Wpis z mikrobloga

Świeżo po seansie "Me Before You" / "Zanim się pojawiłeś". Komedii romantycznej z Emilią Clarke i jakimś facetem. "jakimś" bo nie ma żadnego znaczenia co to za facet. W komediach romantycznych faceta definiuje status i stan posiadania, a nie to kim jest, czy osobowość.

Film to idealny przykład #logikirozowychpaskow i pogardy dla mężczyzn firmowanej przez #hollywood od dawna, choć ostatnio coraz bardziej.

Kto nie oglądał niech nie czyta, bo spoilery. Aczkolwiek historia jest tak banalna, że ciężko spoilerować ludziom, którzy widzieli przynajmniej 2 inne komedie romantyczne.

Więc nasza główna bohaterka to taki #przegryw. Nie ma żadnych zainteresowań, nic nie umie, nie studiowała, pracuje 6 lat jako kelnerka w pierwszej lepszej cukierni. Jedyną jej cechą pozytywną jest to, że dużo paple i się uśmiecha jak 4 latka. Taki jest wzór kobiety lansowany przez media. Z taką bohaterką mają się utożsamiać odbiorczynie. Komedie romantyczne to wszak opis nieba dla niewiast, przynajmniej w teorii.
Traci pracę i pośredniak wysyła ją do kolejnej.

Musi się zajmować sparaliżowanym facetem. Facet jest oczywiście: ultra bogaty (ma własny zamek, porshe i ogólnie pieniądze nie grają żadnej roli), delikatnie i odpowiednio starszy (5 lat) ale dalej młody, przystojny zgodnie z najnowszymi trendami, wysoki i dobrze zbudowany (mimo tego, że to niby paralityk). 10/10, tylko ten wózek.
Wiadomo, że męskim bohaterem nie może być syn piekarza albo choćby inżynier budownictwa. Nie, historie romantyczne wymagają bogatych i pięknych, zwłaszcza (i czasami wyłącznie) po stronie męskiej. Kobieta może być nawet prostytutką, a film dalej się sprzeda.
Przed wypadkiem on miał tysiąc zainteresowań, żył pełnią życia. Po studiach dobra praca, sporty ekstremalne, piękna narzeczona. #wygryw 100%. Po wypadku się załamał i chce umrzeć.

P. Clarke (bohaterka nosi to samo nazwisko co aktorka) oczywiście jest tylko pokojówką. Nie będzie się zajmować pomocą medyczną, czy choćby fizjologiczną, bo to jest obrzydliwe. Kobiety nie robią rzeczy obrzydliwych. Ona jest od umilania mu życia -- każda kobieta to przecież szczyt szczęścia dla faceta -- a nie od pracy.

Więc on chce umrzeć, ona chce go uratować (bo to dobra kobieta jest, jak "my wszystkie"). Oczywiście swoją nieskazitelną osobowością przekonuje go, że nie jest tak źle i coś między nimi rośnie.

W międzyczasie Clarke porzuca swojego faceta po 7 latach związku. Nie wiadomo dlaczego. Scenarzyści próbują zrobić z niego potwora i egoistę, ale nie ma ku temu żadnych przesłanek. Patrick ma pasje, lubi sport i bieganie. Często widzimy go więc jak trenuje (zamiast słuchać co u Clarke. Oburzające!), zaprasza też dziewczynę na urlop do Norwegii... gdzie są zawody w bieganiu. Nie jedzie na urlop tylko dla niej, o nie, jedzie, żeby coś wspólnie porobić.
Jak on śmie? Przecież urlopy są po to, żeby kobieta się dobrze bawiła! Odpowiednia muzyczka i widz ma już pewność, że to cham i prostak i że Clarke powinna go porzucić dla miliardera.

Co też wkrótce robi. Z winy Patricka, bo ten nie może znieść, że Clarke z miliarderem jedzie na wakacje z masażami, spa i 5 gwiazdkowym hotelem. On to uważa za zdradę, ale dla niej to "praca" i pomaganie choremu :) Więc rozstaje się po 7 latach udanego związku.

Na urlopie pierwsze co to wycałowuje miliardera (Patrick chyba miał trochę racji, ale narrator tego nie podkreśla :]), za chwilę mówi mu, że go kocha i żeby się nie zabijał.
Niestety, miliarder nie chce żyć jak cień człowieka, będzie się zabijał. W końcu gdyby chciał nagle żyć, uwięziłby pełną potencjału Clarke w jakimś związku, w ktorym ona musiałaby się dla niego poświęcać. To mogłoby się gorzej sprzedać wśród niezależnych obecnie widzów płci żeńskiej. Scenarzyści nie mogą do tego dopuścić, zatem on bardzo chce umrzeć.
Bohaterowie kłócą się i "rozstają". Wracają z luksusowych wakacji opaleni (wszystko za jego $$) i idą w swoją stronę.

Clarke jest smutno, że miliarder się chce zabić. Musi być przy nim, bo jest taka dobra i wrażliwa. Jedzie z nim i jego starymi do Szwajcarii do kliniki eutanazji, gdzie umila mu ostatnie chwile, gdy on się zabija.

Na końcu Clarke siedząc w Paryżu odczytuje list od miliardera, w której ten jej dziękuje za promień szczęścia i daje numer do konta, żeby mogła trochę pożyć na jego koszt. Niech się rozwinie, niech podróżuje, niech żyje, miliarder płaci. Wzruszający gest, wzruszająca muzyka, napisy :)

Moja ocena tego jest taka:
Hollywood to antykobieca, antyludzka i zwłaszcza antymęska propaganda, która sączy kłamstwa w głowy każdego kto włączy TV. Młode dziewczyny utożsamiające się z bohaterką dowiadują się, że nie trzeba nic robić, mieć żadnych pasji, zainteresowań, hobby bo i tak przystojny miliarder uratuje, da pieniądze i pokieruje. Każdy pokocha ją "za to kim jest naprawdę".

Mężczyzna w takiej historii to bankomat, odskocznia dla kobiety. Albo robi dla niej wszystko, bez prawa do własnego hobby i życia, albo jest "chamem", którego trzeba porzucić, żeby znaleźć kogoś lepszego, bardziej przygodowego i chętniej się poświęcającego. Facet musi mieć kasę, musi być top 5% społeczeństwa fizycznie, piekielnie inteligentny i do tego zero pracy fizycznej (wiadomo). Wszystko najlepsze dla księżniczki.

Najśmieszniejsze, że poszli tak daleko, że kobieta nie musi się nawet poświęcać małżeństwem z tym frajerem, oj nie. Zresztą, nie widać było żeby uprawiali jakiś seks. To chyba nie byłoby seksowne, w końcu jest on tylko inwalidą. Zatem w tej historii dosłownie bohaterka dostała po prostu przelew od jelenia za miło spędzony czas. Szczyt marzeń nowoczesnej kobiety, być opłacaną za czas spędzany z facetem? Może od razu przeskok na stawkę godzinową?

Komedie romantyczne to rak.

#redpilltruth #kinomaniak
  • 4