Wpis z mikrobloga

Philip Dick, Roger Zelazny – Deus Irae

TL;DR → pomiń dwa pierwsze akapity

Kiedy spojrzałem do polskiego Internetu witki mi opadły, w recenzjach praktycznie nikt nie zadaje sobie nawet pytania o czym jest ta powieść. Stały punkt – współpraca Dick- Zelazny, potem albo streszczenie fabuły („główny bohater szedł, szedł… i szedł”), albo krótkie podsumowanie, że filozoficzna gadanina, mało akcji, nuda i wielkie rozczarowanie. Anglojęzyczny świat jest bogatszy… ale bezpłodny, nie ma warsztatu do jakiejkolwiek rozmowy o religii. Europa nie jest chrześcijańska, jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia. Cytując Chestertona „zło, że ludzie przestali wierzyć w Boga, nie polega na tym, że w nic nie wierzą, ale że gotowi są uwierzyć we wszystko."

Ciężko jednoznacznie powiedzieć coś o tej książce. Jeśli ktoś zna twórczość Philipa Dicka wie o czym mowa – w spójnej opowieści potrafi znikąd pojawić się jakiś dziwny wątek, a potem już nie wiadomo co jest literacką prawdą, co złudzeniem i jak to wszystko interpretować. Nie wiem czy (zwłaszcza późny) Dick jest literaturą postmodernistyczną sensu stricto, na pewno można doszukiwać się tam irracjonalizmu i domyślam się, że to może odstraszać od poważniejszych analiz. W tym wypadku nie wiem, czy tytułowy Bóg w zamyśle autora jest prawdziwy, czy ostatecznie jednak nie. Nie jest to więc popularna powieść religijna (nie polecę jej jako takiej), ale biorąc pewne rzeczy w nawias, kilka innych jest wartych uwagi.

Do rzeczy. Deus Irae to przykład tzw. literatury po Auschwitz – Bóg nie mógł dopuścić czegoś takiego, zostawił nas, jest złym Bogiem, albo w ogóle go nie ma. Dick jednak używa innej poetyki, u niego wstrząsem była wojna nuklearna i niemal doszczętne zniszczenie powierzchni ziemi włącznie z ludźmi (liczne mutacje) i cywilizacją. Odtwarzając rozumowanie autora, ludzie zaczęli pojmować swoją cielesność jako przeszkodę i coś złego, zupełnie jak ruchy gnostyckie zwłaszcza w pierwszych wiekach po Chrystusie. Mając takie przekonanie i chcąc wierzyć w jakieś bóstwo, musi ono być… musi mieć w sobie jakiś pierwiastek zła. Taki jest Bóg Gniewu, doświadcza ludzi, żeby wyzwolić ich w odpowiednim momencie przynosząc śmierć. Jego personifikacją jest Carleton Lufteufel, ktoś w rodzaju ministra obrony, człowiek który u początku nuklearnej katastrofy nacisnął czerwony guzik. Prawdziwy Bóg czy nie, faktycznie on wywołując wojnę stał się kreatorem całej rzeczywistości, wszystko wkoło nosi znamiona jego niegdysiejszej decyzji.

Wokół tego trzonu zbudowana jest fabuła, ale co zwykle ważniejsze u Dicka, nakreślane są różne (zazwyczaj nierozwiązywalne) problemy i pytania. Jednym z ciekawszych, chociaż wcale nie eksponowanych wątków, jest przeminięcie globalizmu. Brak środków lokomocji (nawet koni) i brak komunikacji sprawiają, że dla małych skupisk ludzi świat kończy się kilkadziesiąt mil od wioski. Akcja dzieje się co najmniej jedno pokolenie po wojnie, bohaterowie naprawdę nie wiedzą jak wygląda świat. Ale głównym wątkiem jest współistnienie chrześcijaństwa i wyznawców Deus Irae, przez który autor pokazuje różnice nie tyle doktrynalne, ile różnice w mentalności obu grup. Bo wzniosłych słów właściwie nie ma, są tylko postawy. Przykładem niech będzie pytanie czy Lufteufel jako winny zagładzie świata stracił prawo do życia jako człowiek.

Tekst w miarę wymagający. Fabuła jest drugorzędna, natomiast wszystko dookoła nie jest bez znaczenia. Do tego masa religijnych, religijno- historycznych odwołań, które należy brać jak najbardziej serio. Tym bardziej, że niewiele jest (a przynajmniej ja nie zauważyłem istotnych) przeinaczeń i nieprawd, co u Dicka się zdarza.

Jeśli ktoś przeczyta(ł), zapraszam do pochwalenia się;) Pod spodem Dies Irae, fragment Requiem Vedriego. Niewątpliwie była to inspiracja dla tytułu książki… a u Verdiego więcej szaleńczego gniewu niż u Mozarta

#literatura #ksiazki #czytajzwykopem
#philipdick #fantastyka #sciencefiction
staa - Philip Dick, Roger Zelazny – Deus Irae

TL;DR → pomiń dwa pierwsze akapity
...
  • Odpowiedz