewnie" odpowiedział jakiś staruszek, który wyłonił się zza plecy biegacza. Przedstawił się jako Goodshow - prezes całej Ligii Pokemon. No pięknie. Zatrzymałem sztafetę, spotkałem chyba najważniejszego człowieka Kanto, i na dodatek dostąpiłem zaszczytu doniesienia ognia, wprost na stadion Ligii.
Biegłem ulicami wioski olimpijskiej. Pośród nieprzebranego tłumu kibiców, wiwatujących pochodowi, mogłem dojrzeć moich przyszłych rywali, którzy albo bawili się ze swoimi pokemonami, lub relaksowali się, leżąc na kocach czy okolicznych łąkach. Wiedzieli, że na trenig jest już za późno, teraz trzeba się tylko przygotować mentalnie.
Uff, huff, uff. Więcej tych schodów do głównego znicza nie mogli zrobić? Ja rozumiem, że płomień winien być widoczny z każdego miejsca wioski olimpijskiej, no ale mogli zapewnić jakąś windę czy wyciąg na szczyt. Zaraz chyba wypluję płuca.
"STÓJ!" Ke? Czego, kto to mówi?
" Te dwie niecnoty,
To kłopoty
By uchron.."
Dobra dobra. Czego chcecie?
Niesławne trio chciało skraść mój płomień olimpijski. No jeszcze czego! Moim obowiązkiem jest ochrona pochodni! Pikacz!
W trakcie wypowiadania tych słów, pochodnia samodzielnie uniosła się w powietrze, a ogień buchnął nam w twarz. Z płomieni wyszedł Moltres - legendarny ptak, tytan ognia. Szybkim ruchem poderwał szajkę w powietrze, i celną kulą ognia wysłał ich na podróż dookoła świata. Ja aż przysiadłem, gdy Moltres zaczął swe podniebne akrobacje nad głównym zniczem. Choć już mrok zapadał, to płomień i żar bijący z jego skrzydeł rozświetlił całą okolicę, potężnym, ciepłym światłem. Swój rytualny taniec po przestworzach zakończył iskrzącą beczką w znicz.
Ligę Pokemon w Kanto uważam za otwartą! Niech wygra najlepszy!
Zawiera treści 18+
Ta treść została oznaczona jako materiał kontrowersyjny lub dla dorosłych.