Wpis z mikrobloga

Śniło mi się, że prezydent Warszawy wydała edykt. Według nowego prawa, wszystkie samochody marki Daewoo Matiz musiały być natychmiast oddane na złom, bo inaczej właścicielom groziło piętnaście lat pozbawienia wolności, a nawet kara śmierci - jeżeli ktoś dopuścił się tankowania auta w miejscowościach, których nazwy zaczynają się na literę „W”.
Fanatycy Matizów z Wiednia, Wałbrzycha bądź australijskiego Wagga Wagga mieli więc naprawdę przerąbane. Nowy przepis bowiem miał najpierw objąć stolicę Polski - a zaraz potem wszystkie kraje świata. Nawet te, których autonomia wzbudza kontrowersje.
Amatorzy Matizów z Wałbrzycha nie mieli więc po co emigrować do kraju Basków.
Jak sami widzicie, prezydent Warszawy wszystko bardzo dobrze zaplanowała.
Oburzeni właściciele zakazanych aut wkrótce zaczęli urządzać protesty, które miały format konduktów pogrzebowych: na przedzie, niczym krzyże, niesiono większe podzespoły rozebranych samochodów, takie jak tłumiki, maglownice albo klapy bagażnika, a protestujący – cali na czarno – zanosili się płaczem, tuląc do piersi tablice rejestracyjne ukochanych pojazdów.
Urządzano prawdziwe pogrzeby z pompą.
Czasami nawet z pompą paliwa.
He, he.
Wkrótce części od Matizów zapchały wszystkie warszawskie cmentarze i nie było już gdzie grzebać zmarłych. Wybuchła więc epidemia dżumy, a konduktów jak na złość przybywało, bo - nie wiedzieć czemu - spanikowani ludzie zaczęli grzebać również Nexie i Lanosy.
  • 1