Wpis z mikrobloga

Elo, pewnie nie wszyscy znają historię, więc podrzucam. Duży wywiad ze Stanisławem Terleckim, genialnym piłkarzem, uczestnikiem strajków studenckich, kolegą z drużyny m.in. Johana Neeskensa w najbogatszym klubie USA w latach osiemdziesiątych, kłócącym się ze swoim synem o pieniądze na łamach tabloidów. Poruszyliśmy chyba większość jego wzlotów i upadków, na szczęście dziś znów jest na prostej. Fragmenty:

"Zagłębie Sosnowiec chciało mnie u siebie i płaciło zdecydowanie lepiej, w dodatku to był klub samego Edwarda Gierka. Ale by dobrze to wszystko zrozumieć, zacznę od Władka Żmudy. On wtedy odchodził z Gwardii Warszawa do Śląska Wrocław, przypominam, to był bohater Mistrzostw Świata z 1974 roku, ja natomiast jeszcze nie miałem nawet jednego meczu w reprezentacji. On, by uzyskać zgodę na transfer, musiał czekać osiem miesięcy, a przecież przechodził do wojskowego klubu. Ja – idąc do klubu włókienniczego, stojącego w tej hierarchii niżej – czekałem zaledwie trzy miesiące. Na jednym ze spotkań przy wizycie gospodarskiej Gierka w Łodzi włókniarki stwierdziły bowiem, że ich mężom bardzo zależy na ŁKS-ie, a są problemy ze wzmocnieniem klubu. Wszystko zostało załatwione niemal od ręki, od razu mogłem przepakować walizki i zamiast do Sosnowca jechać do Łodzi. Okazało się, że kobiety mają w tym mieście naprawdę sporo do powiedzenia".

"Już w latach osiemdziesiątych, na studiach, pełniłem rolę intendenta. Jako piłkarz miałem spore znajomości i niezłe dojścia do tak zwanych luksusowych artykułów. Znałem kierowników sklepów, przez które można było załatwić wędlinę czy inne tego typu artykuły. Jeździło się od zaplecza i organizowało to wszystko, albo – jak nie było innej możliwości – to po wsiach, skupując od rolników jajka czy mięso. To kosztowało sporo nerwów – przerzucić 10 kilo towaru przez siatkę i jeszcze potem uciec przed rozwścieczonym tłumem – kończyło się to różnie. Trochę wcześniej byliśmy z reprezentacją w Rzymie, na audiencji u Ojca Świętego. Kupiłem sobie wówczas naprawdę porządną kurtkę. Niestety, nie wytrzymała pościgu ludzi, którzy musieli czekać na towar godzinami, gdy ja odbierałem go od drugiej strony bez kolejki. Została na płocie, ja nawiałem i musiałem się pogodzić ze stratą. Pamiętam, że kiełbasa, którą dostarczałem do Instytutu z czasem zaczęła być nazywana „kiełbasą terlecką”. To był dla mnie duży zaszczyt".

Moim zdaniem warto, a rzadko jestem zadowolony ze swoich tekstów. :)

#pilkanozna #weszlo #lodz #reprezentacja dodam też #mirkohooligans, bo mocno antykomunistyczna historia, może się spodobać, jak nie to przepraszam.
  • 5